media, tv

fot. unsplash

Karolina Binek: jaka magia jest w nagości? [FELIETON]

„Magia nagości” to program randkowy, który ma równie wiele zwolenników, co przeciwników. I chociaż to show zyskało już swoje edycje w kilku krajach, to wciąż czasami trudno zrozumieć, w czym tkwi jego fenomen. 

Jednym z moich ulubionych programów w dzieciństwie była „Randka w ciemno” prowadzona przez Tomasza Kammela. Uwielbiałam słuchać odpowiedzi kandydatów na zadane przez szukających miłości pytania. Fascynowało mnie też bardzo, kto ostatecznie zostanie wybrany i czy aby na pewno będzie to osoba, za którą trzymałam kciuki od samego początku. I może przez to, a może już z powodu życiowych doświadczeń, ale interesuje mnie tematyka relacji. Dzisiaj chętnie słucham osób zajmujących się tą kwestią na YouTubie czy też Spotify. Uwielbiam Okuniewską, polecam też Anię Szlęzak czy Asię Lelejko. Od dawna śledzę też kolejne edycje programu, w którym rolnicy szukają żony. Czasami obejrzę też odcinek „Ślubu od pierwszego wejrzenia”, a nawet widziałam program „Love Island. Wyspa miłości”. Ale akurat w to reality show nie potrafię się wkręcić. Niemniej, chociaż się tego nie spodziewałam, to jest jeden program randkowy, który zaskoczył mnie zupełnie. I może nawet nie tyle, że zgorszył, nawet ze względu na nietypowy format. Ale właśnie zaskoczył. A mowa tutaj o „Magii nagości”.  

>>> Hejt niejedno ma imię

Od stóp do głów, fragment po fragmencie 

„Magia nagości” to program, którego pierwszą polską edycję można oglądać od września. Jako pierwsza wystartowała jednak edycja brytyjska – „Naked Attraktion”. W obu wersjach chodzi o to, że osoba ubrana „zapoznaje się” z osobami nagimi, które na początku ukryte są w kabinach. I można powiedzieć, że bohaterów poznajemy od stóp do głów. Fragment po fragmencie. A każdy z tych fragmentów często jest żywo komentowany. W kolejnych rundach eliminowani są nieodpowiadający ubranemu uczestnicy – aż w finale pozostają dwie osoby.  Wtedy to wybierający również zdejmuje ubrania, dokonuje ostatecznego wyboru, po czym może wybrać się – już nie w stroju Adama – na randkę. 

fot. freepik

Co ciekawe, w Wielkiej Brytanii z powodu emisji „Naked Attraktion” widzowie zgłaszali liczne skargi do nadzorującego telewizję Ofcomu. Instytucja ta nie zgodziła się jednak na przeprowadzzenie dochodzenia w tej sprawie, gdyż w jej opinii program ten jest tylko programem randkowym, nie zawiera żadnej aktywności seksualnej i jest emitowany o zalecanej przez brytyjskie prawo prasowe godzinie. Co więcej, ma za sobą już pięć sezonów, a sześć innych krajów zdecydowało się zaczerpnąć od Wielkiej Brytanii ten format. Można go dziś oglądać w Niemczech, Danii, we Włoszech, w Finlandii, w Rosji i w Polsce, co świadczy o jego wyjątkowej popularności. Ale czy to dobrze? 

Czy tak jest łatwiej? 

Z dużej oglądalności programu cieszą się zapewne osoby, które przy nim pracują. Ale zastanawia mnie bardzo, co skłania ludzi do wzięcia w nim udziału, tym bardziej, że wręcz cały świat może zobaczyć ich nagie ciała. Czy to takie fajne eksponować swoje… wszystko przed kamerami? Czy aby to zrobić, trzeba być zdesperowanym? I czy w takim programie poszukuje się miłości czy tylko… randki?  

>>> Karolina Binek: czy Bóg jest zwolennikiem body positive? [FELIETON]

Odpowiedzi na te pytania trudno mi wymyślić. Musiałabym z pewnością porozmawiać z którymś z uczestników, żeby je poznać. I nie wykluczam, że kiedyś to zrobię. Ze zwykłej dziennikarskiej, ale i tak po prostu, z ludzkiej ciekawości. Bo ludzie raczej mają problem, kiedy ktoś ocenia ich po wyglądzie. A w „Magii nagości” przecież przede wszystkim o to chodzi.  

Przypomina mi się też tutaj scena z programu „Rolnik szuka żony”. W obecnie trwającej edycji jedna z uczestniczek otrzymała 500 listów. I chociaż w telewizji pokazano zaledwie urywek, w którym wybiera mężczyzn do dalszego etapu, to później była bardzo krytykowana przez internautów sugerujących, że ocenia piszących do niej listy przede wszystkim po wyglądzie. Zastanawiałam się wtedy, co ja zrobiłabym na jej miejscu. Ale pewnie, mając ciążącą nad sobą presję czasu, w tej akurat sytuacji, postąpiłabym tak samo, mimo że oczywiście na co dzień to nie wygląd innych decyduje o moich znajomościach.  

Oceniać po wyglądzie jest chyba najłatwiej. A tym bardziej, jeśli, tak jak w „Magii nagości”, ocenia się np. sześć par nóg (nie 500!). Nie trzeba być przecież Sherlockiem Holmesem, by dostrzec, które są proste i zgrabne. Bo właśnie takie zazwyczaj wybierają uczestnicy. I z jednej strony, owszem, nie jest miłe usłyszeć niepochlebne słowa na temat swojego ciała. A z drugiej strony – przecież biorąc udział w tego typu programie – słyszy się je na własne życzenie. Czy wtedy w ogóle nie dotykają i nie bolą? To naprawdę zastanawiające. Podobnie jak jedno z haseł reklamujących ten program, które głosi, że jest on najodważniejszym show w historii telewizji. I owszem, jestem przekonana o tym, że do wzięcia w nim udziału potrzeba odwagi. Może też odrobiny desperacji i… pewności siebie. Chociaż to ostatnie też nie jest takie oczywiste…  

Wyjść ze strefy komfortu 

Podobnie jak w Wielkiej Brytanii, w Polsce też pojawiły się skargi na „Magię nagości”. Dokładnie pięć z nich wpłynęło do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji jeszcze przed jego emisją. Jako uzasadnienie we wnioskach podano negatywny wpływ na psychikę widza. Co ciekawe jednak, gdy show wystartowało, KRRiT nie otrzymała żadnej negatywnej opinii na ten temat. 

Po zakończonych „eliminacjach” uczestnicy polskiej edycji wypowiadają się bowiem o swoim udziale w niemal samych superlatywach – zaczynając na wychodzeniu ze swojej strefy komfortu, a na większej akceptacji swojego ciała kończąc. Brzmi to dość zaskakująco. Ale ze strony widzów pojawiają się podobne głosy. 

fot. freepik

W „Magii nagości” nie każde pokazane ciało jest niczym z Instagrama lub z okładki czasopisma. W jednej z opinii dostępnej na stronie wp.pl można przeczytać, że właśnie dzięki temu – dzięki pokazywaniu rzeczywistości – program ten wręcz normalizuje ciało, czym przyczynia się do społecznego dobra. Jednak osobiście dyskutowałabym z tą kwestią. Bo wyobraźmy sobie, że „Magię” ogląda zakompleksiona nastolatka, która od uczestnika słyszy, że nie podobają mu się niesymetryczne piersi. A właśnie takie widzi każdego dnia w lustrze. Czy taka sytuacja dobrze wpłynie na jej psychikę? Nie chcę tutaj popadać w skrajności, ale myślę, że i to warto wziąć pod uwagę. Podobnie jak fakt, że same rozpoczynanie relacji w tym przypadku jest bardzo zaburzone. W programie tym nie zaczyna się jej od rozmowy, lecz od cielesności, która przecież powinna być dopiero w dalszym etapie. Trudno więc na takich fundamentach zbudować jakąkolwiek trwałą znajomość i trudno też o to, by była ona wartościowa. 

>>> Kobieta przeciwko kobiecie. Dlaczego to sobie robimy? [FELIETON]

Pojawiły się też głosy, że w kraju takim jak Polska, w którym mamy problem ze seksualnością, takie show jest wręcz potrzebne. Tylko sama nie wiem, czy to dobrze, by właśnie „Magię nagości” postrzegać jako krok do lepszej edukacji seksualnej. Bo trochę nie chce mi się wierzyć, że ten program nagle zaczną oglądać osoby, które właśnie tej edukacji są przeciwne. Dlatego też co do samej idei tego formatu zdecydowanie mam mieszane uczucia. I mimo wielu pozytywnych opinii na ten temat nie mogę się oprzeć wrażeniu, że takie „poznawanie” drugiego człowieka jest trochę uprzedmiotawiające. Nie widzę też w tym wszystkim magii. Chyba że magię telewizji, która już od samych jej początków ma przecież bawić.  

Zastanawiam się też, jakie jeszcze programy przed nami, skoro dziś, w XXI w. tak chętnie oglądani są ludzie wybierający sobie partnerów po tym, jak najpierw zobaczą ich nago? I chociaż na ogół jestem bardzo ciekawa świata, to akurat odpowiedzi na to pytanie trochę się obawiam. 

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze