Ks. Aleksander Radecki: nie miej bliźniego swego za głupiego [ROZMOWA]
Jak w codzienności przygotować się do śmierci? Dlaczego ważne jest trwanie przy osobach doświadczających choroby, niepełnosprawności czy starości? Jak wykazać troskę o zbawienie bliźniego, szanując jego wolność? Co jest szczególnie ważne w przygotowaniu do Bożego Narodzenia, a co w przygotowaniu do Adwentu?
Na te oraz inne pytania odpowiada ks. dr Aleksander Radecki, wieloletni rekolekcjonista, ojciec duchowny i spowiednik z archidiecezji wrocławskiej. Rozmawia z nim Anna Gorzelana.
Anna Gorzelana (misyjne.pl): Rozmawiamy w listopadzie, niedawno obchodziliśmy uroczystość Wszystkich Świętych i Zaduszki. To jest czas refleksji zarówno dla osób, które uczestniczą w życiu Kościoła, jak i tych, którzy nie myślą o życiu modlitwą. Nad czym szczególnie warto się pochylić, myśląc o umieraniu?
Ks. Aleksander Radecki: – Była kiedyś piosenka religijna, której refren brzmiał: „Zatrzymaj się na chwilę, odetchnij pięknem świata. Zatrzymaj się na chwilę, zauważ swego brata. Zatrzymaj się na chwilę, nad tym co w sercu kryjesz, zatrzymaj się na chwilę i pomyśl po co żyjesz”. Dla mnie udział w pogrzebie, pójście na cmentarz, wiadomość o czyjejś śmierci – to jest szansa przeprowadzenia osobistych, bardzo głębokich rekolekcji. Często bywa, że nie spodziewamy się, że ktoś z naszych bliskich zakończy swoją ziemską pielgrzymkę i to jest pierwszy kierunek naszych refleksji: kim dla nas był, co mu zawdzięczamy.
Potem możemy myśleć o tym, na ile był przygotowany na to spotkanie z Bogiem w wieczności, ale później musi przyjść też refleksja, czy ja jestem na to gotowy. A jeśli nie byłbym gotowy na sąd Boży dzisiaj, to czy będę jutro gotowy? Cmentarz, udział w pogrzebie, przeżywanie żałoby – to wszystko ma dwa kierunki: co potrafimy zrobić dla naszych zmarłych, na ile wykorzystaliśmy spotkanie z nimi i drugi – na ile to ja jestem gotowy i co musiałbym zrobić, żeby śmierci się nie bać i żeby ją potraktować tak, jak to potraktował św. Franciszek z Asyżu. Dla niego śmierć była siostrą. Móc nazwać śmierć „siostrą” – wtedy ten dzień śmierci staje dniem narodzin dla nieba.
Całe życie decyduje o chwili śmierci, w każdej chwili życia przygotowujemy się do niej.
– Tak, bo przecież to jest jedyna niewiadoma data. My się czasami tak zachowujemy, jakby śmierć dotyczyła tylko innych, a sami jesteśmy wyjątkiem i nie musimy się nią przejmować – to jest największe złudzenie. Pokusą jest powiedzieć sobie, że ma się jeszcze czas. Jeśli jestem gotów na spotkanie z Bogiem dzisiaj, to mogę żyć spokojnie i robić co do mnie należy, o czym szerzej piszę w pozycji „Ars moriendi – ars vivendi. Podręcznik dobrej śmierci”. Pamięć o tym inaczej ustawia człowieka, na przykład porządkuje on kwestię testamentu.
Jakie pytania warto sobie zadawać, przygotowując się do śmierci?
– Co chciałbym przekazać tym, którzy przyjdą po mnie? Czy wszystkim przebaczyłem? Czy jestem w stanie łaski świętej? Chodzi o to, żeby od pewnych pytań nie uciekać. Czas żałoby, oczekiwanie na pogrzeb bliskiego – to są okazje do takich pytań.
Jakie jeszcze elementy są pomocne w tym, aby być stale przygotowanym do śmierci?
– Ogromnie ważne jest mieć obok siebie ludzi, którzy umieją nam mądrze towarzyszyć wtedy, kiedy nam się źle dzieje. Myślę, że tragedią jest, gdy w chwili próby, cierpienia, umierania człowiek jest sam. Obok nas są ludzie chorujący i umierający – i oni mają prawo do naszej kochającej obecności. Oczywiście trzeba najpierw złagodzić ból tego człowieka, doprowadzić do spotkania z lekarzem, a póki żyje – wykorzystać jego możliwości, stworzyć pomost między łóżkiem chorego a światem, dotknąć tego tematu.
Jako kapelan jednego ze szpitali wrocławskich, w którym było 150 łóżek, kiedyś przed świętami Bożego Narodzenia szedłem absolutnie do każdej sali, wszędzie rozmawiałem, z uśmiechem i życzliwością proponując posługę sakramentalną. Mówiłem: „Jutro już Wigilia, to bez kolejki wyspowiadam i Pana Jezusa udzielę”. Na 150 chorych Komunię Świętą przyjęło 35 i nigdy mi się nie zdarzyło więcej. Nie ma co się łudzić, że człowiek, którego wystraszy ból, samotność będzie myślał o śmierci. Zwłaszcza, kiedy nie był przygotowany i ma różne „zaległości z przeszłości”.
>>> Uczyła nie tylko jak leczyć trąd, ale i brak miłości
Obecność człowieka, który będzie miał dla niego cierpliwość, będzie umiał z nim rozmawiać, może doprowadzić do tego, że nastąpi to najważniejsze spotkanie. Bo oczywiście modlimy się o zdrowie. Szpital jest po to, żeby człowiek jeszcze wrócił do życia, ale zasadniczo każdy z nas wie, że tutaj będzie kiedyś ten dzień ostatni.
I tutaj jest zadanie dla zdrowych.
– Konkretne wyzwanie dla czynnej miłości bliźniego. Widząc kogoś, kto latami omija konfesjonał, można wykorzystać tę serdeczną bliskość, to, że się lubimy – błędem jest uważać, że nie wolno mówić o tym, żeby rozliczył się z Panem Bogiem i udawać, że wszystko będzie dobrze. Nie miej bliźniego swego za głupiego. Myślę o chorym, który, leżąc w szpitalu, widzi, jakie przeszedł zabiegi, jakie ma wyniki badań. Nie można powiedzieć mu „wszystko będzie dobrze”, to jest kłamstwo. Życzymy mu, żeby wyszedł z tego, ale nie możemy udawać, że nic się nie stało. I czasami właśnie na otoczeniu spoczywa wina za to, że większość ludzi odchodzi nieprzygotowana na drugą stronę życia. Pokusą jest to, że „ja mam jeszcze czas”.
Przez cztery miesiące w parafii, w której posługiwałem jako proboszcz, nie zgłoszono żadnego chorego. Umierali, ale chorych „nie było”.
Nikt nie zgłaszał chęci, aby przychodził Ksiądz co miesiąc z Komunią świętą?
– I ze spowiedzią, nawet mszę świętą mógłbym w domu odprawić. Nie, bo ten jeszcze nie umiera, ten się nie ma w co ubrać. Ktoś powiedział, że nie ma pieniędzy, ale ja nie chcę przyjść po pieniądze, chcę przyjść po duszę. Kiedyś chorujący parafianin jeżdżący na wózku przez trzy lata stawiał opór odwiedzinom księdza. Rodzina nie reagowała, aż pewnego razu przyszedł syn tego człowieka i mówi, że tato nagle zmarł. Nagle! Miał 86 lat.
Sam byłem 23 razy w szpitalu jako chory i mogłem zobaczyć, że miłość do naszych braci i sióstr w chorobie, starości czy niepełnosprawności, będzie polegała także na tym, że upomnimy się o to, co najważniejsze dla nich na doczesność i na wieczność. A jeżeli taki człowiek uporządkuje sprawę na ziemi, np. spisze testament, to też jest znak miłości bliźniego tego moribunda (umierającego) do otoczenia.
Jaka jest granica między troską o zbawienie bliźniego, a jednocześnie uszanowaniem jego wolności jako człowieka? Jak mocno możemy ingerować? Za kogoś się nie wyspowiadamy.
– Popatrzmy na Pana Jezusa na krzyżu. Obok Pana Jezusa były jeszcze dwa krzyże, dwóch łotrów, a o jednym mówimy, że był „dobrym łotrem”. Oni dobrze wiedzieli, za co są ukrzyżowani. Jezus ich nie prowokuje, tylko ten „dobry” mówi: „Panie wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa”. To był najkrótszy proces kanonizacyjny. Ale drugi odrzucił taką możliwość i Pan Jezus to uszanował.
Ciekawe, że kiedy Pan Jezus uzdrawiał chorych, to pytał: „Co chcesz, abym Ci uczynił?”. „Panie, abym przejrzał” – usłyszał w odpowiedzi. Dzisiaj jest podobnie – do szpitala to zgarną i z podwórka. Ale jeżeli ktoś powie, że nie chce, to nie ma siły, która by pozwalała medykowi czy rodzinie siłą do tego leczenia go zmusić. Sytuacje choroby, starości, niepełnosprawności weryfikują wartość naszych przyjaźni. Matka małego dziecka nie zgodzi się, żeby ono nie jadło, nawet jeżeli maluch grymasi. Czy my mielibyśmy wymięknąć tylko dlatego, że ktoś się zawziął, np. ze wstydu? Jeżeli chcemy Jasia nauczyć matematyki, to musimy znać i Jasia, i matematykę. Gdy znam Jasia, to wiem, dlaczego Jaś nie zna matematyki i jak mu pomóc. Trzeba znaleźć język, którym do tego człowieka da się podejść i tutaj trzeba liczyć na Ducha Świętego.
Od bliskich zależy wiele.
– Staramy się przekonać bliskich do wielu rzeczy – w szkole mało kto jest ochotnikiem, a w dziedzinie, która decyduje o całej wieczności, kaprys chorego miałby mnie złamać. To jest kwestia towarzyszenia. Jeżeli znam mojego przyjaciela, dziecko czy sąsiada, to poświęcę tyle czasu, ile trzeba, żeby go skłonić do tego, żeby on ten remanent duszy przeprowadził. Możemy różnymi sposobami oddziaływać na człowieka – nie tylko intelektualnie, ale i biorąc pod uwagę jego wstyd, uprzedzenia, ból wobec tego. Poznanie człowieka pozwala potem do niego dojść.
Bogu zależy na naszym zbawieniu, ale jest i „druga centrala”, czyli czeluści piekielne. Szatan zna wartość naszej duszy nieśmiertelnej, ale my jej nie znamy. I na tym polega nasza klęska. Gdybym wiedział, czym jest zbawienie, błagałbym, żeby Pan Jezus żył we mnie w tej chwili.
Często mamy w sobie niepamięć, że celem Pana Boga jest zbawienie naszych dusz, a nie zachowanie ciała. Ale jak to realizować, gdy w grę wchodzą różne emocje i trudne przeżycia?
– To nie zawsze się uda. Kiedy idziemy do człowieka, który sam na siebie już wydał wyrok, powinniśmy czynić jak św. brat Albert Chmielowski. Kiedy przychodził do niego człowiek w kryzysie bezdomności, najpierw dostawał jedzenie, potem była troska o jego ciało – kąpiel, ubranie, pomoc medyczna. I dopiero wtedy można z potrzebującym rozmawiać.
>>> Kościół o twarzy ciepłej zupy dla potrzebującego
Ale druga rzecz: modlitwa o szczęśliwą godzinę śmierci, czyli żeby nam wtedy rozumu nie odjęło. Dwa razy miałem wypadek samochodowy i choć jestem księdzem, to kiedy łupnie jeden samochód w drugi, człowiek raczej nie woła: „Jezu, ufam Tobie!”.
W takich sytuacjach reagujemy bardzo emocjonalnie.
– To jest jeden z grzechów przeciw Duchowi Świętemu – zwlekać z pokutą aż do godziny śmierci. Naiwnością jest myślenie, że ja mam czas. Skoro nie znam daty śmierci, mogę założyć, że to jest nasza ostatnia rozmowa na ziemi. Zwykle sobie życzymy rzeczy doczesnych, które mają wartość względną. Gdy ktoś mi życzy „zdrowia, bo to najważniejsze”, mówię, że to nieprawda, są ludzie zdrowi, którym brakuje czegoś zupełnie innego. Są i ci, którzy nie odzyskają sprawności do końca swojego życia, np. Nick Vujicic.
>>> Nick Vujicic we Wrocławiu: Bóg z połamanych kawałków złoży twoje życie w całość
Aktualnie w liturgii słowa dużo słyszymy o wieczności, czasach ostatecznych, gdyż zbliża się koniec roku liturgicznego – przed nami Adwent. Jak dobrze go przeżyć?
– Jeżeli ktoś w czasie Adwentu, podobnie jak w czasie Wielkiego Postu, nie da się prowadzić liturgii, ale i nie ograniczy dostępu do komercji czy niektórych zwyczajów, które w nas są – zmarnuje ten okres. On jest krótki i bez nastawienia wewnętrznego to będzie najwyżej czas przedświąteczny. A Adwent to jest czuwanie. Zakłada ono słuchanie słowa Bożego, pracę nad sobą. Adwent jest szansą, która trwa mniej niż cztery tygodnie. Styl życia musi być wtedy zmieniony. My się daliśmy okraść z czasu. Doba trwa 24 godziny, ale jak ktoś jest pięć godzin w internecie, to „nie ma czasu” na roraty, na czytanie Pisma Świętego, na czuwanie.
A to jest szansa, by przygotować się na Sąd Boży. Adwent to jest radosne oczekiwanie, ale jeśli my to zamienimy na kupowanie prezentów, to człowiek potem powie: „Święta, święta i po świętach”. Zwróciłbym uwagę na włączenie się w liturgię, na zredukowanie „rozbijaczy czasowych”, nieuzależnienie się od głosów świata na tyle, żeby dopuścić do głosu Pana. Ale kiedy Pan Jezus się narodził, też nikt na niego nie czekał, nie było dla Niego miejsca.
>>> Nie ucieknę na jarmark świąteczny [FELIETON]
Czym się staje dla nas Boże Narodzenie? Dwanaście potraw, choinka, pusty talerz. Nie, on nie może być pusty i właśnie o to należy zawalczyć. Na początku Adwentu porozmawiajmy. Robimy święta w domu? Kogo zaprosimy? Chcecie choinkę? Kto kupi? Kto ustawi? A po co ona? Ile potraw? I tak dalej. Naprawdę jest mi żal, że na naszych oczach rozpadło się coś bardzo pięknego, myśmy tego nie strzegli. I nie było umocowania – jeżeli opłatek, to co on znaczy? Jeżeli wolne miejsce, to dla kogo? Na tę refleksję dotyczącą świąt Bożego Narodzenia powinniśmy zdobyć się dużo wcześniej, by wspólnie „przegadać” i odkryć ich istotę.
Podobnie jak w trakcie Adwentu powinniśmy zaplanować wigilię i święta Bożego Narodzenia, tak też wcześniej powinniśmy zaplanować nasze przeżycie Adwentu. Czyli należy o tym myśleć już teraz!
– Tak jak o śmierci też należy myśleć na co dzień. Warto dowiedzieć się, jakie mamy nabożeństwa w tym czasie – bardzo często są rekolekcje w czasie Adwentu. Najlepiej na początku – zacznijmy ten Adwent z Panem Bogiem!
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |