Dom dla osieroconych słoni [MISYJNE DROGI]
Masajowie i Samburu mają wiele szacunku dla słoni, a według niektórych legend ludzie pochodzą właśnie od tych zwierząt. Gdy słoń umiera, żegnają go specjalnym błogosławieństwem.
Wspominam tysiące kilometrów przejechanych po afrykańskich drogach, odwiedzając przyjaciół misjonarzy. Pracują w buszu, gdzie duch czasu zawarł mariaż z folklorem. Słomiane dachy lepianek komponują się z antenami satelitarnymi, a na czerwonej ziemi coraz częściej widać panele słoneczne. Tak jednak natura, kierująca się swymi prawami, wciąż wdziera się w codzienność człowieka. – Nasi ludzie żyją z uprawy ryżu, kukurydzy, bawełny. Nie ma miesiąca, aby zwierzęta nie wyrządziły szkody. Wystarczy dzień, a całe pole może zostać zniszczone przez słonie czy bawoły, a to oznacza głód. Zdarza się też, że do wioski podejdzie lew i ludzie giną – opowiadał Paweł Mazurek MAfr, wówczas proboszcz w Lumimba w Zambii, obecnie przełożony domu formacyjnego ojców białych w Lublinie. Historię o lwie „sprzed miesiąca”, który porwał dziewięcioletnią dziewczynkę, słyszałem wtedy też od zambijskiej zakonnicy w Chilonga. Gdzie indziej sprawcą tragedii był gepard… W zambijskim parku Luambe strażnik z pordzewiałym kałasznikowem zapewniał, że nigdy nie musiał go użyć. Ale gdy drogę zaszło nam stado słoni – przeładował broń. – Dwa tygodnie temu słoń zabił turystkę. Była w podróży poślubnej. Chciała zrobić zdjęcie – tłumaczył.
Miejsca i spotkania
To w Zambii, przed laty, po raz pierwszy natrafiłem na słowa Elisabeth B. Browning: „Ziemia jest pełna nieba, a każdy zwykły krzew płonie Bogiem. Ale tylko ci, którzy widzą, zdejmują sandały. Reszta siada i zrywa jagody”. Te słowa wracają do mnie zawsze, gdy ląduję na afrykańskiej ziemi. Niezatarte we wspomnieniach pozostają poranki w ferworze odcieni różu i pastelowe, odymione przydomowym ogniskiem, zachody słońca. Jedyne takie w Afryce – jakkolwiek banalnie to brzmi. Wspominam żar suchych dni i chwile, gdy motykami pracowaliśmy w polu. Noce, kiedy pozostawała nam poświata księżyca i płomień świecy, bo akurat padł generator. Powietrze, wypełnione słodkim zapachem buszu zmieszanym z wonią palonego drewna. Przeprawę tratwą z beczek, przez wyschnięte w połowie koryto Luangwy, z którego raz po raz wyglądały pyski hipopotamów. Poszukiwaczy złota przy starej kopalni, w usłanej dokoła malowniczymi wzgórzami Mara Butiamie. Życzliwe rozmowy z pracującymi w pocie czoła w kamieniołomach, wcześniej pasterzami, Karimodżong. Stada zebr, impali i hienę na bezkresnych przestrzeniach krateru Ngorongoro. Malowniczy wodospad Sipi. Majestatyczne Mosi oa Tunya, Kabalegę oraz Ziwa Nyanza – które wichry historii przechrzciły na imiona królowej Wiktorii i Rodericka Murchisona. A poza misyjnym szlakiem
schronisko dla osieroconych słoni, na obrzeżach Nairobi, gdzie poznałem dr Paulę Kahumbu z Wildlife Kenya. Jej bezkompromisowa walka z kłusownictwem przyczyniła się do wzmożenia ochrony dzikiej przyrody. Gdy w listopadzie 2015 r. Kenię odwiedził papież Franciszek, również on „jednym tchem apelował o ochronę środowiska” – jak zauważyła wtedy kenijska telewizja.
Zagrożony dar
Z Paulą spotkaliśmy się po raz pierwszy w 2013 r. Rozpoczynała akurat kampanię „Hands off our elephants” („Ręce precz od naszych słoni”). Po raz drugi rozmawialiśmy w 2015 r., gdy kampania była w trakcie realizacji. Działania zaowocowały zmianami legislacyjnymi na korzyść zagrożonych zwierząt. Zaostrzono kary za kłusownictwo. Do dziś obserwuję aktywność Pauli. Jak podają naukowcy, w minionej dekadzie w niektórych państwach Afryki wybito blisko 2/3 populacji słoni. Rekordowy był 2012 r., gdy padło ok. 25 tys. zwierząt. – Gdy zaczynałam pracę w Wildlife w 1989 r. prawie straciliśmy w Kenii wszystkie słonie. Wybijano je bez ograniczeń – mówiła Paula po drodze do David Sheldrick Wildlife Trust w Nairobi. To ochronka dla młodych słoni, osieroconych
przez działania kłusowników. Stamtąd, po osiągnięciu dojrzałości, trafiają do Parku Narodowego Tsavo, który w ostatnich miesiącach nawiedziła seria pożarów. Jak podały władze parku, prawdopodobnie wzniecili je nielegalni pasterze. Tylko w sierpniu tego roku doszło do sześciu incydentów. – W naturalnym środowisku osierocone słonie nie miałyby szans na przetrwanie. Do piątego roku życia potrzebują mleka i opieki, zanim zaczną żyć samodzielnie – tłumaczyła Paula. Z entuzjazmem wspominała o mało znanym fakcie, iż słonie potrafią… „śpiewać”. – Gdy młode zasypiają albo są zestresowane, stare dla nich „śpiewają”. Zupełnie jak ludzie! – przekonywała ze śmiechem.
Głos ws. ochrony przyrody zabiera też kenijski Kościół. „Dzika przyroda jest darem Boga i naturalnym dziedzictwem Afryki. Kłusownictwo trzeba określić jako narodową katastrofę” – to stanowisko episkopatu Kenii opublikowano w lipcu 2014 r. w „National Mirror” (obecnie „Catholic Mirror”), oficjalnej gazecie kenijskiego Kościoła, do której miałem przyjemność napisać kilka artykułów. Niestety, problem kłusownictwa wciąż jest aktualny. Dochody z handlu kością słoniową to kilkaset milionów dolarów rocznie, a azjatyckie rynki wciąż napędzają krwawą kontrabandę. Od 20 lat w Afryce odnotowuje się wzrost zjawiska. Ponoć sto lat temu w Afryce żyło między 5 a 10 mln słoni. Obecnie ich populacja skurczyła się do pół miliona.
Krzysztof Błażyca
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |