Fot. archiwum księdza Roberta Szyszko

Ks. Robert Szyszko: niektórzy mówią o moim lataniu – „ksiądz jest tam bliżej Szefa” [ROZMOWA]

– I to było naprawdę cudowne przeżycie. Wchłonęło mnie to piękno, przestrzeń, wolność i cała dynamika lotu. To było dla mnie bardzo cenne, ponieważ zobaczyłem, że mnie to bardzo mocno ukoiło i że to ratunek dla mnie. Zacząłem wówczas na serio myśleć o lataniu szybowcem – mówi ks. Robert Szyszko, pilot szybowcowy.

Ksiądz Robert Szyszko jest księdzem z diecezji szczecińsko-kamieńskiej. Aktualnie posługuje jako administrator par. p.w. Św. Józefa Robotnika w Wicimicach. Jedną z jego pasji jest latanie szybowcem. Ale chciałby pilotować także samoloty napędzane silnikiem.

Justyna Nowicka (misyjne.pl): Jak to się stało, że w Księdza życiu pojawiło się szybownictwo?

Ks. Robert Szyszko: – Byłem dość aktywny sportowo, kiedy byłem młody. Najpierw trenowałem karate shotokan. Mam brązowy pas (3kyu). Zawsze byłem aktywny i lubiłem to. Było to dla mnie odskocznią i dawało mi impuls do rozwoju. A poza tym karate wyciągnęło mnie z bycia „ciamajdą” w podstawówce.(śmiech) Także w życiu kapłańskim szukałem jakiejś pasji, ale chcę podkreślić, że szybownictwo wyłoniło się w dużym kryzysie. Szukałem wtedy odskoczni od bardzo ciężkich emocji, których doświadczałem. Szukałem czegoś, co pozwoli mi odpocząć, oderwać się od tego co przeżywałem, od ciężkich momentów.

Tak się złożyło, że właśnie wtedy, chodząc po kolędzie spotkałem bardzo sympatyczne małżeństwo – jak się okazało w trakcie rozmowy – oboje latali. I pan zaprosił mnie, bym poleciał z nim samolotem Cessna, ponieważ właśnie takim latał, patrolując lasy i sprawdzając z wysokości około 300-400 metrów, czy nic się nie pali. Jeśli był jakiś problem – to dawał znać do jednostki Straży Pożarnej, aby ugasili ogień.

I to było naprawdę cudowne przeżycie. Wchłonęło mnie to piękno, przestrzeń, wolność i cała dynamika lotu. Całość trwało około trzech godzin. A ponieważ akurat tak się zdarzyło, że w lesie pojawił się ogień – to mogłem zobaczyć akcję gaśniczą z udziałem samolotów Dromader. To było dla mnie bardzo cenne doświadczenie, ponieważ zobaczyłem, że mnie to bardzo mocno ukoiło, oderwało od tego co przeżywałem i że to ratunek dla mnie. Zacząłem wówczas na serio myśleć o lataniu szybowcem.

Fot. archiwum księdza Roberta Szyszko

I w jaki sposób udało się rozpocząć realizację tego pragnienia?

– Zacząłem o tym coraz więcej mówić także w rodzinie i kiedy obchodziłem czterdzieste urodziny – to sprezentowali mi taki lot zapoznawczy szybowcem. Odbyłem go w Szczecinie z panem Bartoszem Orchelem. I chociaż lot był bardzo krótki, to widoki były naprawdę przepiękne. Byłem zachwycony. Kiedy wylądowaliśmy, pierwszymi słowami, które powiedziałem do pana Bartka były: „Jeszcze raz”. I już wtedy wiedziałem, że będę latał i  zrobię wszystko, by zdobyć licencję.

Niestety, w Szczecinie kurs odbywał się wówczas weekendowo, a to trudno było mi pogodzić z obowiązkami w parafii, więc wybrałem aeroklub w Częstochowie. Pomyślałem też, że jak Matka Boża będzie czuwać nade mną – to może się nie zabiję na tym kursie (śmiech). Po obowiązkowych badaniach lekarskich można było zacząć tę przygodę…

Udało mi się zrobić kurs podstawowy w trzy tygodnie. Na początku uczy się oczywiście teorii. Później startu i wznoszenia na wyciągarce, czyli na pojeździe mechanicznym, do którego zamontowane są bębny z linami, które podpina się do szybowca. Kiedy liny są zwijane, wówczas szybowiec bardzo szybko nabiera prędkości i może wzbić się w powietrze. Przy starcie szybowca jest najpierw rozbieg, wznoszenie łagodne, później wznoszenie strome, aż do momentu, kiedy osiąga się wysokość około 400 metrów. Wtedy następuje wyczepienie. Loty szkoleniowe odbywają się po okręgu. I na końcu oczywiście jest lądowanie, które jest najtrudniejsze. Także doświadczeni piloci mówią, że jest to manewr, przy którym trzeba mieć największą uwagę, by nie popełnić błędu i nie zrobić sobie krzywdy.

Oczywiście w czasie podstawowego kursu uczymy się też nieco o tym, w jaki sposób zachować się w sytuacjach awaryjnych.

>>> Ks. Łukasz Łukasik: sport stał się dla mnie sposobem na depresję, ale także na kapłaństwo [ROZMOWA] 

Fot. archiwum księdza Roberta Szyszko

Co jest najważniejsze w pilotowaniu szybowca?

– Trzeba pamiętać o dobrej prędkości, jaką zadaje się szybowcowi, wówczas on porusza się lotem ślizgowym. W trakcie lotu przepływające wokół skrzydła powietrze wytwarza siłę nośną. Zresztą, spotkałem się z określeniem, że prędkość jest życiem pilota. Wewnątrz szybowca jednak nie czuje się za bardzo tej prędkości, słyszy się tylko wiatr, który owiewa owiewkę i skrzydła.

Przed przystąpieniem do egzaminu praktycznego po kursie podstawowym odbywa się lot z egzaminatorem, z którym się nie latało, by on mógł ocenić, czy dana osoba jest zdolna do tego, by podejść do lotów zaliczeniowych. Po dopuszczeniu do lotów odbywa się pięć samodzielnych lotów. Trochę miałem przyspieszony ten proces, ale kończyłem urlop i zależało mi na tym, żeby iść dalej w stronę licencji pilota szybowcowego.

I mogę powiedzieć, że w zasadzie właśnie w tym momencie zaczyna się prawdziwa szkoła latania. Ponieważ, jak się leci z kimś, to zawsze ma się z tyłu głowy, że w razie czego ktoś nas wyratuje. A w czasie samodzielnych lotów człowiek uczy się o wiele więcej, ponieważ sam musi korygować swoje błędy i musi być znacznie bardziej uważny. I rzeczywiście, w czasie pierwszego lotu dużo wysokości straciłem już na pierwszym zakręcie, ale na szczęście to widziałem. A do tego moje lądowanie było złe. Ale może bez szczegółów (śmiech) W tej sytuacji mądrością instruktorów było to, że niemal natychmiast wystartowali mnie jeszcze raz, więc nie było czasu na myślenie i na to, by pojawił się strach przed lataniem. I rzeczywiście – z każdym lotem było już coraz lepiej.

Po ukończeniu kursu podstawowego trzeba zaliczyć egzamin teoretyczny w Warszawie, więc poleciałem do stolicy, by go zdać. Za pierwszym razem nie udało mi się zaliczyć wszystkich działów, ale za drugim już tak. Działów do zaliczenia jest aż dziewięć i rzadko komu udaje się zdać wszystko od razu. Po egzaminie teoretycznym mogłem przystąpić do drugiego etapu, przygotowującego do egzaminu praktycznego i uzyskania licencji pilota szybowcowego SPL.

Wówczas, już w ramach drugiej części, uczy się lotów w termice, czyli na prądach powietrznych. Termika polega na tym, że przy dobrej pogodzie nagrzewa się powierzchnia ziemi. Wówczas ziemia oddaje ciepło w formie bąbla, który się od ziemi odrywa i wznosi się, ponieważ ciepłe powietrze jest lżejsze od zimnego. Tworzy się wtedy komin termiczny do chmury. Jeśli się „złapie” taki komin, to on unosi szybowiec do góry a wtedy krąży się w kominie termicznym i wznosi się coraz wyżej i wyżej, aż do chmury.

Fot. archiwum księdza Roberta Szyszko

Tak też robią ptaki, zwłaszcza te większe, którym trudno jest po prostu frunąć na dalsze odległości.

– Ptaki są w tym względzie pomocnikami szybowników. One doskonale wyczuwają te ciepłe prądy i pilot szybowca, obserwując je, może tam właśnie skierować szybowiec.

Na tym kolejnym stopniu uczymy się też więcej i ćwiczymy sytuacje awaryjne. Uczymy się również lądowania w terenie przygodnym. Czasami tak jest, że poleci się gdzieś dalej i już nie da rady wrócić, wówczas trzeba szukać pola, by tam wylądować.

Mówił Ksiądz, że szybownictwo pomogło Księdzu pozbierać się z trudnych stanów emocjonalnych. A czy latanie ma też jakiś wpływ na Księdza kapłaństwo?

– Latanie u mnie łączy się trochę z duchowością. Bardzo mnie to zachwycało, kiedy leciałem sam, byłem wysoko pod chmurami, wówczas czułem, że robi się „mistycznie”. A jednocześnie jest się wtedy bardzo „tu i teraz”, ponieważ trzeba być bardzo skupionym na tym, co się robi – przecież od tego zależy twoje życie. To jest dla mnie naprawdę kontemplacyjne przeżycie. Przestrzeń, piękno i wolność, bycie bardzo w chwili obecnej… To wszystko bardzo pochłania. Tak się ze mnie trochę śmiali i mówili że „ksiądz jest bliżej Szefa” – kiedy lata. I coś w tym jest. Oczywiście nie w sensie odległości, ale w sensie wewnętrznym to tak.

Fot. archiwum księdza Roberta Szyszko

A któryś lot szczególnie zapadł księdzu w pamięć?

– Zawsze lubiłem latać w górach i kiedy zrobiłem licencję pilota, to wówczas przeniosłem się do ośrodka szybowcowego na górze Żar w Beskidach. Bardzo lubię latać w górach. Tam dynamika powietrza jest zupełnie inna. Dla mnie znacznie bardziej atrakcyjna. Tam też udało mi się odbyć lot, który trwał cztery godziny. To było niezwykłe przeżycie. Byłem tak ucieszony pięknem widoków i tym, że w tym dniu była doskonała pogoda, że trochę straciłem orientację i poleciałem dość daleko, bo aż pod strefę lotniska Kraków-Balice.

Na szczęście na górze Żar jest wielki zbiornik wodny, przy elektrowni, i kiedy w końcu go zobaczyłem – to już wiedziałem, dokąd się kierować. Ale powrót był pod wiatr, więc musiałem szybko przeskakiwać odległości i co jakiś czas nabierać wysokości. I kiedy byłem już bardzo blisko, zaczęło brakować mi wysokości. W głowie już układałem sobie plan, gdzie w razie czego posadzę szybowiec. A jednocześnie mówiłem: „Panie Boże, ja chcę wrócić na lotnisko, jak człowiek, żeby nie zepsuć sobie tego naprawdę pięknego lotu. Chcę wrócić na lotnisko, z którego startowałem!” Dokładnie w momencie, w którym zacząłem się modlić „Zdrowaś Maryjo”, dostałem komin termiczny, na którym „wykręciłem się” w górę. To było dla mnie niesamowite. Udało się! Wróciłem na lotnisko! Nawet zadedykowałem ten lot Matce Bożej.

Czy ma Ksiądz jakieś przesłanie?

Polecam wszystkim ten sport. To naprawdę piękna sprawa latać! Życzę też wszystkim pasjonatom szybownictwa, aby doczekali chwili kiedy latanie szybowcowe stanie się dyscypliną olimpijską.

Fot. archiwum księdza Roberta Szyszko
Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze