Fot. Piotr Ewertowski/misyjne.pl

Dom św. Izabeli w Gwatemali: nasze podopieczne decydują się przyjąć chrzest

Niektóre dzieci wstydzą się pójść na terapię – by nie wyjść na „szaleńca”. Nastolatki, które zaszły w ciążę za młodu, też się wstydzą, ale chodzić do szkoły, w obawie przed reakcją rówieśników. Gwatemalscy katolicy z Puerto Barrios postanowili wyjść naprzeciw obu grupom.

Dom św. Izabeli stoi na niewielkim wzniesieniu. Jest cały czas w budowie. Ma już pokoje, jadalnię, pralnię, ale trwa dobudowa trzeciego piętra. Wszystko po to, by mieć jeszcze więcej przestrzeni dla podopiecznych. Kościół Stella Maris – Matki Bożej Gwiazdy Morza stoi jeszcze nieco wyżej, jakby z góry czuwał nad miejscem, w którym schronienie znalazły nastolatki, które padły ofiarami przemocy. Obecnie mieszkają tam cztery dziewczynki – dwie młode matki i dwie będące w ciąży. Ale działalność Domu obejmuje też wszystkie dzieci i młodzież wraz z ich rodzinami, które potrzebują na przykład pomocy psychologicznej. Zaraz obok kamiennych schodów, które z Domu św. Izabeli prowadzą do kościoła, postawiono mały punkt przyjęć, w którym można bezpłatnie skorzystać z opieki psychologa. Niełatwo jednak do tego przekonać wszystkich, którzy potrzebowaliby takiej pomocy.

>>> Pójście do psychologa to nie oznaka słabości, a siły [FELIETON]

Nic nie dzieje się od razu

We wtorki przyjmuje młoda psycholożka Siu Shan Chew Morales. Jej babcia pochodziła z Chin, z Kantonu. Zaczęła pomagać w Domu św. Izabeli już na studiach. Ważnym zadaniem, jakie widzi przed sobą i psychologami w Gwatemali, jest przekonywanie, że terapia to nic złego, ale wymaga też konkretnego zaangażowania. – Tutaj, w naszej gwatemalskiej kulturze, wciąż niezbyt akceptuje się pójście do psychologa. Wielu ludzi myśli, że psychologa potrzebują ludzie kompletnie szaleni. Nie widzi się głębiej, że jak ktoś choruje fizycznie, to potrzebuje także dobrego samopoczucia psychicznego. Trudne przekonać ludzi, aby zdecydowali się na terapię. Drugim problemem jest to, że mnóstwo osób chce poprawy od razu, trudno im zaakceptować konieczność regularnego uczęszczania na terapię i pracy nad sobą. Te problemy motywują mnie jednak do tego, by pokazywać moim pacjentom, że małymi kroczkami można osiągnąć ogromne zmiany – wyjaśnia kobieta.

Siu Shan Chew Morales/Fot. Piotr Ewertowski/misyjne.pl

Ciężko więc czasem o tę świadomość, że dziecko, które przychodzi na terapię nie jest społecznym wyrzutkiem. A jeśli już przyjdzie, to że problemy same się nie rozwiążą po jednym spotkaniu. A problemy są zróżnicowane. Są dzieci z rodzin kompletnych, ale mają problemy z zachowaniem. – Możemy powiedzieć, że to normalnie, dzieci w pewnym wieku bywają niegrzeczne. Dlatego terapia obejmuje w tym wypadku nie tylko dziecko, ale rodziców. Potrzeba pracy wewnątrz rodziny, aby zbudować odpowiednie więzi i wzorce zachowań – tłumaczy Siu Shan. W ten sposób terapia pomoże rodzicom w wychowywaniu swojej pociechy.

Czasem zdarzają się też cięższe „przypadki”. Są to dzieci, które straciły rodzica już jakiś czas temu i nadal noszą w sobie ból. Przychodzą również pacjenci, którzy mają rodziców w więzieniu. Dzieci, które doświadczyły przemocy czy molestowania. – W takich wypadkach też trzeba pracować z rodzicem, który również cierpi wraz z dzieckiem – podkreśla psycholożka.

Walka z maczyzmem

W Gwatemali maczyzm jest rzeczywiście widoczny. Nie dotyczy on wszystkich członków społeczeństwa. Wchodzą bowiem nowe ideologie zagrażające rodzinie, ale maczyzm nadal stanowi pewne wyzwanie do rozwiązania. Pewien argentyński ksiądz powiedział mi, że maczyzm zrobił wiele złego w rodzinach. Przemoc wobec kobiet czy dziewczynek, które trafiają do Domu św. Izabeli, jest jego skutkiem. Podobnie odbija się to w postaci psychologicznych trudności wśród chłopców, których ojciec był daleki, zimny i bezwzględny. – Kościół robi wielką pracę w walce maczyzmem, zwłaszcza z naszym obecnym papieżem, który jest osobą bardzo czułą i otwartą na wszystkich – przyznaje Siu Shan. – Pokazuje on, że nie trzeba nic nikomu udowadniać, by być ważnym. Nowoczesne ideologie, takie jak feminizm, nie rozwiążą naszych problemów tak jak miłość, o której uczy nas papież – dodaje kobieta.

Fot. Piotr Ewertowski/misyjne.pl

– Czasem ludzie zastanawiają się, czy na pewno będę potrafiła dobrze przeprowadzić terapię. Kobiety w społeczeństwie gwatemalskim wychowywane są w przekonaniu, że możemy mniej. Wydaje nam się, że naszym jedynym zadaniem jest zajmowanie się domem i wychowywanie dzieci, a inne zadania przerastają nasze możliwości. Dobrze, żebyśmy jako Gwatemalki  kształciły się i same sobie pokazywały, że możemy – zaznacza Siu Shan Chew Morales.

Zmiana społeczeństwa w całości to raczej skomplikowana rzecz – wspomina Fernanda Lucrecia Aleman, pracownica społeczna, która pracuje w Domu św. Izabeli od pół roku. – Jest dużo maczyzmu i ignorancji w Gwatemali. To, co możemy zrobić, to zmieniać te małe rzeczywistości dziewczynek, którym pomagamy. Zajęcia, warsztaty, które są dla nich organizowane zmieniają ich postrzeganie świata. Nie będą już takie same – podkreśla Fernanda.

Od lewej Fernanda i Alison/Fot. Piotr Ewertowski/misyjne.pl

Dlatego ważnym aspektem pomocy jest sprawienie, by dziewczynki kontynuowały edukację, pomimo trudności i wczesnej ciąży. Zaznacza to dyrektorka ośrodka Alison Perla.  – Szukamy dla nich możliwości edukacji, ponieważ niektóre przestają chodzić do szkoły z powodu ciąży. Wstydzą się iść do szkoły „z brzuszkiem”, boją się reakcji koleżanek i kolegów, ich śmiechów – „taka mała a już ma dziecko”, „dziecko będzie zajmować się dzieckiem” itd. Organizuje się dla nich programy, aby mogły kontynuować naukę – mówi Alison. Szuka się także bliskich z dalszej rodziny, którzy zapewnią im odpowiednią opiekę.

Moc wiary

Wszystkie osoby zaangażowane w dzieło są praktykującymi katolikami  i podkreślają znaczenie wiary w ich pracy i dla dzieci – dziewcząt oraz chłopców – którym pomagają. Do Domu św. Izabeli trafiają bowiem i takie, które nie tylko nie są ochrzczone, ale i nie mają prawie żadnego pojęcia na temat chrześcijaństwa. – Nie wiedzą, co to jest słowo Boże, nie wiedzą nic o Bogu i chrześcijaństwie – mówi dyrektorka ośrodka. Taka sytuacja miała miejsce w przypadku obecnych czterech rezydentek Domu. Dzięki ewangelizacyjnemu zapałowi oraz zaangażowani pracowników ośrodka trzy z nich już przyjęły chrzest. Uczęszczają też na katechezy i rozwijają swoją więź z Bogiem.

Kościół Stella Maris/Fot. Piotr Ewertowski/misyjne.pl

– Temat Kościoła pomaga i wpływa mocno na rozwój osobisty oraz duchowy nastolatków. Podobnie współpracujemy razem w multidyscyplinarnym zespole, aby mogli oni wykorzystać i odkryć niektóre ze swoich marzeń i celów w perspektywie krótko-, średio- i długoterminowej – zauważyła Fernanda.

– Wiara w Boga jest ważna dla moich pacjentów – mówi z kolei Siu Shan. – Mogą oni w ten sposób doświadczyć, że nie są sami, że jest coś większego od nich samych i trudności, których doświadczają, że jest Ktoś, kto ich umacnia. My, jako ludzie, nie jesteśmy wielcy, doświadczamy słabości, ale jest Ktoś wielki – podsumowuje psycholożka.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze