Fot. Jan Jeliński

Kard. Willem Eijk o Kościele w Holandii: nie poddajemy się [ROZMOWA]

Holandia jest jednym z najbardziej zsekularyzowanych krajów w Europie, chociaż w latach 1860-1960 Kościół w tym kraju był bardzo dynamiczny. W latach 70. ubiegłego wieku katolicy stanowili 40 proc. ludności. Obecnie około 20 proc. określa się jako katolicy.  Holandia jest również znana z tego, że jest pierwszym krajem, który zalegalizował tzw. „małżeństwa homoseksualne”. Ma także najbardziej liberalne ustawodawstwo w takich kwestiach, jak aborcja, eutanazja, legalizacja prostytucji i narkotyków. Niektórzy katolicy twierdzą jednak, że w tych trudnościach dostrzegają oznaki nadziei na przyszłość. Jednym z nich jest arcybiskup Utrechtu, kardynał Willem Eijk. Rozmawiał z nim Edgar Beltrán, z portalu The Pillar.

The Pillar: Europa przechodzi gwałtowny proces sekularyzacji, który jest szczególnie szybki w Holandii, jednym z najbardziej zsekularyzowanych krajów w Europie. Dlaczego tak się dzieje?

Kard. Willem Eijk: Kościół holenderski był silnie zjednoczony aż do końca II wojny światowej i pozostaliśmy scaleni wokół naszych biskupów, ale wszystko zmieniło się w okresie powojennym. Księża mogli to już zauważyć w swoich parafiach.

Z tego powodu w 1947 roku grupa dziewięciu osób, zarówno świeckich, jak i duchownych, spotkała się w niższym seminarium archidiecezji Utrecht, aby zastanowić się nad tym problemem. Zauważyli znużenie duszpasterskie.

Dostrzegli również, że więzi wiernych z Kościołem w mniejszym stopniu opierały się na treściach wiary, a bardziej na powiązaniach społecznych: jeśli zostałeś ochrzczony w Kościele katolickim, to chodziłeś do katolickiej szkoły, katolickiej szkoły średniej, katolickiego harcerstwa, będąc pracownikiem, należałeś do katolickiego związku zawodowego, byłeś członkiem katolickiego stowarzyszenia sportowego, więc pozostawałeś w nurcie katolickim i katolickiej części społeczeństwa. Ale wszystko to było jedynie więzią społeczną.

>>> Kard. Eijk: potrzebujemy świadectwa współczesnych męczenników

W pierwszej połowie lat 60. dobrobyt w Holandii rósł bardzo szybko. A kiedy ludzie są zamożni, mają możliwość życia bardziej niezależnie od siebie. W ten sposób ludzie w naszym kraju stali się indywidualistami, ponieważ więzi społeczne nie były już tak ważne. I dlatego jedyna rzecz, która łączyła ludzi z Kościołem, upadła. Kościół działał jako wspólnota oparta na więziach społecznych między swymi członkami; ale frekwencja na Mszy św. niedzielnej spadła w latach 1955-1965 o 50 proc., a potem nadal malała w wolniejszym tempie. Sekularyzacja wciąż trwa. Niedzielna frekwencja w kościele wśród katolików wynosi 2,5 proc. W wyniku pandemii Covid odnotowaliśmy spadek liczby wiernych o 1/3.  Później nastąpiło lekkie ożywienie, ale nadal udział w niedzielnej Eucharystii jest bardzo niski. Jest to konsekwencja 70 lub 80 lat sekularyzacji, która rozpoczęła się w okresie powojennym, gdy więzi społeczne uległy osłabieniu.

Fot. Jan Jeliński

Czasami ludzie wskazują na Sobór Watykański II lub jego błędną interpretację jako przyczynę spadku frekwencji na niedzielnej Mszy świętej. Czy Eminencja uważa, że zamieszanie po Soborze Watykańskim II ma również coś wspólnego ze spadkiem religijności w Holandii?

– Nie sądzę.  Uważam, że Sobór Watykański II był konieczny. Został przewidziany przez Ducha Świętego. Przyszedł w odpowiednim momencie i był konieczny, aby lepiej wyjaśnić pewne prawdy wiary katolickiej i dostosować naszą opiekę duszpasterską do nowej sytuacji społecznej na świecie. Postrzegam więc to wydarzenie jako znak Ducha Świętego.

Podczas zeszłorocznej wizyty ad limina biskupów holenderskich u papieża wspomniał Ksiądz Kardynał o konieczności wydania encykliki na temat ideologii gender. Dlaczego Eminencja uważa, że byłby to ważny temat?

– Myślę, że jest to kwestia niezwykle ważna w obecnych czasach.  Teoria gender jest obecnie stosowana w praktyce w całym społeczeństwie: w biznesie, edukacji, opiece zdrowotnej, organizacjach rządowych i rozwija się bardzo szybko, znacznie szybciej niż się ludziom wydaje. Istnieje wiele rodzajów teorii gender. Ale to, co jest obecnie propagowane, to najbardziej dalekosiężna teoria sugerująca, że rolę płciową jako mężczyzny lub kobiety można całkowicie oddzielić od płci biologicznej. Jest to obecnie promowane w programach edukacyjnych forsowanych przez organizacje międzynarodowe, takie jak ONZ czy Światowa Organizacja Zdrowia.

Mam wrażenie, że jako Kościół siedzimy trochę z założonymi rękami. Niewielu biskupów o tym mówi. Ale papież Franciszek nazwał [teorię gender] „duchową kolonizacją”, mówił o tym w Laudato si’, kiedy porusza zagadnienie ekologii integralnej i troski o nasze ciało. W Amoris laetitia mówi, że można odróżniać gender i płeć biologiczną, ale nie można ich też całkowicie od siebie oddzielić. Papież Franciszek jest przeciwny najdalej idącej teorii gender i mówi o tym bardzo wyraźnie. Od czasu do czasu wypowiada się na ten temat. Myślę, że osobna encyklika dotycząca tylko najdalej idącej teorii gender miałaby większy wpływ, wywarłaby większe wrażenie na ludziach, bardziej dotknęłaby ich serc i uświadomiła im niebezpieczeństwa teorii gender.

Teoria gender mówi, że można oddzielić swoją rolę płciową od płci biologicznej i żyć zgodnie z tym, co wybierzemy jako swoją płeć lub odkryjemy w sobie jako swoją płeć, a w bardziej ekstremalnych przykładach poddać się terapii lub operacji zmiany płci. Oznacza to, że pojęcia mężczyzny, kobiety, męża, żony, mężczyzny, kobiety, ojcostwa, macierzyństwa stają się niejasne, co stanowi duże zagrożenie dla przepowiadania naszej wiary, zwłaszcza naszego nauczania na temat małżeństwa i rodziny oraz etyki lekarskiej. Najbardziej fundamentalną trudnością jest to, że gdy teoria gender zostanie w pełni narzucona, będzie nam bardzo trudno głosić podstawowe prawdy naszej wiary. Kiedy pojęcie ojca staje się niejasne, jak głosić Boga, który objawia się jako ojciec? Albo gdy pojęcie syna lub córki, żony itp. staje się niejasne, jak głosić Chrystusa jako Syna Bożego? Albo Maryję jako Oblubienicę Ducha Świętego? Ma to również konsekwencje dla naszej teologii posługi, ponieważ mówimy, że kapłan może być tylko mężczyzną, ponieważ reprezentuje on osobiście Chrystusa, który był mężczyzną. Piąty rozdział Listu do Efezjan zawiera analogię między Chrystusem a Jego Kościołem jako relację między mężem a żoną. Kiedy pojęcia męża, żony i małżeństwa stają się niejasne, analogia ta traci swoją wyrazistość i znaczenie. Kiedy wszystkie te pojęcia stają się niejasne, jak można nadal wyjaśniać, że tylko mężczyzna może zostać kapłanem? Ma to ogromne konsekwencje dla naszego spojrzenia na kapłaństwo i posługę święceń.

Jak zatem Kościół może dotrzeć do osób identyfikujących się jako LGBT? . Ksiądz Kardynał mówi, że musimy jasno głosić naukę Kościoła, ale wydaje się, że nie wystarczy po prostu powiedzieć takim osobom: „oto, czego Kościół naucza o małżeństwie i tożsamości płciowej”.

– Musimy bardzo jasno głosić wiarę. Kiedy mamy jasność co do treści wiary, zawsze znajdziemy ludzi, którzy są na to otwarci. Młodzi ludzie są otwarci.

Obecnie promuję tworzenie grup młodzieżowych w parafiach lub grupach parafialnych. Kilka lat temu zorganizowaliśmy zajęcia dla młodzieży w naszej diecezji, w których wzięło udział ponad 100 osób. Dla większości z nich było to pierwsze tego typu wydarzenie. Przeprowadziłem warsztaty na temat spowiedzi, wyjaśniając naturę sakramentu spowiedzi i dając kilka praktycznych wskazówek, jak się spowiadać. Podczas godzinnej adoracji eucharystycznej, która nastąpiła później, sądzę, że wszyscy lub niemal wszyscy uczestnicy udali się do jednego ze spowiadających księży. Tak więc, nigdy nic nie wiadomo. Musimy tylko mieć jasność co do wiary. Wtedy można nawet doprowadzić ludzi na nowo do praktyki spowiedzi, która jest niemal zapomniana, przynajmniej w Holandii, i uważana za bardzo trudną.

Weźmy na przykład Światowe Dni Młodzieży. Uczestniczyło w nich ponad 1000 młodych ludzi z Holandii. Jeśli spojrzeć na liczbę katolików w kraju i liczbę osób obecnych na Światowych Dniach Młodzieży, mieliśmy jeden z najwyższych odsetków ze wszystkich krajów świata. Jesteśmy więc zsekularyzowani, ale są dobre znaki. Jesteśmy mniej liczni, ale ludzie pozostający w Kościele są coraz bardziej wierni. Dzieje się tak dlatego, że pozostają tylko ci, którzy są przekonani do wiary katolickiej i mają osobistą relację z Chrystusem. Jeśli nasza wiara nie jest jasna, kto będzie głosił Ewangelię? Kto będzie bronił nauczania Kościoła? Jako biskupi i kapłani musimy mieć jasność. Pomaga to zobaczyć, jak pomimo malejącej liczby wiernych, każdego roku ludzie młodzi postanawiają zostać katolikami w tym kraju i często stają się chrześcijanami z płonącym w nich ogniem Ducha Świętego, dobrymi, aktywnymi chrześcijanami, którzy robią coś dla Kościoła i prowadzą osobiste życie modlitewne. Tego właśnie brakowało po II wojnie światowej. Mieliśmy solidną organizację Kościoła, ale wśród większości wiernych brakowało osobistej relacji z Bogiem i życia osobistą modlitwą.

Bardzo ważną osobą, która to zauważyła, był Karol Wojtyła, który został papieżem Janem Pawłem II. Kiedy pisał pracę doktorską w [Belgii], przyjechał do [Holandii] jako turysta. W liście, który napisał o Kościele w Holandii, powiedział, że podziwia organizację Kościoła, ale zauważył również, że czegoś brakuje, a mianowicie osobistej duchowości wśród ludzi. Teraz widzimy tego późne konsekwencje. Ale nawet jeśli musimy zamknąć wiele kościołów, nie jesteśmy przybici. I mam nadzieję, że nie ma Pan wrażenia, że rozmawia z  przygnębionym biskupem [śmiech]. Wciąż mam nadzieję.

Amsterdam, fot. Max van den Oetelaar/unsplash

Jednym ze skutków ubocznych sekularyzacji w Holandii jest to, że kraj ten przoduje w wielu kwestiach społecznych, takich jak „małżeństwa homoseksualne”, aborcja i eutanazja. Nawet wiele osób określających się jako katolicy zajmuje w tych kwestiach stanowisko sprzeczne ze stanowiskiem Kościoła. Czy Kościół w Holandii może skutecznie nauczać doktryny katolickiej w tych kwestiach?

– Jest to możliwe, jak już wyjaśniłem. Nadal odnosimy sukcesy w głoszeniu Ewangelii. Nie docieramy do ogromnej liczby ludzi, ale mamy nawrócenia. To jest początek. Ze względu na sekularyzację ludzie nie biorą już pod uwagę istnienia Stwórcy. Życie zostało uznane jedynie za wytwór ewolucji bez Stwórcy, bez porządku stworzenia, który należy respektować. Wówczas ludzie myślą, że nie muszą już szanować życia jako daru Stwórcy. Doprowadziło to do tego, że ludzie sądzą, iż mają prawo do dysponowania życiem, co doprowadziło do aborcji, medycznie wspomaganego samobójstwa itp. Niemniej jednak podtrzymujemy nasze nauczanie, które stwierdza, że życie jest darem Stwórcy, którym nie mamy prawa rozporządzać i które nigdy, przenigdy się nie zmieni. Powinniśmy głosić klasyczne nauczanie Kościoła, które było prawdziwe, jest prawdziwe i będzie prawdziwe w przyszłości. Nie powinniśmy opuszczać rąk, ponieważ wiemy, że żadna kultura nie pozostanie na zawsze. Obecnie żyjemy w kulturze hiper-indywidualistycznej, która nie będzie trwała zawsze. Pewnego dnia przeminie. Dlatego bardzo ważne jest, abyśmy teraz tworzyli kreatywną mniejszość w społeczeństwie.

Mówił o tym kilkakrotnie Benedykt XVI.  Na przykład, kiedy udał się do Czech, najbardziej zsekularyzowanego kraju w Europie, został zapytany przez dziennikarza, co Kościół katolicki może zrobić jako mała mniejszość w tak zsekularyzowanym kraju. Odpowiedział, że kreatywna mniejszość może mieć ogromny wpływ na społeczeństwo. Papież Benedykt zaczerpnął tę koncepcję od Arnolda Toynbee, angielskiego filozofa historii w XX wieku, który badał powstanie i upadek ponad 20 kultur. Doszedł do wniosku, że rozwój kultury praktycznie zawsze następuje poprzez wpływ kreatywnej mniejszości, ludzi o cechach przywódczych, którzy mają odpowiedzi na wyzwania dnia. Poprzez Jezusową Ewangelię mamy odpowiedzi na wyzwania w każdym okresie w świecie. Kiedy Kościół jest twórczą mniejszością, może wpływać na powstawanie nowej kultury i chrystianizować tę kulturę. Nie poddaję się.

Żyjemy w bardzo trudnych czasach. Ale pewnego dnia wszystko się zmieni. Nigdy nie wiadomo, co się wydarzy. Obecnie jesteśmy hiper-indywidualistami, co jest wyzwaniem dla Kościoła, ponieważ jest on w istocie wspólnotą wiernego przylgnięcia do Chrystusa. Hiper-indywidualizm krępuje tę wspólnotę. Ale to może się zmienić.

>>> Kard. Eijk: potrzeba refleksji Kościoła wobec sztucznej inteligencji

Holandia jest znana z kontrowersji związanych z łączeniem parafii i sprzedażą kościołów w całym kraju. Niektórzy katolicy sprzeciwiają się temu, podczas gdy Ksiądz Kardynał nalega, że fuzje są potrzebne. Dlaczego Eminencja uważa, że łączenie parafii i sprzedawanie kościołów jest konieczne, nawet jeśli jest to trudne?

– Zacząłem ten proces wcześnie, aby uświadomić członkom rad parafialnych, że muszą pilnować swoich zasobów finansowych. Wielu myślało: „Och, wciąż mamy trochę pieniędzy w banku, więc możemy kontynuować działalność przez wiele lat”.  Powiedziałem: „Nie, wasze dochody i wydatki powinny być zrównoważone i musicie utrzymywać zasoby finansowe za wszelką cenę”. Dlaczego? Ponieważ nie możemy zostawić przyszłego pokolenia z pustymi rękami. Oni również potrzebują środków finansowych, aby móc głosić Ewangelię. Powiedziałem, że muszą utrzymać swoje zasoby i zadać sobie pytanie, czy mogą utrzymać wszystkie swoje kościoły.

W latach 2008-2011 połączyłem parafie [archidiecezji Utrecht]. Zmniejszyliśmy liczbę parafii z 326 do 48.  Dlaczego to zrobiliśmy?  Przede wszystkim dlatego, że mieliśmy niewielu księży. Kiedy przyszedłem do Utrechtu w 2008 r., miałem jednego księdza, który miał 13 parafii, więc musiał zajmować się 13 radami parafialnymi i spotykać się z każdą z nich co najmniej 10 razy w roku, czyli 130 spotkań rad parafialnych rocznie! Ale trzeba też mieć trochę czasu na prowadzenie duszpasterstwa.  A jak można mieć czas na duszpasterstwo w takiej sytuacji? Dlatego uznaliśmy, że lepiej będzie połączyć parafie.

Innym czynnikiem było to, że coraz trudniej było znaleźć nowych członków rad parafialnych w mniejszych parafiach, którzy byliby w stanie zarządzać parafią.  Połączenie parafii oznaczało, że łatwiej było znaleźć wystarczającą liczbę osób zdolnych, które mogły zostać członkami rad parafialnych.

Trzecim czynnikiem było to, że chcieliśmy połączyć siły. Mieliśmy wiele małych parafii, które były praktycznie martwe. Ale mieliśmy też parafie, które były bardziej żywe.  Łącząc takie parafie, staraliśmy się stworzyć wspólnoty, które wciąż żyją i mogą rozwijać działalność duszpasterską. W konsekwencji każda parafia miała kilka kościołów. Jeden proboszcz ma trzy z tych dużych połączonych parafii, czyli w sumie 15 kościołów.

Oczywiście nie jest możliwe, aby jeden ksiądz odprawił w niedzielę 15 Mszy św. Dlatego musimy organizować nabożeństwa słowa Bożego, z Komunią świętą, ale to nie jest rozwiązanie idealne. To nie jest Eucharystia. A my chcemy, aby ludzie chodzili na Eucharystię.

Stopniowo parafie uświadamiały sobie, że ten proces jest konieczny.  To nie jest tak, że przychodzę i mówię „kościół musi zostać zamknięty”.  Nie, prosimy rady parafialne i księży proboszczów o przygotowanie planu duszpasterskiego i planu dla budynku. Kiedy staje się jasne, że koszty utrzymania kościołów stają się zbyt wysokie, czasami konieczne może być zamknięcie świątyni. Są to głównie kościoły mniejszych parafii. Mają niewielu wiernych, niewielu wolontariuszy. Nie chodzi więc tylko o koszty, ale także o inne czynniki. Kiedy przychodzisz do praktycznie pustego kościoła, musisz zadać sobie pytanie, kto będzie ostatnim, kto wyjdzie i zgasi światło?  Kiedy nie ma już zakrystiana, organisty, dyrygenta chóru, członków chóru, wspólnota należąca do danego kościoła w pewnym momencie nie ma już życia. To moment, w którym wskazane jest zamknięcie kościoła.

Rada parafialna najlepiej zna lokalną sytuację. To ona składa wniosek, gdy widzi, że konieczne jest zamknięcie kościołów. Następnie ja to zatwierdzam i wyłączam kościół ze sprawowania kultu Bożego, gdy zgadzam się z ich argumentami. Tak to działa w tej diecezji. I generalnie działa całkiem dobrze. Może być wiele sprzeciwów, nie tyle ze strony członków rady parafialnej, ale ze strony niektórych wiernych, i można to zrozumieć. [W swoim kościele] zostali ochrzczeni, mieli bierzmowanie, pierwszą komunię, wzięli tam ślub i byli na kilku pogrzebach osób bliskich. Dlatego mają wiele wspomnień związanych ze swoją świątynią. Nawet ludzie, którzy już nie chodzą do kościoła [mogą być] przeciwni. W niektórych miejscach byli to nie tyle wierni, ponieważ oni to przewidują i rozumieją sytuację, ale ludzie, którzy rzadko chodzą do kościoła, ponieważ tego nie rozumieją i boją się, że stracą budynek. Ale w pewnym momencie musimy wyłączyć kościół ze sprawowania kultu Bożego i sprzedać kościół. W przeciwnym razie parafie zbankrutują. A kiedy jesteś bankrutem, nie możesz już głosić wiary. Musimy zapobiec powstawaniu takiej sytuacji.

Dla mnie bolesne jest podpisanie dekretu, na mocy którego wyłączam kościół ze sprawowania kultu Bożego. Zostałem księdzem, aby głosić Chrystusa i Jego Ewangelię. Kiedy zostałem wyświęcony w 1985 roku, nie przewidywałem, że będę biskupem zamykającym kościoły.  Oczywiście, kiedy zamykasz kościoły, tracisz wiernych. To jest powód, dla którego w nadchodzącym roku duszpasterskim zaczniemy myśleć o tworzeniu parafii misyjnych.

W związku z tym pojawia się pytanie, jak ożywić życie parafii. 11 listopada będziemy przeżywać dzień diecezji, który jest obchodzony co dwa lata, i zapytamy, w jaki sposób nasze parafie mogą stać się parafiami misyjnymi. Istnieje kilka działań i możliwości w tym celu, zależy to nieco od rodzaju parafii. Na przykład można promować kursy Alpha lub Niedziele Rodzinne.

Na Niedziele Rodzinne zapraszamy również rodziców z dziećmi przystępującymi do Pierwszej Komunii św. lub bierzmowania wraz z dziećmi. W niektórych przypadkach 40 lub 50 par uczęszcza do kościoła i otrzymuje katechezę, podobnie jak ich dzieci, następnie odprawiana jest Eucharystia, a po niej wspólny posiłek, aby budować wspólnotę.

Ludzie, którzy uczestniczą w tych rodzinnych zajęciach doceniają to i daje im to możliwość ponownego odkrycia bogactwa Ewangelii i nauczania Kościoła. Mamy nadzieję, że w ten sposób uczynimy Kościół atrakcyjnym, a kiedy to odkryją, mogą do niego powrócić.

Nie siedzimy więc z założonymi rękami, nie tylko zamykamy kościoły. Rozwijamy również działania pozytywne, aby przyciągnąć ludzi do Chrystusa i Jego Kościoła.

Youtube/katholiekleven.nl

Porozmawiajmy o synodzie o synodalności. Papież Franciszek wielokrotnie powtarzał, że synod nie służy zmianie doktryny, ale wśród niektórych przywódców Kościoła istnieje poczucie, że „synodalność” może stać się sposobem na rozwój, zmianę lub bagatelizowanie doktryny katolickiej. Czy to może być prawda?

– Konsekwencje sekularyzacji i indywidualizmu widać także wśród członków Kościoła. Katolicy w świecie zachodnim żyją w tej kulturze i w konsekwencji znajdują się pod jej wpływem. Nic więc dziwnego, że niektórzy z nich – zwłaszcza gdy ich osobista wiara jest słaba – akceptują wartości i idee współczesnego społeczeństwa. Niektórzy z nich mają nadzieję, że Synod doprowadzi do zmiany doktryny. Ale to nie jest jego celem. Celem Synodu są trzy słowa, które papież Franciszek podał jako szczególny punkt wyjścia: wspólnota, uczestnictwo i misja.  Jesteśmy wspólnotą posiadającą misję i chcemy, aby każdy członek tej wspólnoty aktywnie uczestniczył w tej misji. Dlatego Synod zastanawia się nad możliwościami stworzenia Kościoła, w którym każdy członek wspólnoty uczestniczy w misji Kościoła. To jest główny temat Synodu.

Słowo „synod” pochodzi od dwóch greckich słów, syn, co oznacza „jeden” i hodós, co oznacza „droga”, więc oznacza jedną drogę.  My, katolicy, wybieramy jedną drogę, którą jest sam Chrystus. Pytanie brzmi więc, w jaki sposób możemy zachęcić wszystkich członków Kościoła do podążania tą drogą, którą jest sam Chrystus.

Papież Franciszek mówi o „Kościele wychodzącym””, o „pasterzach, którzy pachną podobnie jak owce”. Z pewnością Holandia widziała wielu konwertytów. Ale powiedzmy więcej o ewangelizacji w tym kraju.

– Ewangelizacja będzie bardziej owocna, jeśli każdy członek wspólnoty będzie w nią zaangażowany. Tak więc głównym pytaniem jest, w jaki sposób możemy pobudzać osobistą wiarę w Chrystusa wszystkich członków wspólnoty. Nasz Kościół musi wychodzić na zewnątrz i nie dotyczy to tylko Kościoła holenderskiego, ale na całym świecie, w Afryce, w Indiach. Teraz mamy indyjskich i afrykańskich księży pracujących w naszych krajach. W przeszłości to my wychodziliśmy do nich, ale teraz oni wychodzą do nas.

Nasze parafie muszą stać się misyjne. Nasi księża muszą być misjonarzami w swoich parafiach. Muszą głosić Ewangelię wielu ludziom, którzy utracili więź z Kościołem i zatracili wiarę lub których wiara jest znacznie osłabiona. Musimy więc być Kościołem wychodzącym. Byliśmy tacy w przeszłości. Przed 1960 rokiem 11 proc. misjonarzy pracujących na całym świecie pochodziło z Holandii. A mówimy o Holandii, bardzo małym kraju.

Obecnie mamy mniej katolików, więc nie potrzebujemy takiej liczby księży jak kiedyś i w pewnym momencie zostanie osiągnięta równowaga między liczbą księży a liczbą katolików.

Nadal mamy wiele kościołów, w których nie możemy celebrować Eucharystii co tydzień, w każdą niedzielę z powodu braku kapłanów. W 2014 roku napisałem list wyrażając swoje oczekiwania co do przyszłości archidiecezji. Napisałem w nim, że w roku 2028, w którym skończę 75 lat i złożę rezygnację, archidiecezja będzie miała około 20 parafii, każda z jednym lub dwoma kościołami. Tak więc liczba parafii, księży i katolików zostanie ostatecznie zrównoważona. Spodziewam się, że do tego czasu będziemy mieli mały Kościół, ale Kościół młodych, przekonanych katolików.  To jest kreatywna mniejszość, która może schrystianizować kulturę.

Eminencja wiele razy mówił, że jest pełen nadziei. Ale widząc, jak Kościół wywiera znacznie mniejszy wpływ na społeczeństwo i Holendrów, może się to wydawać nierozsądne. Dlaczego jest Ksiądz Kardynał pełen nadziei?

– Wierzę w Chrystusa, a Chrystus nigdy nie zawiedzie swojego Kościoła. To przede wszystkim.

Nawet jeśli Kościół zmniejszy się na całym świecie – a widzimy, że liczba katolików zmniejszy się na całym świecie, nie tylko w Holandii – nie robi mi to różnicy. Moja wiara w Chrystusa pozostanie taka sama. W głębi mojej duszy jest głęboka radość, ponieważ Chrystus powołał mnie do bycia kapłanem. Nikt nie może odebrać mi tej radości. Nic. Ta radość pozostanie. Nawet gdy liczba wiernych w Kościele maleje, radość z kapłaństwa we mnie pozostaje. Jestem więc bardzo wdzięczny, że Bóg powołał mnie do osobistego reprezentowania Go, zwłaszcza w Eucharystii i w sakramencie pojednania.

Co pozostanie w Holandii? Mały, ale silny Kościół, ponieważ ludzie, którzy nadal trwają w Kościele i stale chodzą na Mszę świętą w każdą niedzielę, są przekonanymi katolikami.

Kiedyś mój ojciec duchowy powiedział mi, że wróciliśmy do czasów Dziejów Apostolskich. Kościół rozwijał się w bardzo tragicznych okolicznościach i był bardzo mały.  Jak można było mieć nadzieję na szerzenie Ewangelii na całym świecie z tak małą liczbą ludzi? A jednak stało się to bardzo szybko. Dziesięć lub dwadzieścia lat po Zmartwychwstaniu wiara rozprzestrzeniła się już w wielu częściach Cesarstwa Rzymskiego.

To jest dzieło Ducha Świętego. Kiedy patrzysz na Dzieje Apostolskie, możesz pomyśleć, że głównymi bohaterami są Piotr, Paweł, apostołowie. Ale nie. Główną postacią, choć nieco w tle, jest zawsze Duch Święty dany apostołom w dniu Pięćdziesiątnicy.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze