Fot. Piotr Ewertowski/misyjne.pl

„Kościół młodych wcale nie jest taki mały” [ROZMOWA] 

– Moim zmartwychwstaniem było nauczenie się radzenia sobie z gniewem – mówi Francisco, 17-letni Meksykanin, który trzy lata temu ożywił swoją wiarę. 

Francisco pochodzi z bardzo wierzącej i katolickiej rodziny. Przez lata jednak nie interesował się jakoś szczególnie swoją wiarą. Modlił się z przyzwyczajenia. Zmieniło się to po rekolekcjach ruchu Pandillas de Vida Cristiana (Gangi Życia Chrześcijańskiego). W ramach naszego dwutygodnia tematycznego pod hasłem „Nasze osobiste zmartwychwstania” zapytałem młodych ludzi o ich osobiste zmartwychwstania. Publikujemy kolejną z tych rozmów.  

Piotr Ewertowski (misyjne.pl): Są różne opinie na temat wiary młodych w Guadalajarze. A Ty co na ten temat  uważasz? 

Francisco: – Myślę, że Kościół tutaj jest inny, niż na przykład w Hiszpanii, gdzie młodzież jest od niego daleko lub nie angażuje się w życie Kościoła. Dla wielu jest to mniej atrakcyjne niż „sprawy światowe”. Tutaj, w Guadalajarze, nawet jeśli to nie jest tak powszechne, to istnieje Kościół młody. I to bardzo duży Kościół młodych. Na przykład u nas w parafii jesteśmy jedną z najmłodszych grup, a w naszych rekolekcjach w marcu uczestniczyło ok. 150 osób. Wszyscy w moim wieku. Dlatego owszem,  możemy powiedzieć, że jakaś część młodych nie zna Kościoła, jest oddalona, ale druga, wcale niemała, albo już się angażuje, albo dzięki Duchowi Świętemu i naszej pracy ewangelizacyjnej zbliża się do Pana Boga. 

Jak było w Twoim przypadku z wiarą? 

–  Moja rodzina jest bardzo katolicka. Mam szóstkę rodzeństwa, łącznie jest nas więc siedmioro. Moi rodzice są bardzo wierzący. Jestem szósty i czworo z mojego starszego rodzeństwa uczestniczyło w rekolekcjach Pandillas de Vida Cristiana. Można więc powiedzieć, że to nasza tradycja rodzinna. 

Fot. Piotr Ewertowski/misyjne.pl

Od małego rodzice zabierali mnie na tzw. msze dla dzieci. Do pierwszej Komunii oraz bierzmowania przystąpiłem wcześniej niż moi rówieśnicy. Wierzyłem, ale nie pogłębiałem tej wiary za bardzo. Nie poszukiwałem zbyt wielu odpowiedzi na pytania o to, co oznacza dana prawda wiary. Znałem tylko to, co podstawowe. Przez te lata nigdy nie otworzyłem nawet Biblii! Była zawsze w moim domu, było w nim też dużo obrazów świętych, ale to wszystko było jakby z boku mnie. Do czasu rekolekcji. 

Wtedy zrozumiałem i uświadomiłem sobie wiele rzeczy. To spowodowało zmianę. Ale nie tyle ja ją zauważyłem, co przede wszystkim moi przyjaciele (śmiech). Mówili mi potem, że to już nie jest ten sam Francisco. Z mojej strony mogę powiedzieć, że po rekolekcjach odczuwałem pewien niecodzienny, dziwny pokój. Mam krzyż z rekolekcji, który jest świadectwem tej zmiany. 

Dobrze, że poruszyłeś temat tych zmian, bo chciałem się spytać o Twoje osobiste zmartwychwstania. 

– Myślę, że w moim przypadku największym problemem był gniew. Z innymi wadami sobie radziłem, ale nie z gniewem. To było coś niekontrolowanego. Potrafiłem eksplodować i naprawdę mocno się złościć. Jestem sangwinikiem. Czasem reaguję w sposób gwałtowny, wybuchowy, może i nieprzemyślany. Mam bardzo silny charakter. Moim problemem była relacja z młodszą siostrą, wobec której nie miałem w ogóle cierpliwości. Nagle zauważyłem, że wiele jej zachowań, które mnie wcześniej denerwowały, już mnie nie irytują. Ta zmiana miała miejsce właśnie w okolicach tych rekolekcji, kiedy miałem 15 lat. Pomogła mi też praca z kierownikiem duchowym. 

Czy trapiły Cię jakieś szczególne wątpliwości w wierze? 

 – Teraz uważam, że nie ma nic złego w wątpliwościach czy w kwestionowaniu pewnych rzeczy po to, by szukać odpowiedzi. Powinniśmy się ciągle zmieniać na lepsze. Przyznam jednak, że co do samej doktryny, to raczej nie miałem nigdy wątpliwości, bo też – jak wspomniałem – przed rekolekcjami nigdy się w to za bardzo nie wgłębiałem. To było gdzieś z boku, ale jako element życia codziennego w bardzo religijnym domu. Byłem do tego przyzwyczajony i nie zastanawiałem się nad tym szczególnie. Moje życie modlitwy też nie było głębokie. Odmawiałem różaniec, ale znów – było to bardzo płytkie. Dla mnie Bóg był kimś realnym, ale raczej odległym. Nie znałem Go zbyt dobrze, ale wiedziałem, że jest. 

Fot. Piotr Ewertowski/misyjne.pl

Po rekolekcjach zacząłem kwestionować swoją wcześniejszą wiarę oraz więcej czytać i interesować się. Pierwsze sześć miesięcy to było jak zakochanie, prawdziwy flow. Mocno się angażowałem w duszpasterstwo przy parafii. Potem przyszedł pewien czas oziębienia i zniechęcenia. Zacząłem nieregularnie uczęszczać na spotkania wspólnoty. Przychodziłem zmęczony do domu po szkole. Rozleniwiłem się w sferze duchowej. 

W tym właśnie momencie zaprosili mnie do posługiwania podczas rekolekcji. Przeżyłem je więc ponownie, tylko że od drugiej strony. To był kolejny impuls, by ponownie zaangażować się w bliższą relację z Bogiem oraz w życie parafii. 

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze