Fot. arch. Anny Musiał

Dobry Boże, co jeszcze dla mnie masz? Wolontariat misyjny w Brazylii 

W Domu im. Świętej Rodziny, który mieści się w Salvador de Bahia w Brazylii, spędziłam dwa lata. Wolontariat misyjny to doświadczenie, które zmienia, wyostrza zmysły i duchową czujność na potrzeby innych. 

Pewnej niedzieli rano odkręcam kurek, by przemyć twarz. Nie ma wody. Idę do pokoju dziewczyn, w ich łazience też nie ma. U sąsiadów również brak. Przydarzyło się to pierwszy raz podczas mojego pobytu. Kupujemy wielki baniak wody pitnej. Do wieczora woda się nie pojawiła, rano wciąż jej nie ma. Wszyscy zaczynają się już niepokoić. Dostajemy informację, że są jakieś prace w wodociągach, ale do wieczora woda powinna już być. Widzimy ludzi maszerujących z wiadrami w tę i z powrotem. Okazuje się, że niedaleko jest studnia. Bierzemy też nasze wiadra i idziemy razem z sąsiadami. Wtorek – wciąż nic. Przechodzimy się po domach naszych przyjaciół, którzy są starsi i schorowani, by zapytać, czy im nie trzeba przynieść wody. Na nasze pytanie: „Macie wodę?”, każdy odruchowo biegnie do kuchni, by nam ją przynieść. No i jak ich nie kochać? Środa i czwartek – nadal nie ma wody! To już piąty dzień. Wszystko teraz kręci się wokół jednego tematu. Jak oszczędzić, komu przynieść, o której godzinie pójść do studni? 

>>> Honduras – żyć chrześcijańską misją każdego dnia

Zminimalizować bariery 

Podczas naszego pobytu w domu misyjnym ubóstwo odgrywa istotną rolę. Chcemy być jak najbliżej naszych przyjaciół, zminimalizować bariery, współdzielić ich problemy, chociaż trochę zrozumieć. Wracamy z wielkimi plecakami z supermarketu, by zaoszczędzić na autobusie, tak jak robią to wszyscy. Ale czy mogę zamówić Ubera? Teoretycznie bym mogła. Mam możliwość podjęcia takiej decyzji. Zastanawiam się, czy w tym tygodniu kupić masło, czy margarynę, ale nigdy nie zrozumiem, co to znaczy, gdy nie mam absolutnie nic w lodówce, by zrobić obiad dla dzieci. Zszywam kolejny raz dziurę w spodniach, ale nie rozumiem, co to znaczy współdzielić jedne buty razem z bratem. 

Fot. arch. Anny Musiał

W tym ubóstwie jesteśmy razem. Nikt w dzielnicy nie ma wody. Każdy musi maszerować z ciężkimi wiadrami pod górkę. Widzę, że niektórzy się dziwią, widząc nas w kolejce do studni. Czy mogłybyśmy wyjechać na ten czas z dzielnicy? Teoretycznie tak, ale żadnej z nas nawet nie przeszło to przez myśl. Jesteśmy w tym razem. Jeszcze bliżej niż wcześniej. Ostatnio też miałyśmy wszy, jest to codzienność w naszej dzielnicy. Czy to też miało nas zbliżyć do naszych przyjaciół? Dobry Boże, co jeszcze dla mnie masz? 

To naprawdę wy? 

Odwiedził nas Patrick i ks. Paul, którzy byli jednymi z pierwszych wolontariuszy w naszym domu. Od ich wyjazdu minęło już prawie 25 lat. Spędziliśmy razem kilka dni, odwiedzając przyjaciół, oglądając zdjęcia i słuchając, jak to było, gdy nasz dom dopiero powstawał i jak tworzyły się te przyjaźnie, które nierzadko trwają do dzisiaj. To naprawdę była ogromna łaska widzieć te wszystkie spotkania. Co chwilę ukradkiem wycierałam łzy wzruszenia, gdy, spacerując po ulicach naszej dzielnicy z gośćmi, kolejni ludzie zastygali na moment w zdziwieniu, by po chwili drżącym głosem zapytać: „To naprawdę wy?”. Często byli to rodzice odwiedzających nas dzieci, którzy też przychodzili spędzać popołudnia w naszym ogrodzie. To naprawdę musiały być ważne i znaczące wspomnienia, skoro zostały w nich tak żywe na tyle lat. Zabawy, w które się bawili, smak ciasta na szóste urodziny, to, że jeden wolontariusz był obejrzeć mecz w ich szkole lub pomagał w remoncie domu. Wspólne wyjazdy na plażę, obiady w domu, różaniec popołudniu i nawet konkretne żarty czy powiedzenia. Były też bardzo silne emocje i wyjątkowo trudne wspomnienia, gdy to wolontariusze odbierali dzieci ze szkoły i przygotowywali obiad, bo mama nie była w stanie wyjść z łóżka po śmierci syna. 

Fot. arch. Anny Musiał

Ich wizyta była dla mnie naprawdę przełomowym wydarzeniem w czasie mojego wolontariatu. Te wszystkie drobne gesty, które czynimy, zaczepki, żarty, pozdrowienia, czas, który dzielimy, uwaga, z jaką podchodzimy, by wysłuchać dziecka na ulicy – to wszystko zostaje bardzo głęboko w życiach tych ludzi i zmienia ich spojrzenie na nich samych. Mogłam to namacalnie zobaczyć. Po 25 latach! Gdy jednego popołudnia przechadzaliśmy się uliczkami naszej dzielnicy, poszukując osób, które mogłyby ich pamiętać, minęliśmy bardzo, bardzo biedny dom. Szczerze mówiąc, nie sądziłam, że ktoś może tam mieszkać. 

„A! Tutaj mieszkała taka rodzina z wieloma dziećmi, pamiętasz?”. Pukamy i drzwi otwiera młoda kobieta z malutkim dzieckiem na rękach. Od razu rozpoznaje ks. Paula. Długo stoją w uścisku. Miała 7 lat, gdy wyjechał. Znowu wycieram łzy. Wspomnień nie ma końca. Mam wrażenie, jakby to się działo z dwa tygodnie temu, bo Roseanie pamięta każdy najmniejszy szczegół. Co trzecie zdanie: „Wy naprawdę wróciliście!”; „Aż do dziś dziękuję dobremu Bogu, że miałam tak piękne dzieciństwo, że każdego popołudnia mogłam do Was przychodzić”. Po wyjściu opowiadają mi, że to był jeden z domów, w których było szczególnie dużo przemocy, zaniedbania i głodu. Kolejne łzy. Dobry Boże, co jeszcze dla mnie masz? 

Fot. arch. Anny Musiał

Dom Życia 

Zaczęłyśmy apostolat. Jest to moment, kiedy wyjeżdżamy z naszej dzielnicy, Coroa, by pomóc w jakimś ośrodku. By żyć charyzmatem współczucia „na zewnątrz”. Jest to niezwykle istotne dla naszego wolontariatu, by złapać trochę dystansu, zmienić środowisko. W każdą niedzielę o 9 rano otwiera się brama i wchodzimy do sierocińca, w którym mieszka ponad 100 osób z niepełnosprawnościami. Ten dom nazywa się Lar Vida, co oznacza „Dom Życia”. I jest to idealna nazwa. To miejsce daje nowe życie. Każda osoba to osobna, długa historia – pełna bólu, odrzucenia, wykluczenia. Aż trafiła do miejsca, gdzie jest chciana i zaopiekowana. Zazwyczaj spędzamy cały ten czas na wielkim dziedzińcu. Rozmawiając, grając w domino, oglądając filmy, rysując kredą, słuchając, czesząc włosy czy rozwiązując zadania domowe. Wciąż mnie zadziwia, ile osób tam mieszka. Od przejścia po raz pierwszy przez bramę Lar Vida czułam w powietrzu coś innego. Chociaż wciąż się poznajemy, to czuję, że to początek czegoś naprawdę pięknego. Dobry Boże, co jeszcze dla mnie masz? 

Tamilis 

Tamilis poznałyśmy pod koniec zeszłego roku. Przed kościołem, do którego idziemy w niedzielę stoi samochód, który ma w bagażniku wielkie głośniki. Wokół zbierają się ludzie, którzy są pod wpływem alkoholu i narkotyków; tańczą, bawią się. Jest to tutaj bardzo popularne, nazywa się paredão. I tak poznałyśmy Tamilis. 

To był ten moment podczas imprezy, gdy zagadywała przypadkowych przechodniów. „Tam jest mój dom, gdy furtka jest otwarta, możecie mnie odwiedzić”. Kilka dni później wyszłyśmy z Valerią na odwiedziny, nie mając pojęcia do kogo iść, a furtka była otwarta. Weszłyśmy. Podczas pierwszych 30 minut wizyty opowiedziała nam najtrudniejsze i najbardziej bolesne historie ze swojego życia. Aborcja pod przymusem w wieku 15 lat, małżeństwo pełne przemocy, śmierć męża na skutek przedawkowania alkoholu i teraz depresja i samotność. Mój Boże, ile może jeszcze wycierpieć jedna osoba? 

Fot. arch. Anny Musiał

To był początek naprawdę ważnej dla całej naszej wspólnoty relacji. Starałyśmy się jej pomóc w znalezieniu pracy. Ale znowu przyszła depresja. Gdy leżałyśmy razem w łóżku, trzymając jej pocięte żyletką ręce, nie czułam smutku. Jak to? Miałam współcierpieć z tymi ludźmi, a jedyne, co czuję, to olbrzymia ulga, że nie jest w tym momencie sama. Jak to możliwe, że jestem na drugim końcu świata, w łóżku jakiejś kobiety, o której istnieniu nie miałam jeszcze rok temu pojęcia? I naprawdę nie piszę tego, by pokazać, jakie to wielkie rzeczy robimy. Piszę po to, by pokazać, jak ważne, przełomowe i piękne mogą być drogi, gdy tylko odpowiemy na wołanie. Dobry Boże, co jeszcze dla mnie masz? 

*** 

A może Ty myślałeś o wyjeździe na wolontariat do innego kraju? Domy Serca organizują wyjazdy w przedziale czasowym od 14 do 24 miesięcy do 40 placówek partnerskich w 25 różnych krajach. Zapisz się na spotkanie informacyjne i poznaj charyzmat Domów Serca. Istnieje również możliwość włączenia się w działalność misyjną poprzez wsparcie modlitewne oraz finansowe dzieła. Więcej informacji na stronie internetowej Domów Serca (domyserca.pl). 

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze