20. rocznica zamordowania o. Dejneki – misjonarza z Kamerunu
Siedział w fotelu na werandzie i czytał list, oświetlając go sobie lampą naftową. Chwilę później przeszyło go dziesięć odłamków kuli. Trzy przebiły ciało na wylot, a siedem zostało w środku. Tak z nieznanych powodów 17 maja 2001 r. zginął o. Henryk Dejneka OMI.
Henryk Dejneka OMI urodził się 20 marca 1950 r. w Dołhobrodach w diecezji siedleckiej. Ukończył Niższe Seminarium Duchowne Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej w Markowicach. 6 lipca 1975 r. przyjął święcenia kapłańskie, po których pracował w oblackiej parafii na Koszutce w Katowicach. W sierpniu 1977 r. rozpoczął misje w Kamerunie. 17 maja 2001 r. z nieznanych powodów został zastrzelony na werandzie przed domem misyjnym w Karna.
Wielka pasja
Do 6 numeru „Misyjnych Dróg” w 1998 r. ojciec Dejneka pisał:
„Misję Karna objąłem w zeszłym roku po o. Romanie Domagale, który pracuje obecnie w Meiganga, w tej samej diecezji. Rozwinął on tradycje gospodarcze w misji, ale z pewnością nie będzie mi ich łatwo podtrzymywać, gdyż nie mam do tego tak wielkiego zamiłowania, a z pewnością i czasu już nie starczy, bo w ostatnich latach przybywa ludzi z Północy kraju. Jest zatem o wiele więcej pracy misyjnej i duszpasterskiej. Prowadzę jednak dalej hodowlę królików i kaczek, by kontynuować jakoś tradycję misji. W bieżących naprawach i pracach pomógł mi bardzo dużo brat Grzegorz Rosa. Bez niego życie codzienne na misji byłoby znacznie trudniejsze.
>>> Kamerun. Bóg chroni nas przed koronawirusem [MISYJNE DROGI]
Od wielu lat moją wielką pasją jest praca z dziećmi i młodzieżą. Dzieci tutaj nie brakuje. Dlatego też staram się rozwinąć istniejącą grupę Cop’Mondu. Chciałbym, żeby dzieci przez wspólną modlitwę, pracę i zebrania uczyły się i dojrzewały do życia we wspólnocie, dzięki nim zorganizowaliśmy też koncert pieśni religijnej, na który przyszli wszyscy dorośli mieszkańcy wioski, także protestanci i muzułmanie. Było to wielkie święto i zarazem konkretne, małe dzieło ewangelizacji. Dzieci z Cop’ Mondu mają też swoją drużynę piłki nożnej. By chór i drużyna piłkarska dobrze się prezentowały, zakupiliśmy odpowiednie stroje za pieniądze wypracowane przez dzieci oraz za ofiary dorosłych. Zachęcam dzieci do aktywności także przez odwiedziny sąsiednich misji, gdzie podobne organizacje są pełne życia. Dlatego też zorganizowałem dla nich wyprawę do Tchollire – misji, na której pracowałem poprzednio, odległej od Karna o 170 km. Tam także mieliśmy koncert chórku dziecięcego, który nagrodzony został wielkimi brawami.
>>> Od tropików po sawannę i pustynię. 50 lat pracy polskich oblatów w Kamerunie
Wśród młodzieży natomiast staram się rozbudzić zainteresowanie powołaniami kapłańskimi i zakonnymi. To wielka potrzeba naszego Kościoła. Okazje ku temu dają szkoły, istniejące w pobliskim Mbe – niewielkim ośrodku administracyjnym, który w warunkach kameruńskich można uznać za niewielkie miasteczko.
Największą jednak radością jest dla mnie odnowiony budynek przychodni lekarskiej (tu także podziękowania dla brata Grzegorza) oraz rychłe przybycie sióstr zakonnych. Myślę, że dzięki temu nasza przychodnia odzyska dawną świetność i będzie mogła służyć ludziom z całej okolicy, gdyż są oni pozbawieni opieki lekarskiej.
Serdecznie wszystkich pozdrawiam i proszę o dalszą pamięć i modlitwę”.
We wspomnieniach
Wciąż nieznany jest motyw zabójstwa, nie wiadomo też, kto zabił ojca Henryka. Jego śmierć poruszyła wiele osób. Wspomnienia niektórych z nich można przeczytać w archiwalnych numerach „Misyjnych Dróg”.
Ostatnim oblatem, który rozmawiał z ojcem Dejneką był o. Józef Leszczyński OMI. Tak wspomina ten dzień: „W nocy nie mogłem spać, a w drodze byłem coraz bardziej niespokojny. Dojeżdżając do Karna zrozumiałem, że musiało się stać coś poważnego. Ludzie siedzieli grupami w skupieniu, byli żandarmi. Kiedy wysiadłem z samochodu, podeszła do mnie siostra zakonna z Karna i zapytała mnie, czy już wiem. Niczego nie wiedziałem. Stało się to poprzedniego dnia (17 maja) ok. godz. 21.00. Na werandzie domu zobaczyłem o. Henryka siedzącego w fotelu, a na podłodze pełno krwi. Dostał kulą w plecy w czasie, gdy był pochylony nad listem przy lampie naftowej. […] Okazało się później, że strzał padł z odległości dwóch, najwyżej trzech metrów, z broni, jakiej się używa do polowania na zwierzynę” – opisuje.
>>> Kamerun: 84 katechumenów przyjęło chrzest w oblackiej misji [WIDEO]
„Zawsze zdumiewało mnie, że nigdy nie mówił do nikogo podniesionym głosem. Miał otwarte serce, był wrażliwy na człowieka. Wielu przychodziło do niego ze swoimi problemami, a on wysłuchiwał i wciąż powtarzał, że coś się da zrobić” – pisał zaś Stanisław Jankowicz OMI. W dalszej części listu opisał także mszę w intencji zmarłego oblata, na której pojawili się nie tylko katolicy, lecz także liczni muzułmanie i protestanci. „Msza święta pełna wzruszenia i łez” – podsumował.
„Był niezwykle dyspozycyjny wobec ludzi, sympatyczny, ludzki, prosty, szczodrobliwy” – wymienia jego cechy Martin z Madingrin w tekście o. Jarosława Różańskiego OMI. Ojciec Różański w swoim liście zaznacza także, że zastrzelonego ojca Dejnekę znalazło jedno z dzieci: „Na stole paliła się lampa naftowa, przy której czytał listy. Miał jeszcze okulary na nosie”.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |