Fot. pexels.com

Wykluczenie komunikacyjne. Jak umierają marzenia i możliwości? [FELIETON]

Szkoła, praca, marzenia, a może rozstanie? Prawie 1/3 Polaków każdego dnia doświadcza wykluczenia komunikacyjnego. A na co problemy z dojazdem wpłynęły w Twoim życiu?  

W połowie lat 60. XX w. rozpoczął się proces spadku liczby połączeń kolejowych towarowych i pasażerskich w Polsce. W ciągu 30 lat zlikwidowano prawie 3 tysiące kilometrów linii kolejowych. A wraz z nimi – miliony marzeń i możliwości. 

>>> #Podkast: czy narodowcy są wykluczeni z Kościoła? Rozmowa z Ziemowitem Przebitkowskim

Wykluczenie komunikacyjne – chodzę, bo muszę 

O wykluczeniu komunikacyjnym mówi się przede wszystkim, kiedy w danej gminie lub w miejscowości mieszkańcy nie mają dostępu do transportu publicznego. Jednak proponuję tutaj jeszcze jedną definicję tego terminu: 

„(…) wykluczenie komunikacyjne to również końcówki filmów znane tylko z opowieści. Zajęcia dodatkowe, w których się nie uczestniczy. Zbierane miesiącami kartki z zaświadczeniami o opóźnieniach. Wizyty u lekarzy, które się nie odbyły. Randki, na które nie udało się zdążyć, i związki, których nie udało się utrzymać”. 

To fragment z reportażu Olgi Gitkiewicz pt. „Nie zdążę” dotyczącego wykluczenia komunikacyjnego. Reportażu, który przeczytałam dwa lata temu, a o którym wciąż nie mogę zapomnieć. Tym bardziej, że większość swojego życia spędziłam mieszkając na wsi i doskonale wiem, jak to jest gdzieś nie zdążyć, bo jedyny autobus przyjechał tak jak chciał, a nie według rozkładu. I powodem w tym przypadku nigdy nie był korek, bo w miejscowości, z której pochodzę nawet nie ma możliwości, by zator się utworzył.  

fot. pixabay

W swojej książce Gitkiewicz pisze też o starszej kobiecie, która, aby pojechać na wizytę do lekarza, musi przejść kilka kilometrów pieszo na przystanek, bo przez jej wioskę nie przejeżdżają żadne autobusy. Jest też historia chłopaka, który wraz z rodziną nie mógł przeprowadzić się do innej miejscowości, bo stamtąd nie miałby jak dojechać do liceum. Jagoda, dziewczyna z niepełnosprawnością, spędza niemal godzinę w autobusie, by znaleźć się w szkole specjalnej. I nagle wśród tych wszystkich historii to, że wracając do domu zdarzyło mi się przejść pieszo dwa kilometry z plecakiem, torbą i walizką wydaje się niczym. Ale jestem przekonana, że takie sytuacje nie powinny być traktowane przez nas jako normalne. Bo wykluczenie komunikacyjne wciąż w Polsce ma się dobrze i, jak oszacował niedawno Klub Jagielloński, dotyczy aż 13,8 miliona Polaków. Na samym Mazowszu chociażby 65% gmin nie ma dostępu do połączeń kolejowych, a 75% wszystkich połączeń nie działa w weekendy.  

Sama zaledwie rok temu cieszyłam się, kiedy Koleje Wielkopolskie postanowiły uruchomić bezpośrednie połączenie z miejscowości położonej obok mojej rodzinnej wioski do Poznania. Okazało się jednak, że pociągi jeżdżą dwa razy dziennie w tygodniu, a w weekendy raz i to tylko około 14. W ciągu roku nie udało mi się więc zbyt wiele razy skorzystać z tego pociągu…  

>>> Ks. Artur Stopka: trudne słowo „inkluzywny”

Takich sytuacji w Polsce jest mnóstwo. Zdarza się nawet, że pociąg przez daną miejscowość przejeżdża, jednak się w niej nie zatrzymuje. W 2019 r. na stacji Raszówka mieszkańcy zablokowali tory w geście protestu przeciwko pomijaniu ich miejscowości przez pociągi. Protest przyniósł pozytywny skutek. Jednak to tylko jedna z nielicznych tego typu sytuacji. W większości przypadków bowiem zamożniejsi mieszkańcy takich miejscowości muszą zdecydować się na kupno samochodu, a tym, których na auto nie stać, pozostaje dalej wszędzie poruszać się pieszo. Bo niestety na zmiany w tej kwestii się nie zanosi, a w krok za wykluczeniem komunikacyjnym idą kolejne – chociażby edukacyjne.

fot. unsplash

Wykluczenie edukacyjne – tylko jedna szkoła 

W miejscowości, z której pochodzi Asia jest szkoła, którą skończyła ona, jej tata, dziadek i pewnie pradziadek też. I nie, nie dlatego, że to jakaś renomowana i najlepsza placówka, a dlatego że to jedyna placówka. To również szkoła, w której jednego przedmiotu uczy tylko jeden nauczyciel. I zazwyczaj prowadzi on też inne, nie zawsze nawet interesujące go lekcje. Na przykład uczy przyrody, historii i wf-u. Ale tak jest od lat. Uczęszczając do tej szkoły Asia nawet nie miała pojęcia, że w większych miejscowościach dzieci do przedszkoli i szkół zapisuje się dużo wcześniej i z niecierpliwością czeka na wyniki rekrutacji. Wtedy był to dla niej jakiś odległy świat i wręcz przywilej, którego doświadczyła dopiero po skończeniu gimnazjum. A z samym gimnazjum też wiąże się pewna historia… 

Od 1999 r., kiedy to w Polsce ponownie zaczęły funkcjonować gimnazja, w mieście obok rodzinnej miejscowości Asi powstało gimnazjum. Jedno gimnazjum, do którego uczęszczali uczniowie z wielu okolicznych wiosek. Wśród nich była Asia oraz wszyscy z jej rocznika. Ale było tak tylko przez rok. Bo później wprowadzono reorganizację oświatową w gminie i utworzono kilka innych gimnazjów oraz niektóre klasy szkół podstawowych przeniesiono do innych placówek. Był to też czas, w którym nauczyciel informatyki i wf-u cudownie zyskał uprawnienia do uczenia fizyki. Taki misz-masz. 

>>> Osoby żyjące w związkach niesakramentalnych nie są katolikami drugiej kategorii

Ze względu na rozszerzony angielski Asia została jednak w poprzednim gimnazjum, bo w tym, do którego powinna uczęszczać, naukę tego języka zaczynano od podstaw. Szybko jednak dziewczyna przekonała się o wielu innych konsekwencjach swojego lingwistycznego zacięcia. Już w pierwszym sezonie zimowym po zlikwidowaniu połączenia autobusowego z jej miejscowości do szkoły jeździła rowerem tak długo, aż nie zaczęły jej zamarzać rzęsy. Wtedy czasami udało się, że podwiozła ją do gimnazjum sąsiadka lub rodzice przed pracą, a innym razem wracała te trzy kilometry na nogach. Bo tylko tak mogła się poruszać po nieodśnieżonej ścieżce rowerowej.  

I gdyby historia Asi była bajką, to dalej byłoby już tylko lepiej. Ale do liceum Asia przyjeżdżała dwie godziny przed rozpoczęciem lekcji, bo później przez jej miejscowość nie jechał już żaden autobus. Ale zdarzyło się też, że dziewczyna musiała w szkole zostawać dłużej, bo… nie zmieściła się do autobusu powrotnego.  

>>> Sebastian Zbierański: mów „batiuszka”, a nie „pop”. Potrzebujemy języka, który nie wyklucza [FELIETON]

W tej historii oraz w samej definicji wykluczenia komunikacyjnego zaproponowanej przez Olgę Gitkiewicz z pewnością odnajduje się wiele osób. Ale wśród nich nie ma zbyt wielu mieszkańców dużych miast, do których sama teraz należę. I muszę przyznać, że całkiem to wygodne, kiedy nie jedzie twój tramwaj, a ty spokojnie idziesz na najbliższy autobus i cały czas masz tę pewność, że i tak bez problemu dotrzesz do mieszkania. Cieszy mnie to. Ale boli fakt, że to dla mnie przywilej, a dla niektórych wciąż marzenie.  

fot. unsplash.com

Życie skryte za liczbami 

A teraz mam do Ciebie pytanie. Co robisz, kiedy boli cię ząb? I chociaż mogłoby się wydawać że to jedno z najprostszych pytań, to wcale takie nie jest. Bo odpowiedzi może być w tym przypadku wiele. Niektórzy wchodzą na jedną z popularnych stron, czytają opinie o dentystach, wybierają oczywiście tego, który od swoich pacjentów zdobył 5 gwiazdek, a później klikają w dogodny dla siebie termin i czasami już nawet tego samego dnia idą na wizytę. Inni włączają aplikację i dosłownie w sekundę umawiają się do swojego ulubionego gabinetu, nawet na NFZ. A jeszcze inni po prostu dzwonią do najbliższego dentysty, bo tylko do niego mają możliwość dotrzeć. I nieważne, czy jest dobry w swoim zawodzie, czy też nie. Po prostu często nie ma innej opcji.  

Podobna sytuacja ma miejsce chociażby w przypadku dostępu do lekarzy specjalistów, a nawet do poradni podstawowej opieki zdrowotnej, w których przyjmują interniści oraz pediatrzy. Co ciekawe, w tym przypadku największy problem występuje w dużych miastach, bo lekarzy z takimi specjalizacjami zwyczajnie brakuje. Chorzy często czekają więc do zamknięcia przychodzi, a następnie kierują się na pogotowie, gdzie nierzadko zmuszeni są czekać przez kilka godzin na udzielenie pomocy lub porady.  

>>> Jak daleko sięga Kościół?

Sytuacji tej nie polepsza pandemia. Według badań zleconych przez Fundację My Pacjenci od początku epidemii aż 80% ankietowanych ma utrudniony dostęp do lekarza w przypadku problemów zdrowotnych niezwiązanych z koronawirusem.  

Natomiast ustalenia kontroli NIK-u z 2018 r. wskazywały, że trudności z dotarciem do lekarzy dotyczą przede wszystkim pory nocnej, kiedy komunikacja publiczna w ogóle nie kursuje lub jest znacznie ograniczona. Inną przyczyną utrudnionego dostępu do lekarzy jest… wcześniejsze zamykanie przychodni, gdyż aż 20% z nich nie przestrzega ustalonych odgórnie godzin udzielania świadczeń. „Stwierdzono również przypadki w obrębie niektórych obszarów zabezpieczenia w rzeczywistości mieszkało więcej osób była niż norma przewidziana dla danej kategorii. W efekcie na tych obszarach liczba zespołów dyżurujących była mniejsza od wymaganej przepisami (jeden zespół dyżurujący na każde rozpoczęte 50 tys. osób zamieszkałych na obszarze zabezpieczenia). Nieprawidłowości w tym zakresie tłumaczono optymalizacją kosztów” – czytamy w raporcie NIK-u. Jednak te liczby to nie tylko suche fakty, bowiem stoją za nimi życia ludzkie, których nie dało się z tego powodu uratować.  

fot. unsplash.com

Obudzić się  

Jeden z moich redakcyjnych kolegów napisał jakiś czas temu tekst pt. „Zasnąłem na kazaniu. Nieraz”. Są to słowa, które odnoszą się również do moich doświadczeń. I założę się, że takich osób jak my jest o wiele więcej. Ba! Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie – kto nigdy nie myślał podczas kazania o niebieskich migdałach, niech pierwszy rzuci kamieniem. Bo niestety bywa i tak, że chociaż bardzo chciałoby się skupić podczas kazania, to po prostu się nie da. Sama wyłączam się ze słuchania, kiedy ksiądz odczytuje całe kazanie z kartki. Niestety robi tak ksiądz z mojej poznańskiej parafii, i to podczas mszy, która ma być dla młodzieży. W związku z tym po kilku takich mszach zaczęłam chodzić do kościoła, który znajduje się nieco dalej, ale za to prawie zawsze jestem w stanie nawet na długo po mszy powiedzieć czego dotyczyło kazanie. Nie każdy ma jednak możliwość, by w takim lub w innym przypadku po prostu zmienić parafię, do której będzie chodził, bo ta, do której należy jest jedyną w najbliższej okolicy. Czy w takim przypadku również możemy mówić o wykluczeniu?  

>>> Krzyż nigdy nie wyklucza

Myślę, że tak. Choć według danych z 2018 r. w Polsce mamy 10 356 parafii, to niektóre z nich obejmują wiele mniejszych miejscowości. W takich przypadkach inny najbliższy kościół znajduje się przynajmniej kilka kilometrów dalej, a nie każdy ma możliwość, by z łatwością do niego dotrzeć, tym bardziej w niedzielę. I znów wykluczenie komunikacyjne daje o sobie znać… 

fot. pexels.com

Dostosuj się! 

„Właściwie nikt nie przeprowadził w Polsce szeroko zakrojonych badań dotyczących wykluczenia transportowego” – pisze w „Nie zdążę” Gitkiewicz. Trudno się więc dziwić, że za swój reportaż autorka otrzymała nagrodę Grand Press. Tym bardziej, że wykluczenie komunikacyjne dotyczy prawie 1/3 Polaków i można śmiało stwierdzić, że stanowi tylko punkt wyjścia do kolejnych wykluczeń. Każdego dnia miliony ludzi muszą więc dostosować swój plan dnia do rozkładu jazdy. Co więcej – niektórzy zmuszeni są wręcz podporządkować mu całe swoje życie. Bywa i tak, że lepsza szkoła przegrywa z tą bliższą, a marzenia z rzeczywistością. I nawet nie mamy pojęcia, ilu z tego powodu straciliśmy lekarzy specjalistów, prawników, programistów czy pianistów. Możemy więc tylko wyobrazić sobie, jak każdy z nich znika niczym niezatrzymujący się w Raszówce pociąg. A wraz z nimi w wagonach jedzie pytanie: co dalej? I nie o podróż mi tutaj chodzi… 

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze