fot. arch. ks. Oscara Nejmana

Ks. Oscar Nejman: kolęda „od domu do domu” ma duży sens. Jesteśmy jak pierwsi chrześcijanie

Często zdarza się, że kot wejdzie pod sutannę. Czasem też rozmowa zwyczajnie się nie klei. W większości przypadków są to jednak dobre spotkania, w czasie których można się wzajemnie poznać. – Kolęda to wyzwanie. Nigdy do końca nie wiem, na kogo trafię. Choć trochę się stresuję, to jednak przeważa radość, że mogę spotkać moich parafian. I poznać miejsce, w którym żyją, gdzie mieszkają – mówi ks. Oscar Nejman, wikariusz parafii pw. św. Antoniego Padewskiego na poznańskiej Starołęce.

Do rozmowy z ks. Oscarem zainspirowały mnie jego facebookowe relacje, na których widziałem relacje z wielu interesujących kolędowych spotkań. Była to między innymi wspólna gra na pianinie, zabawne zdjęcia z odwiedzanymi parafianami oraz z ministrantami.

– W tym roku, w tej parafii, kolęduję po raz pierwszy odkąd jestem tu wikariuszem. Wcześniej była pandemia. Niektórzy przyjmują księdza z racji tradycji, wtedy rozmowa jest taka bardziej „sucha”, pro forma. Niekiedy wytwarza się swego rodzaju napięcie, zwłaszcza gdy ktoś na moje pytania odpowiada półsłówkami. Najczęściej jednaj wywiązują się ciekawe dyskusje – mówi ks. Oscar. Przyznaje, że w tym roku parafia stara się uaktualnić swoje kartoteki. – Ministranci mają kajecik i zapisują, gdy ktoś zdecydowanie nie zaprasza, gdy mówi: „nie” – wyjaśnia.

>>> Kolęda w 2023 roku – tradycje i nowe rozwiązania

fot. archiwum ks. Oscara Nejmana

Jak pierwsi chrześcijanie

Księdza Oscara Nejmana pytam o nowe formy kolędowania, które przyniósł czas pandemii. Ostatnio bywa tak, że parafie proszą mieszkańców o zgłoszenie chęci przyjęcia kolędy. Bywa i tak, że parafie zapraszają swoich mieszkańców do kościoła i tam przeprowadzają kolędę. – Teraz najczęściej gości zapraszamy, nie lubimy niespodziewanych wizyt. Kolęda – choć zapowiedziana – czasami jest dla kogoś zaskoczeniem, ale dziękuję Bogu, że w tym roku chodzimy od domu do domu. Miałem już wiele takich sytuacji, kiedy ludzie nie spodziewali się kolędy, ale szybko się przygotowali i były to bardzo miłe spotkania – mówi ks. Oscar. – W takich sytuacjach mówiłem, że chodzi przede wszystkim o to, żeby się pomodlić oraz pobłogosławić dom i jego mieszkańców. Niekiedy słyszałem: „Nie mamy wody święconej, nie mamy krzyża”. Wtedy z uśmiechem mówiłem: „Mam tę moc, mogę pobłogosławić wodę” – relacjonuje. Podkreśla, że forma chodzenia „od domu do domu” ma duży sens. – Jesteśmy wtedy trochę jak pierwsi chrześcijanie – dodaje.

fot. archiwum ks. Oscara Nejmana

Przyznaje, że niektórym ksiądz niestety kojarzy się z tym, że przychodzi po kopertę. – Staram się ten wizerunek burzyć. Są sytuacje, że ktoś nic nie daje, ja wtedy nic nie mówię. A bywa że zostawiam kopertę, bo widzę, że w danym domu potrzeby są większe niż w parafii. Ksiądz to nie inkasent – to duszpasterz, człowiek, który chce porozmawiać – podkreśla wikariusz. W czasie tegorocznej kolędy księdzu Oscarowi zdarzyła się sytuacja, gdy usłyszał: „Po ostatniej kolędzie nie wiedzieliśmy, czy przyjąć księdza”, ale po krótkiej rozmowie mieszkańcy jednak zdecydowali się zaprosić go do środka i spotkanie przebiegło w dobrej atmosferze.

Gdy pojawia się trudny temat…

– Cieszę się, że parafianie mnie przyjmują, że mamy okazję do spotkania innego niż to, gdy ja jestem przy ołtarzu, a wierni siedzą w ławkach. W czasie wizyt duszpasterskich mogę poznać parafian w ich domach, w miejscu, w którym na co dzień żyją. To bardzo ważne – mówi ks. Nejman. W czasie tych rozmów pyta, czy mają jakieś uwagi do pracy duszpasterskiej, do funkcjonowania parafii, albo czy są inne tematy, które chcieliby podjąć. Niekiedy pojawia się wtedy jakiś trudny temat. – Wówczas sygnalizuję, że chętnie odwiedzę taką osobę raz jeszcze albo zapraszam ją do parafii. Moją wypowiedź staram się wtedy skondensować, by ktoś poczuł się choć trochę nasycony, a jeśli jest więcej pytań, to proponuję dodatkowe spotkanie – wyjaśnia.

fot. PAP/Magdalena Gronek

Zdarza się, że dzięki kolędowym spotkaniom ktoś chce dołączyć do duszpasterstwa, do grona ministrantów. – Każdy dom jest inny, każda wizyta wymaga ode mnie dość szybkiej adaptacji do nowej sytuacji, nowego środowiska. A gdy w danym mieszkaniu jesteśmy 10, 15 minut – to niekiedy nie jest to łatwe. Kwadrans to ani mało, ani dużo. Kolęda – mimo że to bardzo się na nią zawsze cieszę – jest wymagającym zadaniem – mówi ks. Oscar Nejman.

Przede wszystkim modlitwa i błogosławieństwo

Jak wygląda z frekwencją i chęcią przyjmowania kolędników? Ks. Nejman ocenia, że jest z tym całkiem dobrze. – Na terenie parafii jest jedno strzeżone osiedle – tam frekwencja bywa niestety niska. Mieszkają tam głównie młodzi ludzie, być może nie do końca znają sens kolędy – mówi. A jaki jest jej sens? – To przede wszystkim błogosławieństwo dla mieszkańców i modlitwa w ich intencji. W tym celu przychodzę – wyjaśnia. – Kolęda „od drzwi do drzwi” jest ważna także z tego powodu, że ludzie – często młodzi – personalizują parafię i przynależność do konkretnej wspólnoty. Wybierają kościół, do którego najczęściej chodzą na mszę świętą. I przez to nieco tracą kontakt ze swoją „rodzimą” parafią. Kolęda jest więc też okazją, by wzajemnie się poznać – dodaje.

>>> Kolędować czy nie? [FELIETON]

fot. PAP

Pytam o zabawne historie związane z kolędą. – Najczęściej koty wchodzą pod sutannę – uśmiecha się ks. Oscar. A co robią ministranci, gdy zaśpiewają kolędę i muszą poczekać na wikarego? – Nasza parafia jest wielopokoleniowa, wielu mieszkańców żyje w domach jednorodzinnych. Ludzie są sympatyczni i często zapraszają ministrantów do pokoju obok, by mogli na mnie poczekać. Dzięki temu wiem, że nie marzną – mówi ks. Oscar.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze