Jan Żaryn o Jasnogórskim Akcie Zawierzenia: Polacy mają kapitał uwierzenia, że Matka Boża interweniuje i wstawia s …
Z historykiem, którego specjalnością są dzieje Kościoła katolickiego w Polsce XX wieku rozmawiamy o Akcie Zawierzenia, którego dziś na Jasnej Górze dokonał arcybiskup Stanisław Gądecki. Prof. Jan Żaryn odnosi się też do krytyki fragmentu Aktu Zawierzenia, o „zasłużonej Bożej karze”. – One mają głęboki sens i należy je chronić przed jakąś mylną dewastacją i obśmiewaniem – ocenia prof. Żaryn w rozmowie z Maciejem Kluczką.
Maciej Kluczka (misyjne.pl): Czy dzisiejszy Akt Zawierzenia Polski Chrystusowi i Matce Bożej można rozpatrywać w kontekście poprzednich podobnych aktów i do nich go porównywać? Na przykład do Aktu Zawierzenia w 300. rocznicę ślubów lwowskich w 1956 r. czy tego z 1966 r., gdy prymas Wyszyński dokonał Aktu oddania Polski w macierzyńską niewolę Maryi Matki Kościoła, za wolność Kościoła Chrystusowego?
Jan Żaryn (historyk, zajmuje się m.in historią Kościoła katolickiego w Polsce w XX wieku; dyrektor Instytutu Dziedzictwa Myśli Narodowej im. Romana Dmowskiego i Ignacego Jana Paderewskiego): Na pewno przy wszelkich zawierzeniach Matce Bożej dokonywanych na Jasnej Górze zawsze będziemy odwoływać się do przeszłych wydarzeń, przede wszystkim do tych, które wiążą się z poczuciem braku bezpieczeństwa, poczuciem braku – po ludzku rzecz ujmując – możliwości poradzenia sobie z istotnym problemem. Dziś to pandemia. W tym czasie zdajemy sobie sprawę lub nie z tego, czy odczuwamy bezpieczeństwo bez interwencji Bożej, czy jesteśmy świadomi swojej małości i swojej niejako niekompetencji. Tak było w roku 1920 – o czym zapewne w stulecie bitwy warszawskiej będziemy niejednokrotnie wspominali. Pracuję właśnie nad publikacją na ten temat i wczytuję się w stan nastroju społecznego tamtego czasu.
Modlitwa do Matki Boskiej stawała się wtedy nie tylko odpowiedzią na apele różnych gremiów: Episkopatu i poszczególnych biskupów w diecezjach: zaczynając od biskupa Henryka Przeździeckiego na Podlasiu, a kończąc na arcybiskupie warszawskim kardynale Aleksandrze Krakowskim. W każdym niemal kościele odprawiane były takie modlitwy, w Warszawie szczególnie w kościele Zbawiciela, gdzie odprawiano stałą nowennę do Matki Bożej z prośbą o interwencję. To nie był stan wymyślony czy zorganizowany, ale był wynikiem oddolnego ducha potrzeby. To była świadoma zbiorowość niemocy własnej. W historii mieliśmy kilka takich przykładów: obrona Jasnej Góry w 1655 r., czy mniejsze, lokalne problemy, jak zarazy w XVIII wieku, które owocowały modłami zbiorowymi – w przypadku Warszawy – do Matki Bożej Łaskawej. Mamy więc pewien kapitał zdolności uwierzenia, że Matka Boża interweniuje i daje nam pociechę i wstawia się u Stwórcy Wszechświata. Ja oczywiście mówię to z perspektywy osoby wierzącej, ale myślę, że nawet osoby niewierzące (jeżeli zdają sobie sprawę, że istnieje w ludziach tak głęboka wiara) powinny się z tego cieszyć, że jest taki kapitał wiary i on jest autentyczny.
Przeczytaj też >>> Czaczkowska: Prymas Wyszyński może być patronem na czas izolacji [ROZMOWA]
Czy tę oddolną siłę teraz również czuć? Widać różne inicjatywy modlitewne, jak np. codzienne modlitwy różańcowe, zarówno w małych parafiach, jak i te prowadzone np. przez biskupów. Tylko, że tej siły 3 maja nie widzimy w tłumach rozmodlonych na Jasnej Górze – z powodów oczywistych. Pytanie, czy to sprawi, że ten Akt Zawierzenia nie zostanie w świadomości Polaków na dłużej?
Niewątpliwie uroczystość 3 maja 1966 r. była zwieńczeniem obchodów Roku Millenijnego, a jednocześnie było to zawierzenie Maryi całego narodu, oddanie Jej wszystkich spraw polskich. To wszystko było odczytywane w kontekście niewoli, która dla Polaków i katolików była szalenie męcząca, bo wynikała z wojującego ateizmu, z ideologii i praktyki działania państwa komunistycznego. Katolicyzm i ludzie wiary byli marginalizowani i odtrącani, a polskość miała mieć wymiar niepasujący do dziedzictwa tysiąclecia. Tamten kontekst jest oczywiście dziś nieporównywalny.
Tak, choć widzę jedno podobieństwo: wtedy otwarte, radosne, nieskrępowane i masowe świętowanie 1000-lecia państwowości polskiej nie było możliwe, teraz (oczywiście z zupełnie innych powodów) świętowanie wielu uroczystości też jest mocno ograniczone. Przeżyliśmy to bardzo w Wielkanoc, przeżywamy dalej: wiele wydarzeń jest odwołanych, w tym np. pielgrzymki, które na stałe wpisały się w kalendarz życia religijnego Polaków.
Tak, są podobne skutki, ale kontekst jest nieporównywalny. Wtedy praktykom religijnym systemowo przeciwdziałało państwo. Dziś, jako katolicy, nie mamy takiego poczucia niechęci ideologicznej instytucji państwa do jakiegokolwiek – na szczęście – wyznania. Wówczas władze czyniły wszystko, by zminimalizować wymiar tego świętowania, które toczyło się od diecezji do diecezji. Szczególne środki użyto przed 3 maja 1966 r., nie dopuszczano pielgrzymów na Jasną Górą, blokowano młodzież, organizowano przymusowe uroczystości szkolno-akademickie, robotnicy musieli pracować w fabrykach. Wszytko po to, by nie mogli pojechać czy przyjść na Jasną Górę.
Był cały zestaw przymusu i działań ubezwłasnowolniających wolę człowieka. Tego dziś nie mamy, a jeśli mamy ograniczenia, to z zupełnie innego powodu. Oczywiście, możemy prognozować, na ile te przepisy związane z pandemią mogą w długotrwałych skutkach tworzyć stałe przyzwyczajenia, w tym do samoograniczenia manifestowania wiary i pobożności. Tego nie wiemy, możemy zastanawiać się, czy stanie się rzecz tragiczna i te sytuacyjne przepisy ograniczające liczbę ludzi w kościołach staną się praktyką i stałym przyzwyczajaniem. Ja oczywiście mam nadzieję, że tak nie będzie, że wręcz przeciwnie – będzie głód pobożności i uczestnictwa we wspólnotowych nabożeństwach. Dziś niewątpliwie mamy katakumbową religijność, która odbywa się w formie rodzinnych modlitw, np. różańcowych. To też pokazuje wiele pięknych i pozytywnych form. W mieszkaniu jestem z żoną i trzema kotami, ale mamy kontakt z dziećmi i wnukami i z przyjaciółmi i widzimy, że istnieje refleksja także nad wiarą i naszą religijnością.
W 1966 r. pojawiły się pytania, które w jakiś sposób podważały wagę czy podstawę Aktu Zawierzenia. Pytano wtedy, czy takie wydarzenia nie są li tylko ludowym, pobożnościowym zrywem niepogłębionym teologicznie, intelektualnie. Były też pytania, czy ludzi bardziej na Jasną Górę ciągnęło antykomunistyczne nastawienie, sprzeciw wobec reżimu niż żywa wiara. Czy dziś – szczególnie w tej pierwszej kwestii – mogą pojawić się podobne sugestie? I czy będą uzasadnione?
Mam już ponad 60 lat i wiem, że istnieje w świecie bardzo dużo zła, także zła, które nazywamy światem nietolerancji wobec chrześcijaństwa, katolicyzmu i ludzi pobożnych. Nietolerancja ta ma wiele odsłon, jest np. obśmiewaniem pobożności, też w przeciwstawianiu kościoła otwartego temu w domyśle zamkniętemu. Te wszystkie nietolerancyjne akty pychy są do przewidzenia, będą pewnie i dziś i w przyszłości. Myślę, że nasza wspólnota narodowo-religijna sobie z tym poradzi. Wielu wiernych doświadczyło uczestnictwa w nabożeństwach zbiorowych (jak np. Warszawska Piesza Pielgrzymka, która tradycjami sięga początków XVIII wieku). Polacy wiedzą, w czym tkwi ich istota. To wspaniałe przeżycia i zbiorowe i indywidualne, pogłębiające wiarę, rozumienie życia, sensu istnienia na ziemi. Wszyscy ci, którzy tego doświadczyli są umocnieni i na tyle silni, że żadne akty nietolerancji nie zdezawuują sensu ich wyborów. Nie lękałbym się tego. To problem tych środowisk, które w znacznej części uzurpują sobie prawo do bycia środowiskiem elitarnym, intelektualnym, a w domyśle rzekomo lepiej rozumiejącym świat. To pycha, a nie rzeczywistość, ale jej nosiciele w świecie mają siłę oddziaływania. Trzeba to przyjąć do wiadomości, to znaczy nie ignorować faktów, ale broń Boże się nimi nie fascynować i się im nie poddawać.
My, historycy, możemy już bardzo dobrze zdefiniować porażkę intelektualną, którą takie środowiska przeżyły w latach 60-tych. To między innymi część środowiska ZNAK-u, warszawski i krakowski Klub Inteligencji Katolickiej, czy redakcja Więzi, kontestujące z pozycji wyższości program duszpasterski Wielkiej Nowenny. U tych ludzi istniała wtedy pokusa wywyższania przeżywanego przez siebie katolicyzmu. Do tego dochodziła wiara w to, że można dialogować z komunizmem i intelektualistami reprezentującymi środowiska ateistyczne. To dla „katolicyzmu otwartego” miało być symbolem siły ich zaplecza intelektualnego, które jest niedostępne tym innym, maluczkim. Pseudo odważny dialog okazał się porażką, bo z totalitaryzmem nie ma co dyskutować, jest się jedynie instrumentem, w tym przypadku do zwalczania autorytetu prymasa, bo za nim kryje się tylko i wyłącznie diabeł, który nie jest zainteresowany dialogiem a rozbiciem, atomizowaniem – jak wtedy w latach 60-tych XX wieku – społeczeństwa i Kościoła. Taki był cel władzy komunistycznej i zresztą sami przedstawiciele „Kościoła otwartego” zdali sobie z tego sprawę i pod koniec lat 70-tych już byli zdecydowanymi przeciwnikami tego reżimu.
Zapytam jeszcze o sam tekst Aktu Zawierzenia. Jest dyskusja, wśród księży, teologów, o tym, że znalazł się w nim fragment nieco nieszczęśliwy, zaczerpnięty z poprzedniego takiego aktu. Chodzi o słowa, które miałyby sugerować, że epidemia to kara za grzechy, którą zsyła Bóg, niczym jedną z plag egipskich. Ten fragment brzmi tak: „W duchu Aktu Zawierzenia przez Biskupów Polskich sprzed 100 laty, wyznajemy »w prawdzie i pokorze, że niewdzięcznością naszą i grzechami zasłużyliśmy na Twoją karę, ale przez zasługi naszych Świętych Patronów, przez krew męczeńską przelaną dla wiary przez braci naszych, za przyczyną Królowej Korony Polskiej, Twojej Rodzicielki, a naszej ukochanej Matki Częstochowskiej, błagamy Cię, racz nam darować nasze winy«”.
Ja to zupełnie inaczej interpretuję, nie widzę tu błędu czy duszności intelektualno-teologicznej, wręcz odwrotnie. Jako wierzący wiemy, że jesteśmy ludźmi grzesznymi i grzeszność stale towarzyszy nam w życiu. Sami nie jesteśmy w stanie dokonać aktu wyzwolenia z grzechu. Nie chcemy być grzeszni i odwołujemy się do Miłosierdzia Bożego i do stworzonej przez Niego możliwości wyzwolenia się z grzechu. To jest rzeczywistość teologiczna, która jest niezmienna i można ją tylko ubierać w różne obrazy. Być może kiedyś dominowała wizja Boga, będąca pokłosiem widzenia Boga starotestamentowego, surowego, który ma rózgę w ręku i który rzuca na ludzi plagi egipskie. Dziś – także za sprawą św. Faustyny i pontyfikatu Jana Pawła II – jesteśmy w atmosferze coraz głębszej wiary w Boga Miłosiernego, który zdolny jest nas uratować. Problem polega na tym, czy chcemy przyznać się do tego, że jesteśmy grzeszni. I drugie bardzo ważne założenie: czy mając wolną wolę, nie chcemy czy chcemy być grzeszni, bo grzeszność w dzisiejszym świecie jest często stanem bardzo pożądanym. Jeśli poukładamy sobie te zdania w sposób właściwie interpretacyjny, to mają one głęboki sens i należy wręcz je chronić przed jakąś mylną dewastacją i obśmiewaniem.
O dzisiejszym Akcie historycy będą pamiętać? Zapisze się nie „tylko” w kronikach jasnogórskich, ale i w podręcznikach historii?
Wszystkie zawierzenia jasnogórskie były i będą odnotowane i zapamiętane. Jak głęboko wpisze się on w naszą tożsamość i świadomość narodową? Czas pokaże. Na ile w sposób trwały, a na ile w sposób sytuacyjny, wynikający z kolejnych dramatycznych przeżyć narodu. Czego sobie i narodowi, rzez jasna, nie życzę.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |