krzyż, zmartwychwstanie

fot. Yannick Pulver/unsplash

Zmartwychwstajemy każdego dnia

Od Wielkanocy minęły już prawie trzy tygodnie. To dobry moment, żeby spojrzeć w swoje życie i zadać sobie kilka pytań. Jak moją rzeczywistość zmieniła wiadomość o tym, że Chrystus zmartwychwstał? Czy sam doświadczyłem/doświadczyłam zmartwychwstania? Poszukajmy na nie odpowiedzi. 

Wyjście ze śmierci do życia, podniesienie się z grzechu, przebaczenie nieprzyjacielowi – każda taka decyzja może być zmartwychwstaniem już teraz, w naszej codzienności. Czasami tkwimy w sytuacjach, z których wydaje się, że nie ma wyjścia, które nas pogrążają. Wtedy w sposób szczególny możemy doświadczać obecności i miłości Boga. Postanowiłem na ten temat porozmawiać z moimi kolegami i koleżankami z pracy i zapytać o ich własne zmartwychwstania.

Michał

Kiedy dzisiaj myślę o zmartwychwstaniu, przypomina mi się pewna grafika, pewien mem. Na pierwszym obrazku jest „pamper” z miną bez wyrazu. Na drugiej widzimy, jak ktoś szepcze mu do ucha, że Jezus zmartwychwstał. I na trzecim obrazku „pamper” jest już uśmiechnięty. W sytuacjach trudnych, kryzysowych, kiedy życie wali się na głowę, człowiek bardzo często zapomina o zmartwychwstaniu. Ja czasami czuję się wyrwany z rzeczywistości duchowej, bo jestem nastawiony na to, żeby od rana ogarnąć się do pracy, zdążyć do przedszkola, dobrze zrealizować zadania na ten dzień. Kiedy złapie mnie kryzys – kiedy nie mam siły albo coś mi nie wychodzi – wtedy przypominam sobie tego mema i ten fakt zmartwychwstania, który jest dla mnie pocieszeniem. Ja mogę się martwić tym, że artykuł mi nie wyszedł, że ktoś mnie hejtował na Facebooku, że podkast, który nagrywałem mógł wyjść lepiej – ale ta perspektywa zmartwychwstania zmienia, wywraca do góry nogami wszystko. Nagle człowiek uświadamia sobie, że porządek rzeczy jest zupełnie inny i że na niektóre sprawy warto machnąć ręką i pomyśleć: „Ale przecież Jezus zmartwychwstał. Na tym się wolę skupić”. 

>>> Na długie lata utraciłem wiarę w Boga, a On nigdy nie utracił wiary we mnie [ROZMOWA]

Hubert

Pytanie o doświadczenie zmartwychwstania to trudne pytanie w czasach pocovidowych i kiedy tuż za naszą wschodnią granica trwa wojna. Myślę, że na zmartwychwstanie patrzę teraz, jak przez mgłę. W ogóle jest to trudne słowo. Mam wrażenie, że jestem teraz bardziej sceptyczny, ostrożny i przez to trudniej mi zauważać takie momenty zmartwychwstania. W pewnym sensie można powiedzieć, że jednym wielkim zmartwychwstaniem jest to, że jesteśmy teraz tutaj i przeżyliśmy covida oraz doświadczenie wojny przy granicy. Myślę, że tak jak przy covidzie mówiliśmy o mgle covidowej, tak w przypadku sfery duchowej występuje pewna analogiczna mgła. To taka mgła, która utrudnia zobaczenie tych cudów i działań Boga. Mogę jednak wspomnieć o jednym wydarzeniu z mojego życia. W 2018 r. topiłem się w Bałtyku i jakoś „nie udało mi się” to wtedy, bo jestem tutaj i rozmawiamy. Uratowano mnie. Na pewno był to dla mnie moment graniczny w życiu, a takie momenty to w pewien sposób są zmartwychwstania. To było bardzo konkretne wydarzenie. Jednak trudniej mi znaleźć sytuację takiego psychiczno-duchowego nawrócenia. Moje życie toczy się raczej constans, mimo wzlotów i upadków. 

fot. Michał Jóźwiak/ Misyjne Drogi

Mateusz

Myślę że każda sytuacja, w której odwracamy się od naszych grzechów i korzystamy z sakramentu pokuty jest pewnym zmartwychwstaniem. Są jednak takie momenty, kiedy dzieje się to w sposób szczególnie silny. Dla mnie takim przełomowym momentem była klasa maturalna, kiedy małżeństwo moich rodziców się rozpadło. Jako młody i niedoświadczony, choć już dorosły, człowiek zostałem postawiony w trudnej sytuacji. Dziecko zawsze odbiera rozejście się rodziców personalnie. Pamiętam, że miałem taką sytuację, kiedy zostałem z tymi wszystkimi pytaniami: dlaczego to się stało? Dlaczego Pan Bóg na to pozwolił? To była faza buntu. Pewnego razu siedziałem sobie w pokoju i patrzyłem na obraz Jezusa Miłosiernego, który miałem ukryty za drzwiami i zadawałem Jezusowi te pytania. Wtedy On mi nie dał odpowiedzi na te pytania, ale pokazał mi coś, co okazało się o wiele bardziej istotne i potrzebne. Dał mi wtedy poczuć, że On w tym wszystkim jest przy mnie i że zawsze jest przy mnie. Tamta sytuacja zmieniła moje podejście do wiary.  To już nie jest kwestia uczestnictwa w obrzędach czy rytuałach, w tym wszystkim chodzi o moją, osobistą relację z Bogiem. To był dla mnie moment przełomowy, pewne zmartwychwstanie, wybudzenie ze snu, w którym byłem.

Justyna

W zasadzie takich momentów zmartwychwstanie było w moim życiu wiele. Można powiedzieć, że jest to takie zmartwychwstawanie permanentne – jeśli mówimy o tym, że Jezus przemienia nasze śmierci w życie, wskrzesza nas do nowego życia.  Zwykle mówi się o tych najbardziej spektakularnych, ale ja w ostatnim czasie doświadczam, jak przez jedno słowo, jak przez jeden gest, przez innych ludzi – Bóg wskrzesza we mnie na nowo miłość i nadzieję. Ostatnio byłam na spotkaniu z jednym z katolickich influencerów, gdzie usłyszałam, że Bóg nas nigdy nie przekreśla. Siostra ze zgromadzenia klauzurowego mówiła o tym, jak Bóg się nami cieszy i w zasadzie o to chodzi w adoracji, by pozwolić Mu się nami cieszyć. Mam wrażenie, jakbym była na swoich rekolekcjach, w czasie których Bóg przygotowuje mnie na jakieś kolejne zmartwychwstanie jednego z martwych miejsc w moim życiu. Tak, by te miejsca stały się tętniące wszystkim, co dobre. Tętniące też dla mnie, ale przede wszystkim dla tych, których spotykam.

>>> Tomek Maruszak OMI: nie wierzyłem, że Bóg istnieje. Dzisiaj jest dla mnie wszystkim [ROZMOWA]

Piotr

Moje pierwsze zmartwychwstanie, poprzez doświadczenie miłości Boga, miało miejsce w pierwszej klasie liceum, podczas rekolekcji ignacjańskich. Wcześniej żyłem z myślą, że na miłość Boga muszę zasłużyć, a wtedy dotarło do mnie, że jest ona darmowa, bezwarunkowa. Kolejny taki moment był w czasie studiów, kiedy byłem człowiekiem zamkniętym, nieufnym. Ale wtedy, kiedy całkowicie oddałem tę sprawę Panu Bogu, zacząłem powoli rozmawiać z ludźmi i budować relacje. I tu nie chodzi nawet o jakąś śmiałość czy nieśmiałość, ale właśnie o tworzenie relacji. Doświadczeniem osobistego zmartwychwstania była też dla mnie formacja w Opus Dei, dzięki której udało mi się trochę poukładać moje życie. Wbrew temu co ludzie myślą, ja wciąż jestem dość zdezorganizowany, ale pewien duch został we mnie zaszczepiony. Ta formacja była dla mnie też dużą pomocą w walce z moim perfekcjonizmem, który mnie bardzo paraliżował. 

Marcin

Pamiętam konferencję prasową z abp. Stanisławem Gądeckim, który został zapytany o to, dlaczego ludzie Kościoła, chrześcijanie kłócą się, nie żyją w zgodzie. Wtedy abp Gądecki powiedział coś naprawdę fajnego, że “jeżeli ktoś na poważnie żyje chrześcijaństwem, to daje się przebóstwić”. Przebóstwienie polega na tym, że pozwalam Panu Bogu na to, że jest mnie mniej, a więcej przestrzeni zostawiam dla Niego i Ewangelii – czyli we mnie dokonuje się Pascha. To znaczy, że ze śmierci moich grzechów, słabości, niewiary we własne siły przechodzę do życia w Chrystusie. I to się dzieje u mnie. Ale nie doświadczam jakiś spektakularnych zmian, tak jak przeżywał to św.Paweł. Ale na przykład: jestem człowiekiem, który potrafi do późna pracować, a ma problem, żeby rano wstać na wspólne modlitwy. I za każdym razem kiedy nie spóźniam się na modlitwy, jest to zwycięstwo Chrystusa. Również kiedy nie wkurzam się (a jestem cholerykiem), w sytuacjach kiedy jeszcze 5 lat temu bym wyskoczył z wielką gębą, żeby było tak, jak ja chcę – jest to zmartwychwstanie Chrystusa we mnie. 

Karolina

Wiara została mi przekazana przez rodziców. Razem z nimi co niedzielę i w święta chodziłam do kościoła. I przez długi czas wyglądało to tylko tak. Długo myślałam też, że nie potrzebuję nawrócenia. I być może dlatego dostrzegłam je dopiero po czasie. Miało ono miejsce dzięki Adamowi Szustakowi OP. To dzięki jego filmikom i konferencjom przybliżyłam się do Boga i zaczęłam bardziej rozumieć, o co tak naprawdę chodzi w Kościele. On też zainspirował mnie do pogłębiania swojej wiedzy w tej kwestii. Dzisiaj mogę więc powiedzieć, że właściwie nawracam się każdego dnia. I to nie tylko za sprawą dowiadywania się nowych rzeczy, ale też poprzez spotkania z ludźmi, które odbywają się chociażby w ramach mojej pracy.

Maciej

Zmartwychwstanie kojarzy nam się często z przełomowym wydarzeniem w życiu: z wyzdrowieniem z poważnej choroby, wyjściem z nałogu, czy generalną zmianą swojego życia. Ja jednak, gdy myślę o moim doświadczeniu zmartwychwstania, to myślę o bliższej i głębszej relacji z Chrystusem.

Wiara to przede wszystkim relacja z żywą osobą – z Jezusem Chrystusem. I jak każda relacja, przechodzi ona przez różne fazy. Niekiedy wchodzi w nią rutyna, niekiedy spotkania bywają mniej intensywne i bardziej powierzchowne. A niekiedy – na zasadzie sinusoidy – ich żarliwość i zażyłość stają się silniejsze.

Pamiętam kilka takich momentów w życiu. Jednym z ostatnich była moja pielgrzymka na Maltę, razem z dominikaninem, ojcem Krzysztofem Pałysem. Przed tym wyjazdem odczuwałem, że Kościół to dla mnie coraz częściej instytucja, a coraz mniej wspólnota braci i sióstr. A właśnie tam – podczas pielgrzymki śladami Pawła Apostoła – doświadczyłem Kościoła małego, ale bardzo żarliwego.

Wspólna, codzienna Eucharystia, modlitwa z ludźmi, którzy coraz lepiej się znali i opowiadali o swoim doświadczeniu Kościoła sprawiła, że moje „doświadczenie Kościoła żywego i współodczuwającego” zmartwychwstało.

I oczywiście ta sytuacja nie mogła trwać wiecznie. Pielgrzymka dotarła do celu, pobyt na Malcie dobiegł końca. Jednak to silne doświadczenie towarzyszy mi do dziś i do dziś wydaje swoje owoce. Bo to doświadczenie zmartwychwstania.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze