fot. youtube

Kto ma przynieść Boga? Oblat rapuje o powołaniu [ROZMOWA]

– Zacząłem siebie odnajdywać w tej muzyce. Wychowałem się w mieście, więc łatwiej było mi się odnaleźć w hip-hopowej rzeczywistości. Mieszkałem w bloku, jak wielu raperów czy ludzi z tej subkultury. Od początku się w tym odnajdywałem – mówi o. Dawid Grabowski OMI. Mieszkający na Świętym Krzyżu oblat przygotował utwór hip-hopowy, który przybliża młodym chłopakom oblacką rzeczywistość. 

Hubert Piechocki: Ojciec na co dzień słucha hip-hopu? 

Dawid Grabowski OMI: Oczywiście, że tak. Nieprzypadkowo sięgnąłem właśnie po ten gatunek muzyczny. Z muzyką związany jestem właściwie przez połowę mojego życia. Najpierw jej słuchałem, a potem tworzyłem. Hip-hopu zacząłem słuchać już w gimnazjum, gdy miałem 15 lat. Własną muzykę zacząłem tworzyć w 2005 r. Nagrany przeze mnie utwór to owoc wieloletniej pracy. 

Co Ojca przyciąga, także jako słuchacza, w hip-hopie? Co tego nastoletniego Dawida pociągnęło w tej muzyce? 

– Przede wszystkim realizm tej muzyki. Dzięki niej można usłyszeć, jakie życie jest naprawdę. Można usłyszeć, że życie to różne doświadczenia, a nie tylko słodkie zdjęcia z reklam, na których wszystko jest ładne i piękne. Zacząłem siebie odnajdywać w tej muzyce. Wychowałem się w mieście, więc łatwiej było mi się odnaleźć w hip-hopowej rzeczywistości. Mieszkałem w bloku, jak wielu raperów czy ludzi z tej subkultury. Od początku się w tym odnajdywałem. 

To taka subkultura, którą mało osób naturalnie łączy z wiarą i z ewangelizacją. 

– Tak, zresztą chrześcijańskie utwory hip-hopowe nie powstawały od razu, zaczęły pojawiać się z czasem. Ja dopiero po iluś latach odkryłem, że jest też chrześcijański hip-hop i wielu artystów angażuje się w ten nurt.  

Czyli Ojca początki muzyczne to też nie był hip-hop chrześcijański, tylko taki zwykły, świecki? 

– Jak najbardziej, to było przede wszystkim dzielenie się swoim życiem, z różnej perspektywy. Z reguły na tym polega hip-hop – na potrzebie podzielenia się swoim życiem. 

>>> Ks. Radek Rakowski: młodzi się buntują i w ten sposób ratują Kościół [ROZMOWA]

A kiedy w Ojcu zaczęło rodzić się powołanie oblackie? 

– Powołanie zaczęło we mnie kiełkować od drugiej klasy szkoły średniej – tak ok. 2006-2007 r. To było rok po tym, jak przyjąłem sakrament bierzmowania. Pochodzę z Iławy, w szkole średniej miałem katechezę prowadzoną przez oblatów. Wtedy pojawiają się te pierwsze porywy serca. 

I decyzja od razu po szkole średniej?  

– Tak, od razu po szkole średniej wstąpiłem do zgromadzenia. W drugiej, trzeciej i czwartej klasie szkoły średniej trochę się ze sobą zmagałem. Do końca nie wiedziałem, jaką podjąć decyzję. Ale ostatecznie wstąpiłem do oblatów.  

I równocześnie rozwijała się pasja muzyczna. Na czym polegało wówczas to tworzenie muzyki – przez młodego zresztą chłopaka? 

– Sam pisałem teksty. Nie do końca były dobre technicznie – miały słabe rymy. Sam też tworzyłem muzykę. Pracowałem na najbardziej amatorskich programach, ale podejmowałem przynajmniej jakąś próbę, żeby samemu móc coś stworzyć. Chciałem być niezależny. Działałem w domu, na własnym, amatorskim sprzęcie. Z czasem zrozumiałem, że można zrobić coś więcej i w lepszej jakości. 

To były utwory świeckie? Czy od razu ewangelizacyjne? 

– W pewnym momencie pojawiła się w tych tekstach ewangelizacja – gdzieś tak pod koniec szkoły średniej. Wprawdzie nawiązania chrześcijańskie były czymś codziennym w tych utworach, od samego początku, ale dopiero z czasem pojawiło się w nich więcej Ewangelii. 

Seminarium pozwoliło Ojcu na kontynuowanie tej pasji muzycznej? 

– W seminarium do końca nie wiedziałem, jak do tego podejść. To był czas, w którym bardziej skupiałem się na rozeznawaniu powołania i na pracy nad sobą. Pytałem jednak Pana Boga, jakie ma plany wobec mnie, bo tworzenie muzyki w szkole średniej było dla mnie czymś oczywistym, poświęcałem wtedy na to wiele czasu. A w seminarium tego czasu było mniej.  I Pan Bóg dał mi taki moment –gdy byłem na czwartym roku, to był rok 2014. Razem ze współbraćmi założyliśmy hip-hopowy zespół Synowie Gromu Miłosierdzia. Zagraliśmy kilkanaście koncertów. Szykowaliśmy koncerty i występowaliśmy na żywo – przed kandydatami do bierzmowania czy w jakiejś parafii. 

>>> Jak dotrzeć do młodych obojętnych wobec wiary?

Jak ludzie reagowali na występy Synów Gromu Miłosierdzia? 

– Byli przede wszystkim zaskoczeni, bo występowali klerycy. Wielu odbiorców też wcześniej nie słyszało takiej muzyki. To byli albo młodzi ludzie słuchający różnych gatunków, albo uczestnicy mszy – grupa 40+ najczęściej.  

Kończy się seminarium i co dalej z tą karierą muzyczną, hip-hopową? 

– Też zadawałem sobie to pytanie, bo dosyć trudno pogodzić kapłaństwo z muzyką. Zmienia się placówki, jest inny przydział obowiązków. Gdy byłem przez cztery lata po święceniach wikarym w oblackiej parafii w Gorzowie Wielkopolskim, to właściwie nie powstał żaden nowy utwór. Na początku udało mi się jeszcze zagrać kilka koncertów, byłem jeszcze na fali po seminarium. Ale potem to zanikło. Było we mnie pytanie: co dalej z tą muzyką? Obowiązki nie pozwalały mi zbyt mocno zaangażować się, poświęcić na to więcej czasu. Był taki moment, gdy nasz zespół klerycki Gitary Niepokalanej nagrywał płytę. Jeszcze w seminarium nawiązaliśmy małą współpracę i stworzyliśmy razem jeden utwór. Mogłem go wykonywać na kupionym bicie, czyli podkładzie muzycznym. Ale można go było też wykonywać w wersji instrumentalnej, gdy podkład był zapewniony przez kleryków – instrumentalistów. Tę wersję instrumentalną udało nam się nagrać z chłopakami, gdy byłem już wikarym, i trafiła na płytę. I tak utwór pt. „Tato” można znaleźć na najnowszej płycie Gitar Niepokalanej, która ukazała się 2 lata temu. Jako wikary zrobiłem tyle. Od roku jestem na Świętym Krzyżu. Tutaj mam inne obowiązki, trochę łatwiej jest tworzyć. Dlatego postanowiłem, że dobrze byłoby wrócić do muzyki. Dlatego powstał utwór „Która droga”. 

Ten utwór zadaje młodym ludziom kluczowe pytanie: co chcesz w życiu robić? 

– Taki był zamysł. Z jednej strony chciałem podzielić się swoim powołaniem, swoimi rozterkami, z którymi zmagałem się przed wstąpieniem do oblatów. Chciałem też młodym ludziom pokazać powołanie kapłańskie i zakonne z zupełnie innej strony. Chciałem stworzyć oficjalny utwór zgromadzenia, który można byłoby pokazywać młodemu człowiekowi – żeby mógł dowiedzieć się czegoś o oblatach, kapłaństwie, o powołaniu kapłańskim i zakonnym; żeby to była bardziej promocja zgromadzenia niż promocja samego siebie. Choć oczywiście chciałem też podzielić się swoją historią. Ważny jest teledysk – bardzo mi na nim zależało, ponieważ pokazujemy w nim codzienność zgromadzenia.  

Teledysk bogaty jest w różne ujęcia oblackiego życia – od tych bardzo formalnych, uroczystych, aż po takie zwykłe, codzienne życie. 

– Właśnie o to nam chodziło. Z jednej strony chcieliśmy pokazać, jak wygląda to życie formacyjne, zwłaszcza na początku – stąd liczne obrazki z nowicjatu. Pracuję w nowicjacie na Świętym Krzyżu, dlatego łatwo było łatwo o ujęcia z tego miejsca. Były też ujęcia z naszego seminarium z Obry z Wielkopolski. Pokazaliśmy też trochę duszpasterstwa, to bardzo szeroki temat, ale udało się zmieścić kilka ujęć z Kokotka, z Festiwalu Życia z 2019 r. W takiej małej pigułce mniej więcej pokazaliśmy, jak wygląda życie oblackie. 

Współcześni młodzi ludzie bywają trudnymi odbiorcami. Taki teledysk ich przyciągnie? 

– Myślę, że tak. Trudno się współpracuje z młodzieżą, nie jest to proste. Dlatego szukamy różnych sposobów, żeby do nich dotrzeć. Dlatego, gdy przygotowaliśmy wespół z Sekretariatem Powołań (z o. Janem Wlazłym OMI) ten teledysk, to zależało nam na tym, by materiał był przygotowany przez kogoś młodego. Przez kogoś, kto wie mniej więcej, jaki jest młody odbiorca. Ojciec Jan skontaktował się z jednym z chłopaków z powołaniówki, który zajmuje się tworzeniem i nagrywaniem takich filmów. I on przygotował dla nas teledysk „pod młodych”. Dlatego jest w nim tak wiele ujęć, wszystko jest bardzo dynamiczne.  

Bardzo dynamiczne i współczesne. W utworze przewija się refren „to nie gra komputerowa”.  

– Tak, chcieliśmy dać młodym takie porównania w miarę „na czasie”. W gry komputerowe gra już kilka pokoleń, młodzi się w tym odnajdują.  

„Kto ma przynieść Boga – może ty, brachu?” – słyszymy też w tekście. Jak Ojciec wpadł na tekst, którego z jednej strony dobrze się słucha – i mówię to jako osoba, która za hip-hopem nie przepada – a z drugiej ma on też walory ewangelizacyjne. 

– Zanim napisałem ten tekst, to się modliłem. Zresztą, przed pisaniem tekstów Synów Gromu Miłosierdzia też się modliłem. I zauważyłem, że te słowa rzeczywiście ludzi poruszają. Wszystko dzięki temu, że przed pisaniem oddałem wszystko Bogu. Ciekawe jest to, że tekst ten powstał w Niedzielę Wielkanocną, 4 kwietnia. 

„Potrzeba ludzi, by nieśli Ewangelię”. To wezwanie do podążania charyzmatem św. Eugeniusza jest wciąż aktualne. Trzeba ludzi, którzy chcieliby kontynuować tę drogę. Jak wygląda dziś sytuacja powołań oblackich? 

– Chętni są. Teraz w nowicjacie mamy czterech chłopaków. W poprzednim roku było sześciu, niedawno złożyli pierwsze śluby i zaraz rozpoczną pierwszy rok formacji i studiów w naszym seminarium w Obrze. Powołania były, są i będą. Widzę jednak, że młodemu człowiekowi współcześnie coraz trudniej jest odpowiedzieć na ten głos. Odzew ludzi z boku, środowiska, w którym żyją młodzi jest czasem wręcz negatywny. Rodzice często nie potrafią tego przyjąć. I to młodemu pokoleniu też utrudnia wybór powołania – nie tylko zresztą chodzi o kapłaństwo, ale i o małżeństwo. Pamiętam, że gdy ja szedłem do seminarium, był rok 2009, to rodzice powiedzieli mi: „Jesteśmy z tobą. Jeśli byś rozeznał, że to nie twoja droga – to masz gdzie wrócić”. Miałem komfort, idąc do zgromadzenia wiedziałem, że jak rozeznam, że moja droga jest zupełnie inna, to mogę spokojnie wrócić do domu. Rodzice nie sprzeciwiali się mojej decyzji, bardzo im za to dziękuję. Wiem, że dzisiaj są takie przypadki, że młody chłopak chciałby wstąpić do zgromadzenia, że młoda dziewczyna chciałaby wstąpić do zakonu – a w domu ktoś się sprzeciwia. Już nie mówię nawet o sprzeciwie kolegów, koleżanek itd. – to też się spotyka, ale coraz częściej to właśnie rodzice nie akceptują wyboru młodego człowieka. 

>>> Niezwykła siostra, która dała zagubionym młodym dom

A co tych młodych nowicjuszy najbardziej przyciąga dziś w charyzmacie oblackim? 

– Z reguły oblatów poznają w czasie jakichś działań – jak ja, poznałem ich w czasie lekcji religii. To były moje pierwsze zajęcia religii z księżmi. Byłem pod wrażeniem ich dobroci i łagodności, pomimo różnych sytuacji, które miały miejsce na katechezie. Ta postawa mnie zafascynowała – taka zwykła dobroć i zwykła łagodność. Ktoś poznał oblatów podczas rekolekcji w parafii, ktoś inny podczas zjazdu młodzieżowego itd. Młodych przyciąga taka naturalność oblatów.  

Ci młodzi są też gotowi na to, by w przyszłości wyruszyć na misje? 

– Myślę, że niektórzy tak. Jak się rozmawia z nowicjuszami czy klerykami, to czasem mówią, gdzie chcieliby jechać. 

Jakie Ojciec dałby rady młodym chłopakom i młodym dziewczynom, którzy są na etapie rozeznawania swojego powołania? 

– Pierwsza sprawa to modlitwa i życie sakramentalne – spowiedź i Eucharystia. Cenną kwestią jest też bycie w jakiejś wspólnocie – to jest bardzo konkretne wsparcie dla młodego człowieka. To zawsze cenne doświadczenie. I nie można ulegać presji innych osób, szczególnie tych negatywnie nastawionych do Kościoła. Wyborów trzeba dokonywać w wolności, zwłaszcza  jeśli ktoś chce wybrać powołanie kapłańskie i zakonne. 

I pewnie nie można bać się. W młodych jest chyba dziś dużo lęku powstrzymującego ich od ważnych decyzji. 

– Tak, bardzo często towarzyszy im ten lęk. Często łatwiej zwracać uwagę na to, co mówią inni, a nie na to, czego oczekuje ode mnie Pan Bóg. Jesteśmy na ziemi jednak nie po to, żeby spełniać oczekiwania innych – ale po to, żeby spełniać wolę Bożą.  

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze