Ameryka Południowa. Boliwia. Miłość bliźniego realizuje się w dialogu [MISYJNE DROGI]
Kościół ma nieść ludziom zbawienie. Wszystkim ludziom. Bez względu na poglądy, kolor skóry czy pochodzenie. Jeśli nie widzę twarzy Chrystusa w uchodźcach, to znaczy, że żaden ze mnie katolik. Kościół wyraźnie naucza, że wobec migrantów jesteśmy zobowiązani do pomocy lub przynajmniej życzliwego dialogu.
Europa od zawsze była zakorzeniona w chrześcijaństwie. I teraz ma zdać egzamin z tej miłości chrześcijańskiej do drugiego człowieka w kontekście migracji. Czy to się udaje? Czy widzimy w tym drugim człowieku swojego brata czy siostrę? Czy muzułmanin, prawosławny, protestant jest moim bratem? Zapominamy, albo i nie wiemy, że wszyscy mamy jednego przodka – Abrahama. Różnice nie powinny nam zasłaniać podstawowej prawdy, że należymy do jednej ludzkiej rodziny, w której winni jesteśmy sobie pomoc i współczucie. Co z tego, że większość uchodźców pochodzi z krajów muzułmańskich? To nie może być dla nas wymówką, by stać się nieczułymi na ich krzywdę. Migranci z Bliskiego Wschodu w czasie wędrówki do Europy żyją przecież w strasznych warunkach obozowych – są źle traktowani i brakuje im właściwie wszystkiego. Uciekają, bo nie chcą więcej terroru talibów, nie chcą żyć w świecie pozbawionym praw kobiet, a dla swoich dzieci chcą edukacji i rozwoju. Chcą po prostu żyć. Chrześcijańskie korzenie Starego Kontynentu nie mają znaczenia, jeśli nie będą owocować dzisiaj współczuciem i realną miłością do tych ludzi.
>>> Siostra Monika z Tanzanii: konfesjonał jest najlepszą kosmetyczką<<<
Kryzys nie tylko w Europie
Kryzys migracyjny dotyczy nie tylko Europy, jest obecny też u nas, w Ameryce Południowej. Media nie mówią o nim wiele, ale problem jest bardzo realny. Dyktatura wprowadzona przez władze komunistyczne ma za zadanie zlaicyzować społeczeń stwo i uzależnić ludzi od rządzących. Stworzyli oni dramatyczną sytuację gospodarczą, co skutkuje niedostatkiem żywności, leczenia i edukacji. De facto zmusza się ludzi do ucieczki, do wyruszenia w drogę. Ciągłe konflikty wewnętrzne, korupcja, demonstracje, zamieszki i grabieże ograniczają i hamują rozwój, o stabilności nawet nie ma co mówić. W Boliwii jest wielka nierówność społeczna i niesprawiedliwość, bo trudno inaczej nazwać sytuację, gdy 5% ludności ma bardzo dużo, a 95% nie ma praktycznie nic. Kryzys panuje także w innych krajach Ameryki Południowej. Już prawie 3 mln Wenezuelczyków wyemigrowało do Brazylii, Peru, Ekwadoru, a także do nas, do Boliwii, gdzie są ich ponad trzy tysiące. Są też Haitańczycy, ludzie zapomniani od czasu tsunami, jego skutki do dzisiaj widać na wyspie, a także emigranci z Hondurasu i z Kuby. Szukają nowego życia, ale przychodzi im to z wielkim trudem. Boliwijczycy również emigrują za pracą do Argentyny i Chile. I tak wszystkie kraje Ameryki Łacińskiej są wymieszane i w drodze. Ameryka Południowa otworzyła swoje drzwi dla ludzi, którzy uciekają i potrzebują wsparcia. Łączy ich co prawda więcej niż uchodźców w Europie – jeden język, jeden duch chrześcijański, tradycje i jedno cierpienie.
Uchodźcy to ofiary systemu
Powody migracji wszędzie są takie same. To niesprawiedliwe podziały świata, przez które człowiek nie ma żadnego znaczenia. Liczą się tylko pieniądze i interesy. Uchodźcy to ludzie skrzywdzeni przez system, wyzyskani do granic możliwości. Papież Franciszek ma rację, kiedy pisze, że „migranci, uchodźcy, przesiedleńcy i ofiary handlu ludźmi stali się symbolami wykluczenia”. Cenę tych konfliktów społeczno-gospodarczych płacą ludzie biedni. Najbiedniejsi. Pokonują pieszo setki kilometrów, ryzykując wszystko i zostawiając cały swój niewielki dobytek. Niektórych w drodze spotyka śmierć, choroba, zaginięcie, złe traktowanie. Te losy zawsze są dramatyczne i historia każdego człowieka jest wyjątkowa. Nikt nie opuszcza swojego kraju bez potrzeby. W Boliwii, w Santa Cruz, gdzie mieszkamy, w czasie pandemii pomagamy Wenezuelczykom, ale też przychodzą po pomoc emigranci z Kuby, Kolumbii i z innych państw. Dostarczamy im gorące posiłki, podstawowe rzeczy potrzebne do życia i rozmawiamy, słuchamy ich historii. To niezwykłe momenty. Odnosimy to do wydarzenia z Ewangelii o Samarytaninie, który pokazuje nam, jak mamy czynić. My, jako siostry św. Elżbiety, nie możemy przejść obojętnie wobec tych sytuacji. Odwrócić się plecami, zamknąć drzwi. Byłaby to postawa skierowana przeciw Ewangelii!
Kościół ich zauważa
Uchodźcy, którzy do nas trafiają, to głównie ludzie młodzi z rodzinami, wykształceni, najczęściej muzułmanie, ludzie innych kultur i wrażliwości. Mają swoje marzenia, chcą pracować, osiągnąć coś w życiu, ale los im nie sprzyja. Żeby przeżyć, żebrzą na skrzyżowaniach i rondach. Sprzedają słodycze, oferują jakieś proste usługi przy marketach i w autobusach. Za umycie szyby w aucie mogą dostać parę groszy, za które kupią bułkę czy wodę. Pandemia bardzo zmieniła ich los. Widzimy, gdy całą rodziną śpią na kartonach na schodach przy bankach, bo nie zarobili na nocleg. Nie mają też pracy, gdyż wiele firm upadło. To tylko niektóre problemy, z którymi się borykają. Ich dzieci towarzyszą im przez cały dzień na ulicy – czasem bez snu, jedzenia, higieny i edukacji. Z tym problemem właściwie w Boliwii nic się nie robi. Nie ma dla nich bonów na jedzenie, pomocy medycznej, teraz doszły trudności ze znalezieniem pracy i z wyrobieniem dokumentów. To wszystko nie sprzyja także dobremu rozwojowi ich dzieci. Tylko Kościół ich zauważa i szuka dla nich jakiejś pomocy. Ikoną emigracji jest Święta Rodzina uciekająca na osiołku do Egiptu. Bardzo często, słuchając ich opowieści, przypominamy im życie Pana Jezusa. On też musiał uciekać przed okrutną władzą Heroda.
>> Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę <<<
s. Violeta Nica CSSE
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |