fot. arch. PAP/Krzysztof Świderski

Krzysztof Krawczyk: najważniejsze, by wstać po upadku. To będzie oceniane, gdy staniemy przed obliczem Boga

Mam nadzieję, że kiedyś, gdy stanę z Chrystusem twarzą w twarz, obejmę Go serdecznie, zaleję się łzami, będą to łzy wzruszenia, i przeproszę za swoje niedowiarstwo – mówił dwa lata temu Krzysztof Krawczyk. 

Krzysztof Krawczyk, wierzą w to chyba wszyscy jego fani i bliscy, ma teraz szansę zrealizować swoje marzenie. W rozmowach z dziennikarzami nie bał się mówić o swojej trudnej przeszłości i drodze do nawrócenia. Nie ściemniał, był prawdziwy, opowiadał szczerze o swoim życiu. Potrafił mówić o życiowych zakrętach, nieszczęściach, o wypadkach i nałogach – mówiła na antenie TVN24 Marzena Rogalska. Dodała też, że nigdy nie uchylał się od prawdy. To było w nim ujmujące. To taki „człowiek na dotyk” – mówiła dziennikarka. 

fot. PAP/Andrzej Grygiel

Wszyscy jego znajomi, zarówno muzycy, jak i krytycy muzyczni oraz dziennikarze podkreślają, że Krawczyk był po prostu autentyczny. Nigdy nie oceniał innych, ale potrafił zmierzyć się z oceną na swój temat – mówią jego przyjaciele. Słowo „autentyczny” to wspólny mianownik wszystkich tych wspomnień. Słuchając ich można powiedzieć, że Krzysztof Krawczyk miewał w życiu problemy, ale nigdy nie próbował się z nich wybielać. Żył w prawdzie o sobie samym.  

Rozstanie z Bogiem 

Od wiary odszedł w momencie, gdy zmarł jego ojciec. Wtedy „rozstał się z Bogiem” na długie lata. Miał wtedy 16 lat. Jego ojciec był śpiewakiem i aktorem. „Zamiast przeżywać ten smutek, byłem wściekły na Pana Boga, że mi zabrał ojca. Jeszcze wtedy do kościoła chodziłem, ale szybko przestałem” wspominał tamte lata w filmie „Krzysztof Krawczyk – całe moje życie”. Niemal dwugodzinny dokument miał premierę w grudniu ubiegłego roku w Telewizji Polskiej. W jednej scenie artysta siedzi przed kapliczką w ogrodzie i mówi: „Jestem dumny, że nie zmarnowałem życia. To jest wielka satysfakcja. Mieć przekonanie, że się nie straciło czasu”. „Po śmierci ojca obraziłem się na Boga. Uznałem, że Pana Boga nie ma” mówił. Ten stan trwał prawie 20 lat. Na pytanie, czy nie miał nadziei, że tata jest już w innym i lepszym świecie, w objęciach kochającego Boga, po latach od tamtych wydarzeń odpowiadał: „Życie po śmierci bliskiej osoby zawsze jest trudne. Śmierć to ogromna, bolesna strata. Z ojcem byłem mocno związany, bardzo go kochałem. Był dla mnie autorytetem pod każdym względem. Gdy umarł, pomyślałem sobie, że Pan Bóg, który jest miłością, nie powinien mi tego zrobić. Ta śmierć spowodowała też, że rzuciłem się w wir pracy. Sumienie było zagłuszone – nie chodziłem do kościoła, wygodnie mi było nie przystępować do sakramentu spowiedzi, a więc nie tłumaczyć się z tego, jak żyję. Czerpałem z życia, a świat wydawał się leżeć u moich stóp” mówił artysta.  

Wszystko się zmieniło po kolejnym trudnym życiowym doświadczeniu. Krawczyk był tytanem pracy. Jeszcze ze swoim pierwszym zespołem, Trubadurami, potrafił zagrać 40 koncertów miesięcznie. W czerwcu 1988 r. musiał dojść do siebie po poważnym wypadku samochodowym. Zasnął za kierownicą, samochodem uderzył w drzewo. Jego twarz była tak poraniona, że lekarze na początku nie rozpoznali w pacjencie słynnego piosenkarza. Wtedy, w czasie leczenia i rekonwalescencji, powoli zaczął dochodzić do przyjaźni z Bogiem. „Zaczęliśmy z Ewą chodzić na msze, słuchać kazań, zaczęło się wszystko jakoś samo układać” mówił w filmie TVP. Po czasie wrócił na scenę i do Pana Boga.  

Oblaccy przyjaciele 

W powrocie do wiary pomagali mu ojcowie i bracia ze Zgromadzenia Misjonarzy Oblatów MN. Między duchownymi a artystą zawiązała się bardzo silna i bliska relacja. „Moi przyjaciele” tak o oblatach mówił w rozmowie z portalem Plejada.pl. „Mam tutaj (Grotniki koło Łodzi – przyp. red.) blisko kościółek, w którym posługują księża oblaci. To cudowni kapłani. Nigdy nie odmówili mi pomocy. Cierpię na różne choroby, w tym dość uciążliwą arytmię serca i już kilka razy prosiłem tych księży o sakrament namaszczenia chorych. Ludzie często kojarzą ten sakrament z ostatnią drogą, z łożem śmierci. Nie wiedzą, że można o niego poprosić w strapieniu, w sytuacji, gdy jest się chorym, aby Pan nas umocnił, podźwignął z naszej słabości. Ten piękny sakrament wiele razy w życiu mnie ratował. Jestem oblatom za tę pomoc bardzo wdzięczny – mówił dziennikarzom. Podkreślał, że to właśnie dzięki oblatom mocno wierzył w to, że „Chrystus to nie tylko Pan, Nauczyciel, ale Przyjaciel, który bezinteresownie jest i bezinteresownie pomaga”. 

>>> Dojrzałość w wierze [ROZMOWA Z KRZYSZTOFEM KRAWCZYKIEM]

fot. Justyna Nowicka

O jego nawróceniu mówiła też Marzena Rogalska. Nie wstydził się mówić o wierze, mówił o tym i śpiewał. Deklarował wiarę w Boga. To było tak prawdziwe. Uważał, że to go uratowało przed nieszczęściami. Często o tym mówił i mówił to w taki sposób, że nawet zagorzały ateista szanował jego słowa. To było naprawdę wzruszające – mówi dziennikarka i przyjaciółka Krawczyka. Dodaje, że muzyk wiele razy wspominał, że jego zakręty życiowe, trudne doświadczenia, ale i pomoc Boga i ludzi pozwalały mu tworzyć. Sprawiały, że miał o czym śpiewać. Wiara dawała mu ukojenie i siłę – mówi Marzena Rogalska. W ostatnich latach niekiedy słyszał o sobie, że jest „nawiedzony”. Jego bliscy odpowiadali wtedy: „Wcale nie! To normalny człowiek, zna życie. Po prostu chyba chciał Panu Bogu zrekompensować te lata, gdy był od Niego daleko, jak syn marnotrawny”. „Teraz już wiem, jak pięknie pisał św. Augustyn, że jeżeli Pan Bóg jest na pierwszym miejscu, to wszystko inne też jest na swoim miejscu” wił. Tak też było w jego relacjach z kobietami. Zanim poznał Ewę i się z nią ożenił był w związku z dwiema kobietami. W latach 70. był mężem Grażyny Adamus i Haliny Żytkowiak. Po latach najbardziej żałował, że potrafił zdradzić, zadać cierpienie. W rozmowie z Plejadą przyznał, że kiedyś był poligamistą, „podobnie jak 90% kolegów”. „Wtedy też zupełnie zwariowałem na punkcie dziewczyn. Żałuję, że byłem często taki głupi i nieodpowiedzialny mówił. 

>>> „Codziennie odmawiał różaniec” – Krzysztof Krawczyk we wspomnieniach oblatów

fot. PAP/Krzysztof Świderski

Amerykańska lekcja pokory  

Krawczyk swoich sił próbował też za granicą, m.in. w Stanach Zjednoczonych. Mówili mu, że będzie drugim Presleyem. I choć talentu mu nie brakowało, amerykański sen nie okazał się tak piękny, jak sobie wyobrażał. Bardzo często zmieniał wtedy miejsca zamieszkania, dorabiał jako taksówkarz, pracował też na budowie. Zarabiał z dnia na dzień i tak też żył. W świecie muzyki królował wtedy alkohol i narkotyki. Korzystał z życia, a do tego nie oszczędzał się z koncertami przez to musiał być zawsze w formie. „Wtedy stałem się lekomanem” wił w filmie „Krzysztof Krawczyk całe moje życie”. Tabletki miały być lekiem na wszystkie dolegliwości, by zasnąć, by mieć siłę do pracy i koncertów, by nie bolało, by mienergię.  

Pobyt w USA nauczył go pokory. „W Nashville co krok, na każdy rogu to chłopak albo dziewczyna grający na gitarze. Tylu tam było Krawczyków dobrych, że mi trochę szczęka opadła. Więc pomyślałem: Spokojnie chłopie, na ciebie jak ma przyjść czas, to przyjdzie. Ale wtedy wiedziałem już, że będzie ciężko”. Na jego amerykańskiej trasie stanęła ona, Ewa, jego późniejsza żona. Wiele razy później powtarzał, że to dzięki niej się nawrócił, zerwał z używkami i stylem życia, który prowadził do autodestrukcji. Poznali się w 1982 r. Za jej namową udał się na mszę do kościoła w Chicago. Pobrali się w 1985 r. w USA, niedługo potem przylecieli do Polski. Na miejscu okazało się, że dokument jest nad Wisłą nieważny. Dlatego ponownie wzięli ślub, najpierw cywilny, a w 1988 r. kościelny. „Wiara jest dla mnie wielkim oparciem. Ścieżką, którą idę i na której czuję się bezpiecznie, bo wiem, że obok jest Chrystus i cokolwiek by się wydarzyło, On jest ze mną. Z wiarą łączy się oczywiście nadzieja, że tam, po drugiej stronie, czeka na nas niebowił po wielu latach. W swym życiu stoczył wiele walk.  Walczył o karierę, o życie, walczył z nałogami, walczył o miłość i o zdrowie. Walka z Covid-19 była tą ostatnią.  

fot. PAP/Stach Leszczyński

Dar z nieba  

Miał swoje ciepło w sobie. Był niezwykle kochany – mówi Marzena Rogalska, choć jednocześnie przyznaje, że Krawczyk był też mistrzem ciętej riposty. W wywiadach wiele razy podkreślał, że dla niego miłość to dar z nieba. Przypominał przy tym słowa z Listu do Koryntian: „Gdybym znał wszystkie tajemnice, i posiadał wszelką wiedzę, i wszelką możliwą wiarę, tak iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym”. „Gdy miłość trafi na podatny grunt – otwarte serce – potrafi być lekiem na wszystko” mów w rozmowach z fanami. Gdy wrócił do wiary to wiele razy opowiadał, jak zmieniła jego wnętrze. „Ta zmiana dokonała się na kilku poziomach. Po pierwsze, wszystko stało się ładniejsze – ludzie, przyroda. Zacząłem być bardziej miłym, życzliwym człowiekiem. Oczywiście nigdy nie byłem jakimś gburem, zawsze starałem się być uprzejmy, ale w młodości byłem trochę łobuzowaty. Kiedy zacząłem się nawracać, doszedłem do wewnętrznej zgody z samym sobą. Druga sprawa – zawsze bardzo przejmowałem się swoim zawodem. Życie z Bogiem sprawiło, że zacząłem Mu je powierzać, co było bardzo uwalniające. Prosiłem Boga, abym umiał swoją pracą podziękować ludziom za ich uśmiechy, brawa, a Jemu za to, że to wszystko w ogóle się dzieje mówił w rozmowie  z Aleteią. W wolnym czasie, także w czasie podróży, lubił mieć przy sobie Biblię. Mówił, że na jej kartach można znaleźć odpowiedzi na wszystkie nurtujące nas pytania. 

fot. unsplash

Modlitwa przed wyjściem na scenę  

Od tego czasu zawsze miał w zwyczaju, by przed koncertem pomodlić się. Robił to wspólnie z całym zespołem. „Często widziałem, jak się modli przed koncertem” – mówi Marek Sierocki, który był dyrektorem artystycznym festiwalu w Opolu. Trzymali się wtedy za ręce i modlili się tymi słowami: „Aby Bóg, przez swego Syna, mocą Ducha Świętego, uleczył nasze zmęczenie, nasze niedomagania, abyśmy mogli dać dobry koncert w miejscu, w którym jesteśmy. Modlimy się też o to, aby Pan pobłogosławił również innym artystom”. Artysta podkreślał, że ta modlitwa naprawdę działała. „Wiele razy było tak, że przed koncertem padał deszcz. Wchodziliśmy na scenę – przestawało padać; schodziliśmy z niej – znowu zaczynało lać. Ktoś powie: przypadek, a ja wiem, że to Boże działanie” wił w rozmowach z branżowymi muzycznymi portalami. Raz, gdy przed ważnym koncertem nie mógł zasnąć, zaczął się modlić. Była już godzina 5 rano. „Zacząłem się modlić. Nie zdążyłem skończyć dziesiątki różańca i zasnąłem. Zawsze śpię do 7:30 i się budzę. A wtedy spałem do 10! Jeśli ktoś nie wierzy w Boga to jest kretyn!” wi na archiwalnych nagraniach, które udostępniono w filmie „Krzysztof Krawczyk – całe moje życie” .  

Zmiana decyzji o aborcji  

Potrafił szczerze powiedzieć, że „nie zawsze zachowywał się tak, jak Pan Bóg przykazał”. „Usunięcie dziecka wtedy traktowane było jak usunięcie pryszcza. Spowiadałem się z tego i już nie czuję się winny. Nie miałem świadomości, że w ten sposób odbieram komuś życie. Byłem głupi. Na szczęście pan Bóg strzegł mojego syna, bo jak z jego matką szliśmy usunąć ciążę lekarz powiedział, by jeszcze raz poważnie się zastanowić” – wspominał w szczerej rozmowie. Później dziękował Bogu za każdy dzień życia, swojego i swoich bliskich. W rozmowie z TV Republika mówił, że „lubi wstawać po upadkach. I to wstawanie jest najważniejsze. To ono będzie oceniane, gdy znajdziemy się przed obliczem Pana Boga”. Wiele razy podkreślał, że na swój talent patrzy jak na dar od Boga, a gdy po koncercie dostaje owacje na stojąco, to rośnie w nim piękne uczucie. „Uczucie, że jestem na swoim miejscu, że wykorzystuję talent, który dostałem od Wszechmogącego. Lubię się dzielić z ludźmi tym, co mam między czwartym a piątym kręgiem szyjnym, czyli głosem. I jak widzę, że to ma taki pozytywny oddźwięk, to czuję wtedy naprawdę ogrom szczęścia!” wił Krawczyk.  

Spotkania z Janem Pawłem II 

Swoje życie po nawróceniu opisywał tak: „Towarzyszy mi wewnętrzne przekonanie, że Ktoś na górze uśmiecha się cały czas do mnie. Że ten niepojęty Kreator, którego oglądam w różnych zbliżeniach do najmniejszej mrówki, czuwa. Jestem pełen podziwu dla Boga. Często mam ochotę śpiewać głośno »Alleluja« albo »chwała Tobie Panie«. Tę chęć śpiewania na cześć Boga przełożył na swoją artystyczną pracę. Do bogatego repertuaru (próbował wielu gatunków, od popu przez swing, soul, country po dance, muzykę cygańską i biesiadną) dodał też pieśni religijne. Dla Jana Pawła II nagrał specjalną płytę i 6 lipca 2000 r. wystąpił na placu Świętego Piotra w czasie Narodowej Pielgrzymki Milenijnej do Rzymu. Zaśpiewał m.in. Psalm 23 „Pan mym Pasterzem”. Papieżowi wręczył wtedy złotą płytę. Dla Ojca Świętego komponował też później, także z okazji jego beatyfikacji. „Trzykrotnie klęczałem przed tym świętym człowiekiem. Ja, śpiewaczyna skromna, klękałem i patrzyłem w tę twarz, która mogłaby być twarzą mojego ojca czy dziadka. Człowieka mi tak bliskiego. Bo Jan Paweł II wiele mnie nauczył. Zachwycił mnie swoimi słowami, książkami, postępowaniem. Mam nadzieję, że wciąż pilnuje, by była na ziemi sprawiedliwość” tak po latach wspominał tamto spotkanie. 

Z papieżem spotkał się jednak o wiele wcześniej, bo już w 1997 r. W czasie pielgrzymki Jana Pawła II na Jasną Górę wręczył papieżowi płytę „Ave Maria” oraz kilka albumów i kaset, od papieża dostał różaniec. Po tym spotkaniu, na antenie Radia Zet, poprosił wszystkich, „których skrzywdził o przebaczenie” i powiedział, że „sam już wybaczył tym, z którymi był kiedyś w niezgodzie”. W tym samym roku w programach zrealizowanych dla Telewizji Polskiej wspólnie z Eleni śpiewał kolędy i świąteczne piosenki. 6 czerwca 2006 r., z okazji 85. urodzin Jana Pawła II, ukazała się nowa wersja „Ojcu Świętemu śpiewajmy”. Patronat nad wydawnictwem objął ówczesny prymas kard. Józef Glemp. A już rok później powstał bardzo nietypowy duet – Krzysztof Krawczyk nagrał utwór razem z biskupem Antonim Długoszem. Najczęściej można było go posłuchać na antenie Radia Maryja. W 2011 r. wydał album pt. „JP II. Abba Ojcze”. Przygotował go na beatyfikację papieża Polaka. Koncertował też w Wadowicach, mieście, w którym urodził się Karol Wojtyła.  

Przyjaźń z Radiem Maryja, Niepokalanowem i ojcem Górą 

Później ukazała się jego kolejna kolekcja z serii antologii pt. „Ave Maria – tribute to Benedict XVI”, wydana dla Benedykta XVI. Tak się złożyło, że dzień wcześniej papież ogłosił swoją rezygnację z urzędu biskupa Rzymu i głowy Kościoła katolickiego.  Na płycie znalazły się niepublikowane wcześniej nagrania artysty, m.in. „Matko, która nas znasz” i „Zdrowaś Maryjo”. Chętnie przyjmował zaproszenia od różnych parafii i wspólnot. Spotykał się z nimi i koncertował, m.in. w Niepokalanowie na obchodach 75. rocznicy powstania Radia Niepokalanów.

Miał też bliskie związki z redemptorystami z Radia Maryja, występował w Radiu Maryja i Telewizji Trwam. Cztery lata temu wydał album pt. „Psalmy Dawidowe”. Utwory tam zaprezentowane powstały w ciągu kilkudziesięciu lat. „To owoc moich poszukiwań i duchowej przemiany po tragicznych wydarzeniach, jakie miały miejsce w moim życiu” wił Krawczyk. Do zrealizowania tego pomysłu zachęcił go o. Jan Góra OP 

3 kwietnia, gdy opuszczał szpital, do którego trafił z powodu Covid19 cieszył się, że wraca na Wielkanoc do domu. „Święta wielkanocne są dla mnie ważniejsze od świąt Bożego Narodzenia, bo są symbolem zwiastowania nadziei” mów, a jego żona dodała, że spędzą je w samotności. „Stworzę Krzysiowi taką atmosferę, żeby jak najszybciej wrócił do zdrowia. Jak co roku siądziemy przy stole, podzielimy się jajkiem i odmówimy modlitwę” wiła Ewa Krawczyk. 5 kwietnia, już po śmierci Krzysztofa Krawczyka, Marian Lichtman powiedział: „Kiedyś Trubadurzy znowu zagrają wspólnie. Tam na górze” 

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze