Cierpienie męczenników, które zmienia

Było już ciemno, kiedy kilku ludzi napadło na Davida. „Zabijemy cię, bo wiemy, że jesteś chrześcijaninem”. Jako że sytuacja miała miejsce w północnej Nigerii, w miejscu aktywności islamistycznych bojówek Boko Haram, ten młody mężczyzna wiedział, że znalazł się w poważnych tarapatach.

Napastnicy wykręcili mu ręce i zaczęli podrzynać mu gardło. Kiedy zrobili swoje, rzucili go na ziemię, myśląc, że jest martwy, i odeszli. David jednak żył, i choć znajdował się na granicy życia i śmierci, wstał i ruszył za nimi. Islamiści na jego widok wpadli w panikę i rzucili się do ucieczki. Opisana scena bardziej przypomina horror niż sytuację z realnego życia. A jednak tak wygląda codzienne życie wielu chrześcijan, i to nie tylko w Nigerii. David przeżył tę koszmarną napaść i co więcej, powiedział, że przebacza swoim prześladowcom, dodając jeszcze: „Nie boję się śmierci i Boko Haram. Chciałbym, aby wszyscy muzułmanie poznali Jezusa!”.

Zbyt wiele informacji
Taka opowieść – tym bardziej, że prawdziwa – na każdym musi zrobić wrażenie. Niestety przekleństwem naszych czasów jest wielka obfitość wydarzeń – zarówno tych ważnych, jak i takich, które jedynie próbują za takie uchodzić. Odbiorcy różnorakich mediów, przyzwyczajeni do szybko zmieniających się tematów, nudzą się takimi, które stały się już stałym elementem współczesnego krajobrazu politycznego. Takie niebezpieczeństwo grozi też problemowi prześladowania chrześcijan. Szczególnie, że świat w ostatnim czasie stał się bardzo brutalny i ofiar wszelakiej przemocy jest tak wiele – i to pod różnymi szerokościami geograficznymi – że te chrześcijańskie ani nie wydają się wyjątkowe, ani dla mediów atrakcyjne. A jednak jest wiele powodów, dla których nie powinniśmy tego tematu wrzucać do szuflady „to już było”. Żyjemy w czasach, które charakteryzuje bardzo duże skupianie się na sobie i własnych sprawach. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich, ale i tak silna presja współczesnej kultury zmusza nas do pewnego wysiłku na rzecz przełamania tej pokusy. Tymczasem zaangażowanie się, już choćby jedynie emocjonalne, w to, co dzieje się z chrześcijanami we wrogich dla nich częściach świata, może się okazać dla nas bardzo pożyteczne i to z wielu różnych powodów.

Chrześcijaństwo syte i bezpieczne
My, żyjący w świecie sytym i bezpiecznym, widząc, jaki koszt naśladowania Chrystusa ponoszą ci, którzy żyją w miejscach, które nie są ani bezpieczne, ani często też dostanie, mamy dzięki temu szansą dostrzec swoje problemy w innej perspektywie. Kiedy zobaczymy, że ktoś na drugim końcu świata (a czasem wcale nie aż tak daleko) cieszy się, że uszedł z życiem z nabożeństwa, na które napadnięto – może wówczas inaczej zaczniemy patrzeć na nasze nabożeństwa? Kiedy zobaczymy, że za czytanie Biblii można trafić do więzienia – może Słowa Boże i dla nas nabierze większej wartości? Albo patrząc na to z innej strony – kiedy dowiadujemy się o chrześcijanach, którzy nie są pewni swego życia, ale za to pewni są swego Pana, może i my zaczniemy bardziej Mu ufać? A kiedy poznajemy kogoś, kto ryzykuje swoim życiem, byleby trwać przez Jezusie – może i my zaczniemy mniej kłopotać się o drobne bolączki dnia codziennego, aby w zamian złożyć to na Niego, więcej uwagi poświęcając uczeniu się praktycznej wiary, a mniej – podążaniu w tłumie, pośród jego typowych zmartwień. Nie chcę nikogo pouczać, nie po to piszę te słowa. Sam czuję się nieswojo w konfrontacji z tymi współczesnymi bohaterami wiary, że tak wiele mojej uwagi siłą rzeczy poświęcam na rzeczy małej wagi. To przypomina mi wielkie słowa Jezusa: „Kto stara się zachować życie swoje, straci je, a kto straci życie swoje dla mnie, znajdzie je” (Mt 10:39).

Boże dzieło ma wymiar globalny
Ważną rzeczą jest też – na przykładzie tego, co dzieje się w Nigerii, Iraku, Korei Północnej czy Somalii – nauczenie się postrzegania Kościoła jako całościowego, a nie lokalnego, („naszego”) Bożego dzieła. Niewątpliwie rzeczą dobrą i chwalebną jest zaangażowanie na rzecz własnego zboru, swojego Kościoła. A jednak warto pamiętać, że takich „swoich” zborów, wspólnot i całych Kościołów Bóg ma niezliczoną liczbę na całym świecie. Odwiecznym problemem chrześcijaństwa był jego partykularyzm, gdzie często każdy działał na własny rachunek, a bywało że i na szkodę „tego drugiego”. Przez to, po okresie wielkiego rozwoju misyjnego w ciągu pierwszych kilku wieków, potem dzieło to zaczęło hamować, a nawet się kurczyć. Zamiast więc dziś patrzeć krytycznie na to, co robią inni (nie chodzi mi tu o całkowity bezkrytycyzm, ale uwolnienie się od wspomnianej postawy, która zarówno słownikowo, jak i praktycznie, wcale nie jest cechą pozytywną) – błogosławmy i wspierajmy dobre dzieło, nawet wówczas, kiedy nie przekłada się to na nasze partykularne, wymierne korzyści. Tym bardziej, że według Bożej ekonomii (na przekór naszej!) jest dziełem przynoszącym zysk nie tylko Królestwu Chrystusa, ale w ten sposób także i nam. Nawet jeśli nie jest to zysk wymierny w sposób namacalny.

Boży Kościół to nie tylko my
I w końcu sprawa być może najważniejsza. Przyglądanie się postawom Bożych dzieci na świecie może nam pomóc w odebraniu niezwykle pożytecznej i wartościowej lekcji. W naszej ewangelicznie wierzącej duszy bardzo niebezpieczne jest zakorzenienie się przekonania, iż to właśnie my jesteśmy tą prawdziwą sola ziemi! To my i nasze denominacje czy wolne zbory stanowią ten prawdziwy Kościół Boży. Tymczasem, kiedy rozpoczęła się niechlubna „kariera” zbrodniarzy z ISIS, bezwzględnie mordujących i prześladujących chrześcijan w Iraku czy Syrii, ich ofiary pochodziły bardzo często ze starożytnych Kościołów wschodnich: Kościoła chaldejskiego, jakobickiego, a także koptyjskiego i etiopskiego. Lubimy przedstawicieli takich wyznań określać z nutką wyższości mianem nominalnych chrześcijan. A jednak nie raz i nie dwa okazało się, że wyznawcy tego bardzo tradycyjnego chrześcijaństwo, stając przed wyborem: wyrzeczenie się Chrystusa i konwersja na islam albo śmierć, wybierali to drugie, dołączając tym samym do znamienitego grona męczenników Kościoła pierwszych wieków. Już jesienią 2015 r. pojawił się film zrealizowany przez zbrodniarzy z kręgów ISIS w libijskim regionie Fazzan, na którym można było m.in. zobaczyć grupę mężczyzn ubranych na czarno, na kolanach, z rękami związanymi za plecami, za którymi stali islamiści z karabinami wycelowanymi w głowy swoich ofiar. Głos lektora informował, że są to „Czciciele krzyża należący do wrogiego Kościoła etiopskiego”. To nie była jedynie groźba, bo za chwilę padły strzały. W tym samym rejonie kilka tygodni wcześniej ścięto głowy 21 Koptom, egipskim chrześcijanom, za ich odmowę przejścia na islam. Takie same sytuacje miały miejsce wielokrotnie w Iraku i w Syrii.
Trudno o bardziej dobitny przykład tego, jak bardzo można się pomylić w ocenianiu wartości czyjejś wiary. Jezus powiedział: „Każdy, kto mnie wyzna przed ludźmi, tego i Syn Człowieczy wyzna przed aniołami Bożymi. Kto zaś zaprze się mnie przed ludźmi, tego i Ja się zaprę przed aniołami Bożymi” (Łk 1:8-9).

Cierpią i za nas
Nie zawsze prześladowania mają tak krwawy przebieg. W prowincji Savannakhet, na południu Laosu jakiś czas temu miejscowe władzy nakazały tamtejszym chrześcijanom opuszczenie ich domów, jeśli nie wyrzekną się wiary. Urzędnicy usłyszeli od tamtejszych wyznawców, że ci gotowi są udać się na wygnanie, ale nie wyrzekną się Chrystusa. Pomyślmy przez chwilę o sobie i swoich wierzących rodzinach, gdybyśmy musieli stanąć przed takim wyborem. Taka sytuacja zmienia wiele w całym procesie życia z Bogiem, prawda? Zaryzykuję stwierdzenie, że ci ludzie z kilkudziesięciu krajów świata na różnych kontynentach cierpią także za nas, a właściwie za to, abyśmy my nie musieli cierpieć tak samo (przynajmniej do czasu). Bo ich postawa przeciwstawiania się złu na drodze okazywania wierności Chrystusowi to zło absorbuje, zmusza do pokonywania ich oporu i osłabia jego impet w innych miejscach. Doceńmy to. Nie traktujmy tych dzielnych ludzi tracących życie swoje lub swoich bliskich, zdrowie, domy, czy choćby zwykłe ludzkie marzenia, jak jakąś egzotykę, która, owszem, przyciągnie naszą uwagę na chwilę, ale zaraz przegra z nowymi bodźcami, informacjami, które niechybnie do nas dotrą.

Cierpienie obcych nam ludzi, jakiego będziemy obserwatorami, może stać się możliwością do tego, aby dać Bogu sposobność budzenia w nas wrażliwości na drugiego człowieka. A także rozwijania w nas zrozumienia idei miłości braterskiej – tego, co było tak wielką siłą Kościoła czasów apostolskich. Pytajmy Boga, co możemy zrobić dla tych, którzy tak cierpią. Diabeł zawsze chce zatrzymać nas przed lustrem, abyśmy wpatrywali się w swoje oblicze, zastanawiając się, co by tu jeszcze poprawić. Jezus przeciwnie – mówi nam: poszukaj kogoś, komu możesz poprawić życie, niekoniecznie w sensie materialnym, także niosąc pociechę, nadzieję, a nawet zwyczajne zainteresowanie, gotowość wysłuchania. Dla ludzi cierpiących (nie tylko prześladowania) jedną z najboleśniejszych obserwacji jest przekonanie się, że ich los nikogo nie obchodzi. Jeśli więc nie wiemy co zrobić, pytajmy Boga, a On bardzo chętnie będzie nas uczył praktycznej modlitwy i praktycznej miłości na rzecz naszych braci i sióstr z krajów prześladowania.

Modlitwa zmienia
Kolumbia to kraj, który trudno podejrzewać o prześladowanie chrześcijan, a jednak Yonny został skazany na 19 lat (!) więzienia. Stało się tak ponieważ, jak uznał sąd, jego zaangażowanie w działalność szkoły chrześcijańskiej było działaniem na szkodę miejscowej kultury. Mężczyzna ten, kiedy znalazł się już w więzieniu, załamał się, stracił chęć do życia, dręczyły go myśli samobójcze. A jednak pewnego dnia wszystko się odmieniło. Yonny odzyskał nadzieję, doświadczył pewności, że Jezus go nie opuścił nawet w tym mrocznym miejscu (kolumbijskie więzienie nie jest tym samym, co więzienie w krajach UE). Nie tylko odzyskał chęć do życia, ale zaczął też głosić swoim towarzyszom niedoli Ewangelię. Niedługo później odwiedził go pracownik Open Doors, który opowiedział mu o tym, że modlą się o niego chrześcijanie z całego świata. Niespodziewanie dla wszystkich kolumbijski sąd ponownie rozpatrzył jego sprawę i po 33 miesiącach spędzonych w więzieniu Yonny znowu znalazł się na wolności.

Kiedy czytamy o tym jesteśmy poruszeni i zachęceni. Gdy jednak sami zaangażujemy się w walkę w modlitwie o życie Davida, Yonny’ego czy innych męczenników dla Chrystusa, będziemy zdumieni, jak bardzo nas samych zmienia taka postawa przyłożenia ręki do Bożego dzieła. „Przeto i my, mając około siebie tak wielki obłok świadków , złożywszy z siebie wszelki ciężar i grzech, który nas usidla, biegnijmy wytrwale w wyścigu, który jest przed nami, patrząc na Jezusa, sprawcę i dokończyciela wiary” (Hbr 12:1-2).

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze