Karolina Binek: jak mieszka się w domu bez adresu? [RECENZJA]
Trudno być w Tatrach i nie znać tego miejsca. Schronisko w Dolinie Pięciu Stawów to od blisko stu lat miejsce wypraw miłośników górskich, o którym Beata Sabała-Zielińska napisała pełną ciekawostek książkę. To opowieść z duszą.
„To nie tylko historia domu gdzieś na końcu świata z własnym duchem i tożsamością. To także opowieść o tym, co wszyscy kochamy w górach: o pasji, braterstwie i pokorze. I punkcie, gdzie krzyżują się szlaki górskie i ludzkie” – można przeczytać na okładce książki pt. „Pięć Stawów. Dom bez adresu”. I ja się z tymi słowami w pełni zgadzam.
Tu pracuje się najlepiej
„Gdzieś na końcu świata” to tytuł pierwszego rozdziału książki. Jedna z bohaterek opowieści – Marychna Krzeptowska – mówi jednak, że Pięć Stawów to dla niej i dla jej rodziny początek świata. Ród Krzeptowskich prowadzi bowiem schronisko w tym miejscu od blisko stu lat. W publikacji Sabały-Zielińskiej czytelnik znajdzie więc odpowiedzi na pytania o to, jak żyje się w tym miejscu i jak wychowuje się tam dzieci. A przede wszystkim – jak stworzyć miejsce, które stali bywalcy nazywają domem. Wśród licznych wypowiedzi osób związanych ze schroniskiem są też wypowiedzi jego pracowników. Krysia Drzyzga mówi: „Tu pracuje się najlepiej, gdy jest fajna ekipa, i właśnie taka jest. Poznałam superludzi, dogaduję się z szefowymi, więc po co mam zmieniać [pracę – przyp. red]. I tak leci rok za rokiem”.
>>> Tatry: błękitne tabliczki Blue Shield na giewonckim krzyżu
A gdzie adres?
Jak można się domyślić, tytułowy dom bez adresu nie wziął się znikąd. Dawniej, żeby zarezerwować miejsce w schronisku, należało wysłać list. I to najlepiej z rocznym wyprzedzeniem! Przez lata więc turyści, wysyłając prośby o nocleg, w miejscu na wpisanie adresu zostawiali puste pole. I choć pracowni Poczty Polskiej wielokrotnie upominali się o nazwę ulicy i kod pocztowy, to miłośnicy Tatr nie potrafili ich zrozumieć. Bo to po prostu Schronisko w Pięciu Stawach Polskich. Jedyne takie miejsce na ziemi. Miejsce, do którego nie można dojechać samochodem. I nie zawsze można też dojść. O tym za każdym razem decydują warunki pogodowe, które często nie sprzyjają turystom. Mimo to właściciele nie narzekają na brak rezerwacji. Wręcz przeciwnie – jest ich naprawdę wiele.
Książka, która uczy
Wiele w książce Sabały-Zielińskiej znajduje się też ludzkich historii. Czasami zabawnych, czasami wzruszających. Każda z nich jest jednak historią pełną pasji i uczącą szacunku oraz respektu do gór. Raczej nie zrozumie tego nikt, kto nigdy nie wspinał się w Tatrach. Ale „Pięć stawów. Dom bez adresu” może przybliżyć te emocje oraz udowodnić, że potęgi natury nie powinno się lekceważyć.
W książce tej zawarte zostały także ciekawostki historyczne, które pokazują, jak po górach chodziło się ponad 100 lat temu i jak w tamtym czasie funkcjonowało schronisko. Jest to możliwe dzięki niepublikowanym wcześniej zapiskom Marty Krzeptowskiej, które regularnie umieszczała w swoim pamiętniku, co uważam za dodatkowy atut omawianej publikacji.
>>> Karolina Binek: kurtuazja czy szczerość? Co jest lepsze? [FELIETON]
Jestem też pełna podziwu dla ogromu pracy autorki. Sama jestem dziennikarką i wiem, jak wiele czasu może zająć chociażby samo spisywanie wywiadu, a tutaj mamy ich kilka i to często wplecionych w jakąś historię. Jednak po przeczytaniu wcześniejszej publikacji Beaty Sabały-Zielińskiej dotyczącej TOPR-u czuję jakiś niedosyt. Odnoszę też wrażenie, że Krzeptowscy są w jakiś sposób w tej książce gloryfikowani i za mało mi w niej treści „od autorki”, które znalazły się w publikacji „TOPR. Żeby inni mogli przeżyć”. Niemniej, gdybym rozdawała w ramach oceny gwiazdki, to na 10 możliwych „Pięć stawów” otrzymałoby 8,5.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |