EPA/SERGEY DOLZHENKO

List z Kijowa: życie wśród alarmów i bombardowań

O życiu w stolicy Ukrainy napisał dziś o godz. 17.00 przełożony ukraińskich dominikanów, o. Jarosław Krawiec. Jak zaznacza, niesienie pomocy ofiarom wojny wywołanej przez Federację Rosyjską jest możliwe dzięki ofiarności wiernych z Polski.

– O 5:30 obudziły mnie odgłosy strzelaniny, która trwała kilka minut. Były dość głośne, więc pewnie coś się działo niedaleko naszego klasztoru. Udało się jednak dalej zasnąć, a nawet zaspać na jutrznię, czyli poranną modlitwę z braćmi. Sen, to teraz „towar deficytowy” dla bardzo wielu, jeśli nie wszystkich ludzi na Ukrainie. Chyba mało kto jest w stanie przespać całą noc. Bracia, którzy mnie znają, wiedzą, że lubię się zdrzemnąć w dzień i normalnie pospać w nocy. Teraz to nawet w nocy trudno porządnie zmrużyć oczy. Jeden z braci mocno zaangażowany w pomoc ludziom, mówił, że musi się zmuszać, by coś zjeść. Póki co patrzę na to z nadzieją zrzucenia kilku kilogramów. Putin zafundował nam wszystkim tu żyjącym wojenną „dietę cud”.

Od 8:00 rano można było wreszcie wyjść na ulice Kijowa po trwającej 38 godzin godzinie policyjnej. Ruszyliśmy więc w poszukiwaniu otwartych sklepów, by uzupełnić zapasy żywności. Piękny słoneczny poranek i życie na ulicach podnosiły na duchu! Udało mi się dostać do marketu znajdującego się przy pobliskiej stacji metra. Tłumy ludzi w środku. O dziwo, zdobyłem kilka bochenków świeżutkiego chleba. Nie jest z tym łatwo. W kolejce do kasy trzeba było wystać prawie godzinę. Nawet jakiś bezdomny, którego przepuściłem (oczywiście za zgodą innych ludzi), bo był mocno zdezorientowany sytuacją, mówił, że to jak w „Sovieckim Sojuzie”. Dziękuję, że wspieracie nas finansowo, bo nie musimy się w tej chwili martwić przynajmniej tym, za co zrobić zakupy dla nas i ludzi, którzy schronili się pod klasztornym dachem. Zresztą i ten bezdomny też dziś załapał się na Wasze „dobre serca”. Oczywiście w sklepie pojawiają się żołnierze z bronią albo pilnujący Kijowa ochotnicy – nie po to by straszyć, ale by zrobić jakieś zakupy. Sklepów pilnuje również wojsko, bo to potencjalne miejsca, gdzie mogłoby dojść do sabotażu.

EPA/SERGEY DOLZHENKO

Wraz z kilkoma osobami, które się u nas schroniły, wsiedliśmy w samochód i pojechaliśmy do centrum miasta. Ja do katedry, by wreszcie odebrać zestaw lekarstw rozdawanych księżom przez kurię biskupią, a panie, by zabrać ze swoich mieszkań trochę potrzebnych rzeczy osobistych. Dziś na porannej Mszy św. w kijowskiej katedrze św. Aleksandra nie było nikogo. Wczoraj podobnie, bo nie wolno było wychodzić z domów. W południe, kiedy zaszedłem do katedry, byli tam tylko bezdomni – widać, że sporo ich na ulicach stolicy. W przeciwieństwie do nas nie mają się najwyraźniej gdzie podziać.

Przejeżdżając koło Sofijskiego Soboru i ochranianej mocno głównej siedziby ukraińskiej służby bezpieczeństwa zastanawiałem się czy samochód z polskimi numerami rejestracyjnymi nie wywoła podejrzeń. Ubrany w biały habit, przygotowałem już wszystkie dokumenty, a w głowie tłumaczenie kim jestem i co tutaj robię. Ale na checkpoincie, bardzo mocno uzbrojeni ukraińscy żołnierze nie chcieli nawet żebym się zatrzymał, w przeciwieństwie do samochodów, które jechały przede mną. Najwyraźniej jako Polacy nie jesteśmy traktowani jako zagrożenie.

Wczoraj, tuż po wysłaniu listu do Was, spotkałem Irę i Ninę, które schroniły się w naszym klasztorze. Dziewczyny właśnie wróciły ze stacji metra. Wyobraźcie sobie, że poszły tam z dwoma pełnymi i ciężkimi torbami książek!!! Trochę z duszą na ramieniu, bo przecież nie wolno było wychodzić. Uznały jednak, że ludziom spędzającym godziny w podziemiach stacji metra Lukianivska potrzeba nie tylko chleba, ale i dobrego słowa. Mówiły, że książki natychmiast się rozeszły. Opowiadały też, że na stacji, na obydwu torach ustawiono wagony z otwartymi drzwiami, by ludzie mogli siedzieć i leżeć nie tylko na peronie, ale również wewnątrz pociągów. Ira i Nina są od lat związane z prowadzonym przez dominikanów w Kijowie Instytutem św. Tomasza. Widać, że formacja dominikańska i miłość do słowa nie poszły w las, skoro zaryzykowały zostawienie bezpiecznego klasztoru, by zanieść ludziom książki.

EPA/SERGEY DOLZHENKO

Ojciec Jakub Nesterowicz odprawiał wczoraj wieczorną mszę świętą w Parafii Chrystusa Króla w Chmielnickim, na terenie której znajduje się nasz dom. Przed samym końcem zaczęły wyć syreny, a ludzie poderwali się z miejsc. Proboszcz szybko skończył czytać ogłoszenia parafialne, Jakub udzielił błogosławieństwa i wszyscy szybko zeszli do piwnic. Na pewno słowa rozesłania: „Idźcie w POKOJU Chrystusa”, brzmią w wyjątkowy sposób w takich momentach.

Rozmawiałem dziś z Nikitą, kandydatem do Zakonu z Charkowa. Wiemy, że miasto to jest mocno atakowane przez wroga. Nikita został ze swoimi rodzicami, którzy nie chcą na razie opuszczać miasta. Mieszkają blisko stacji metra, więc często tam chodzą szukając ukrycia, kiedy są alarmy. Mówił, że większość sąsiadów w jego bloku jest na miejscu. Nie wyjechali. W Kijowie jest chyba inaczej.

W tej chwili w drodze do Ukrainy jest br. Igor Selishchev, który pochodzi z Ukrainy i jest diakonem. Właśnie skończył formację w Krakowie i widząc co się dzieje, bardzo prosił prowincjała, by mógł już jechać do Ojczyzny i służyć potrzebującym na miejscu. Serce mu pękało siedząc w spokojnym Krakowie. Mam nadzieję, że bezpiecznie dotrze do celu.

W Fastowie trochę nerwowo. Wszyscy obawiają się walk w okolicach miasta. Jest ryzyko, że od strony Byszewa mogą jechać rosyjskie czołgi. W Domu św. Marcina ludzie masowo lepią pierogi, pieką chleb, przygotowują jedzenie dla potrzebujących i obrońców miasta.

Wczoraj w nocy na swoim profilu w Facebooku podzieliłem się informacją, że w wyniku nalotu wojsk rosyjskich na lotnisko zakładów Antonow w Hostomelu pod Kijowem spłonął jeden z największych i najpotężniejszych na świecie samolotów AN-225 „Mrija”. Jego nazwa oznacza „marzenie”. Faktycznie, przylot „Mriji” na jakiekolwiek lotnisko był wielkim wydarzeniem i marzeniem pasjonatów lotnictwa. Może pamiętacie, że to właśnie ta „Mrija” dostarczyła maseczki i inny sprzęt medyczny do Polski na początku pandemii. Sam widziałem ją z bliska jeden raz na targach lotniczych w Berlinie. Okazje się, że nawet wielką „Mriję”, to wielkie „Marzenie” i dumę ukraińskiej awiacji może ktoś zniszczyć. Smutna prawda naszego życia! Ta wojna pogrzebała już nie jedną mriję i nie jedno marzenie setek tysięcy Ukraińców. Wierzę jednak w to, i tak też patrzę na mój Zakon i na to, co jako dominikanie robimy w Ukrainie, że nowa rzeczywistość przyniesie jeszcze większe i piękniejsze mrije. Drodzy, pamiętajcie, że kiedy ktoś albo coś odważy się bezczelnie zniszczyć wasze „mrije”, wasze marzenia, nie oznacza to wcale, że przyszedł koniec. Ukraińcy nas wszystkich dziś tego uczą, marząc o swojej wolnej, spokojnej i mogącej się rozwijać Ojczyźnie. Oni walczą o te marzenia, gotowi wiele zapłacić. Widzę to w oczach „naszych chłopców i dziewcząt” broniących Kijowa.

Serdecznie Was pozdrawiam prosząc o modlitwę!

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze