Fot. Archiwum prywatne Ani i Klaudii

W Peru na misjach nie byłyśmy same. Był z nami Bóg [ROZMOWA]

Ania i Klaudia w tym roku wyjechały na misje do Peru, gdzie pomagały w ośrodku pomocy społecznej oraz w ośrodku dla osób z niepełnosprawnością. Obie przyznają, że misjom zawdzieczają wiele – większą odwagę, motywację do czytania Słowa Bożego, ale też… zaskoczenia. Bo tort dla parafianina wnoszony do kościoła zaraz po zakończeniu mszy to jednak niecodzienny widok.

Karolina Binek (misyjne.pl): Dlaczego zdecydowałyście się wyjechać na misje akurat do Peru? To chyba nie jest dość popularny kierunek…

Ania: – Miałam w sobie pragnienie wyjazdu na misje już od dziecka i cały czas te myśli we mnie były. Czasem stawały się cichsze, ale zawsze wracały, tylko nie czułam się w pełni gotowa by podjąć decyzję o wyjeździe, brakowało mi odwagi. Kilka miesięcy po skończeniu studiów uznałam, że to jest ten moment by spróbować. Powiedziałam o tym głośno i właściwie od razu zaczęło się dużo dziać w tym temacie. Dostałam np. informacje od przyjaciółki o organizacjach, które takie wolontariaty misyjne organizują, ale rekrutacje były już zakończone. I nagle Duszpasterz akademicki podesłał mi plakat o wolontariacie misyjnym organizowanym przez Siostry i dwa dni później odbyło się już pierwsze spotkanie z misjonarkami. To były małe cuda. Informacją o możliwości wyjazdu podzieliłam się w Duszpasterstwie i takim oto sposobem dołączyła Klaudia.

Klaudia: – Nie ukrywam, że bardziej nastawiałam się na misje w Afryce, bo właśnie z tym kontynentem najbardziej kojarzyła mi się działalność misjonarzy. Tym bardziej, że już wiele razy w przeszłości o tym myślałam i tak tkwiło mi to w głowie. A okazało się, że termin bardziej podpasował mi z wyjazdem do Peru.

Jakie miałyście wyobrażenia o Peru przed wyjazdem? Wiedziałyście już wtedy wiele o tym państwie?

Ania: – W dzieciństwie oglądałam bajkę „Kuzko” i wtedy bardzo chciałam wyjechać do Peru, ale przez bardzo długi czas traktowałam to tylko jako dziecięce marzenie, nic więcej. Poza tym nigdy nie interesowałam się jakoś bardziej tamtejszą kulturą, czasami trafiałam na informacje w telewizji, albo książkach. Dopiero w trakcie przygotowań do wolontariatu zaczęłam czytać o tym państwie.

Klaudia: – Ja o Peru przed wyjazdem na misje nie wiedziałam właściwie nic. Byłam wręcz zaskoczona tym, co tam zobaczyłam, bo tamtejsza rzeczywistość zdecydowanie lepiej wypadała w mojej wyobraźni. Dopiero na spotkaniach przygotowujących do wyjazdu zaczęłam sobie powoli układać jej obraz.

Fot. Archiwum prywatne Ani i Klaudii

Czego jeszcze dowiedziałyście się podczas przygotowań do misji?

Ania: – Już na pierwszym spotkaniu pojawiły się obawy związane z finansami, ale Siostra bardzo szybko je rozwiała, mówiąc, że pieniądze nie mają być dla nas przeszkodą. Był to więc dla mnie kolejny znak, że decyzja o przygotowaniach do wyjazdu na misje jest słuszna. W ramach przygotowań uczestniczyliśmy w spotkaniach online, które odbywały się średnio co dwa tygodnie. Podczas nich między innymi mogliśmy odpowiedzieć sobie na wiele pytań, na przykład jaka jest nasza motywacja, czy też przyjrzeć się temu, czy kierujemy się miłością, czy egoizmem.

Klaudia: – W trakcie przygotowań zostało nam też powiedziane, że w Peru panuje duża bieda, że tylko w nielicznych dzielnicach mieszkają bogaci ludzie.

Ania: – Siostry opowiadały nam o różnicach między Polską a Peru żeby po przyjeździe na miejsce nas nie przygniotły, ale rzeczywistość i tak mnie nieco zaskoczyła.

Klaudia: – Organizatorkami tego wyjazdu są siostry misjonarki, które mają swoje domy w różnych krajach i jeden z nich znajduje się właśnie w stolicy Peru – w Limie. Dlatego już od kilku lat organizują wyjazdy dla wolontariuszy. Głównie z Polski, a w przyszłym roku zobaczymy również osoby z innych krajów.

>>> Swoje serce zostawiłyśmy w Kazachstanie [ROZMOWA]

Jak spędziłyście pierwszy dzień po przylocie do Limy? Rzeczywiście już wtedy można było tak bardzo doświadczyć różnic kulturowych?

Ania: – Sama podróż była bardzo długa, bo trwała około 48 godzin. Lecieliśmy w sześć osób. Mieliśmy wylot z Berlina do Istambułu, gdzie czekaliśmy na przesiadkę 15 godzin, potem jeszcze Kolumbia, Panama i w końcu Lima. Staraliśmy się, żeby bilety były jak najtańsze dlatego nasza podróż trwała tak długo. Byłyśmy po niej bardzo zmęczone, ale jednocześnie podekscytowane i wręcz nie dowierzałyśmy, że się udało i że jesteśmy już w Peru. Dotarliśmy jednak w nocy, więc właściwie od razu poszliśmy spać. Na szczęście przylecieliśmy wcześniej i mieliśmy dodatkowe dwa dni na zadomowienie się w Limie przed rozpoczęciem wolontariatu.

Fot. Archiwum prywatne Ani i Klaudii

Jak wygląda zwykły dzień mieszkańców Limy? W jaki sposób go najczęściej spędzają?

Ania: – My mieszkałyśmy w jednej z najbiedniejszych dzielnic Limy, którą zamieszkuje około milion mieszkańców, więc jest całkiem spora i przez to też różnorodna. Wielu z ludzi pracuje na ulicy. Wychodzą rano z domu i sprzedają słodycze, rzeczy zrobione przez siebie lub świadczą jakieś drobne usługi. A to, co zarobią, przeznaczają na jedzenie i na to, żeby przeżyć ten dzień. Część ludzi z tej dzielnicy żyje w biedzie. Czasami doświadczają takiej codziennej walki o przeżycie.

Klaudia: – Panuje też tam wielki chaos. Na przykład jeden z pracowników wychodzi z autobusu i zaprasza ludzi do przejazdu. Podczas jazdy autobusem jeden mężczyzna na przykład grał na instrumencie, wytłumaczył nam, że to tradycyjna peruwiańska muzyka. Opowiedział nam swoją sytuację życiową, a później chodził po pojeździe i zbierał pieniądze.

A Wasz dzień jako wolontariuszek? Czym się tam zajmowałyście?

Ania: – Właściwie schemat naszych dni w tygodniu był taki sam. Rano odbywała się modlitwa z wprowadzeniem do Słowa Bożego. Później jedliśmy śniadanie i pracowaliśmy przez kilka godzin w ośrodkach. Następnie był obiad, znowu praca i kolacja. Pomagałyśmy na przykład w ośrodku pomocy społecznej, w którym znajdowały się dzieci od trzech do pięciu lat, nastolatkowie i seniorzy. Starałyśmy się dać im coś od siebie, dobrze spędzić z nimi czas, poznać ich. Pracowałam też w ośrodku dla osób z niepełnosprawnością.

Klaudia: – Chodziłyśmy też do domów różnych rodzin z komunią lub z paczkami z żywnością i z ubraniami. Dzięki temu mogłyśmy też porozmawiać z tymi ludźmi i spędzić z nimi trochę więcej czasu oraz zobaczyć, jak i czym żyją na co dzień. Mogłyśmy też dzielić się z nimi swoimi świadectwami i wymienić różnymi doświadczeniami. Nie obyło się też bez wielu wzruszeń.

Jaka jest wiara mieszkańców Peru? Co zaobserwowałyście w tej kwestii?

Ania: – Zdecydowana większość jest katolikami. Jednak podejście do wiary i jej praktykowania jest nieco inne niż w Polsce. Na przykład różnimy się podejściem do małżeństwa, wśród tamtejszych katolików związki bez tego sakramentu, które posiadają dzieci nie są czymś zdumiewającym.

Klaudia: – Dość znikoma jest też wiedza na temat sakramentów, nawet podczas przygotowywania się do pierwszej Komunii lub do bierzmowania. Zupełnie inaczej niż u nas. Bo my mamy na przykład dostęp do wielu informacji dotyczących tych kwestii chociażby w szkole, a tam to nie jest to takie oczywiście i zwyczajne. Oni nas wręcz dopytywali o sakramenty i o to, na czym polegają oraz jak wygląda ich przyjęcie. Bardzo zaskoczyło mnie też to, że w Polsce na przykład, na mszy jest cisza, a tam wszyscy w kościele rozmawiają, w trakcie śpiewania pieśni dużo klaszczą i dzięki temu bardzo się ze sobą integrują. Po mszy też od razu nie wychodzą z kościoła, tylko w nim zostają, żeby jeszcze porozmawiać.

Ania: -Mnie bardzo urzekło też to, że było czuć bliskość między tymi ludźmi, to że tworzą prawdziwą wspólnotę. Dwa razy miałyśmy przyjemność być na mszy w dniu w którym ktoś miał urodziny i po jej odprawieniu został wniesiony tort, wszyscy śpiewali „sto lat”. To było piękne.

Wy też dzieliłyście się z mieszkańcami Limy swoją wiarą i opowiadałyście na przykład o tym, w jaki sposób wygląda u nas msza?

Klaudia: – Różnie. Był taki moment, że dzieliłyśmy się swoimi świadectwami albo przeżyciami, które niekoniecznie musiały być związane z wiarą.

Fot. Karolina Binek/Misyjne Drogi

takie sytuacje z wyjazdu do Peru, które szczególnie zapadły Wam w pamięć? Co było dla Was najtrudniejszego na misjach?

Ania: – Dla mnie najtrudniejsze były odwiedziny u rodzin na wzgórzach, bo tam można było spotkać się ze skrajną biedą. W niektórych domach nie było prądu i dostępu do kanalizacji. Właściwie im wyżej, tym domy były gorszej jakości. Jeden na przykład był zrobiony z płyt pilśniowych, był mniejszy od mojego pokoju, a mieszkało w nim małżeństwo z dwójką dzieci i jeszcze siostra tej pani ze swoją córeczką. To było dla mnie szokujące, że ludzie mieszkają w tak trudnych warunkach, a ja w Polsce doświadczam tyle luksusu. Ale z drugiej strony mam też w sobie dużo nadziei, że tym dziewczynkom w przyszłości będzie żyło się łatwiej, bo chodzą do szkoły. Opowiadały na przykład czego się uczą i że były w muzeum w innej, bogatszej dzielnicy. A na przykład ich mama nie opuszczała swojej dzielnicy, ale bardzo cieszyła się, że może mieszkać w stolicy i że udało jej się ściągnąć siostrę do Limy.

Klaudia: Mnie również bardzo poruszały historie tych rodzin. To było dla mnie najmocniejsze doświadczenie, szczególnie kiedy na przykład chodziliśmy do nich z komunią i oni nawet podczas takiej zwykłej wizyty się przed nami otwierali i opowiadali historie swojego życia. Mimo ich naprawdę trudnych historii, wciąż czekali na nasze przyjście i nie tracili wiary w obecność Boga.

Jeśli chodzi z kolei o tamtejszą kulturę coś Was zaskoczyło?

Klaudia: – Ja nie wiedziałam wcześniej, że w Limie ruch drogowy funkcjonuje w tak nietypowy sposób. Szokiem było dla mnie, że auta przejeżdżają na czerwonym świetle. Albo że przechodzę przez pasy, bo mam zielone, a pomiędzy pieszymi pojawia się nagle motocyklista. Auta najeżdżają na siebie. Tylko w niewielu miejscach były znaki czy pasy. Wszędzie był chaos.

>>> Kuba pochodzi z Nigerii, rozpoczął seminarium w Kamerunie, dzisiaj studiuje w WSD w Obrze [ŚWIADECTWO]

W jaki sposób dzisiaj, już po wyjeździe postrzegacie misje? Czym dla Was są?

Ania: – Ja bardzo zachęcam innych do wyjazdu na misje. Każdy z nas jest misjonarzem, ale to powołanie misyjne możemy realizować na wiele sposobów i wcale nie trzeba wyjeżdżać daleko, bo możemy robić dużo dobrego na miejscu działając lokalnie, przekazując wsparcie finansowe, sumienne wykonywanie swojej pracy, czy poprzez małe gesty. Staram się dzielić swoimi doświadczeniami z wolontariatu z innymi i poprzez to pokazywać, że każdy z nas może działać, może pomagać, że warto dzielić się dobrem i sobą. I że nie trzeba wiele, nie musimy mieć nie wiadomo jakich talentów, czy być specjalistami w konkretnej dziedzinie, czasami nawet nie trzeba znać miejscowego języka by być z drugim człowiekiem i dla niego na drugim krańcu świata.

Klaudia: – Dla mnie misje są doświadczeniem, które pozwala inaczej spojrzeć na życie. Oczywiście to nie jest tak, że od razu po przyjeździe wszystko się zmieni, bo wracamy do swojej codzienności. Ale wewnątrz mnie zmieniło się wiele. Mam też inne nastawienie do wielu rzeczy i sytuacji i cieszę, że to, czego doświadczyłam w Peru, mogę dzisiaj wprowadzać w moja codzienność.

Fot. Archiwum prywatne Ani i Klaudii

Dużo się w was zmieniło podczas pobytu na misjach?

Ania: – Ja wróciłam z większą odwagą w sobie. Wcześniej – jak już wspomniałam – bardzo odwlekałam decyzję o wyjeździe na misje, bo twierdziłam, że sobie nie poradzę. A jednak wszystko się udało. Poza tym wróciłam też do Polski pełna nadziei i wdzięczności, i chciałabym w przyszłości jeździć na misje. Zobaczyłam też, że mimo tych różnic, bo Polska i Peru to różne zakątki świata, to problemy ludzi są podobne. Ale mamy jednak inne „starty”. U nas w Polsce czy też w ogóle w Europie nie ma problemu z dostępem do edukacji i do podstawowych produktów. A w Peru uczenie się mimo obowiązku szkolnego bywa wyzwaniem i nie każde dziecko, czy nastolatek może chodzić do szkoły, bo na przykład nie ma dokumentów za które trzeba zapłacić.

Klaudia: – Ja po powrocie dużo mniej narzekam na codzienność w Polsce. Sama często słyszę, że mamy zły system, że jest u nas beznadziejnie. Ale po wyjeździe na misje – po zobaczeniu, jak żyją tamtejsi ludzie, już się stopuje i jestem wdzięczna za to co mam.

Ten wyjazd miał wpływ na Waszą wiarę?

Ania: – Mi pomagało, że mieliśmy codziennie modlitwy i wspólne czytanie Słowa Bożego. Wcześniej nie praktykowałam tego na co dzień.

Klaudia: – Mi też bardzo pomagały wspólne modlitwy i wiem, że to dzięki nim mogłam przetrwać te wszystkie dni na wyjeździe. Było tam bardzo dużo emocjonalnych sytuacji, ale w każdej z nich pamiętałam, że nie jestem sama, że jest ze mną Bóg.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze