fot. Arch. Emila Kawałko

Emil Kawałko, misjonarz z Kolumbii: musiałem zaufać Bogu, skupić się na Nim i nie patrzeć na niebezpieczeństwa …

Nauczyłem się bardziej ufać Bogu. On jest dobry. Przez Jego zaproszenie, na które odpowiedziałem, wiele moich marzeń zostało spełnionych – mówi Emil Kawałko, misjonarz świecki, który przez trzy miesiące głosił Ewangelię w kolumbijskiej dżungli.  

Emil to programista i pasjonat piłki nożnej, który w ramach wolontariatu „Dwa Promienie” wyjechał na misyjne doświadczenie do Kolumbii. Region Chocó, do którego trafił, nie jest turystycznym i bezpiecznym miejsce. W rozmowie z Klaudią Dohojdą młody misjonarz opowiada o swojej kolumbijskiej codzienności i o tym, że w środku dżungli też mieszka Bóg. 

Klaudia Dohojda (misyjne.pl): Początek kariery zawodowej. To była ostatnia szansa na przygodę życia? 

Emil Kawałko: – Było mi szkoda, że nie pojechałem na Erasmusa w trakcie studiów. Od dwóch lat pracuję zawodowo w dużej korporacji. Nie planowałem wyjazdu i czuję, że było to w pełni z Bożej inspiracji. Sam bym na coś takiego nie wpadł. Zacząłem po prostu przyjmować to, na co wskazywał Pan Bóg. Po Światowych Dniach Młodzieży w Panamie zapragnąłem uczyć się hiszpańskiego, ale że kiedyś pojadę do Kolumbii i będę przemierzał dżunglę – tego się nie spodziewałem. Miejsce, w którym byłem nie jest turystyczne i w promieniu kilkuset kilometrów byłem jedynym białym człowiekiem.

Biały człowiek w kraju latynoamerykańskim. Miejscowi ludzie kojarzyli Polskę? 

 – W czasie wolontariatu za organizację mojego czasu odpowiadał biskup. To on przedstawiał mnie w różnych miejscach i za każdym razem dodawał „to jest Emil, rodak Jana Pawła II”. Wtedy wszyscy zaczynali klaskać (śmiech). Św. Jan Paweł II jest dobrym ambasadorem naszego kraju. Ludzie wspominają go z miłością i łzą w oku. W Kolumbii można spotkać wiele szkół i kościołów pod jego wezwaniem. Poza tym zostałem kiedyś poproszony o przygotowanie polskiej potrawy dla seminarzystów, z którymi mieszkałem. Podałem schabowego z ziemniakami i mizerią. Polski obiad w kolumbijskiej dżungli. Przy tej okazji mogłem opowiedzieć więcej o Polsce.

fot. Arch. Emila Kawałko

Pamiętam Twój facebookowy post, w którym relacjonowałeś przygotowania przed wyprawą do dżungli. To brzmiało trochę jak scena z „Księgi Dżungli”, w której główny bohater przedziera się wśród niebezpieczeństw przez tropikalną roślinność.  

– Tak mi to zostało przedstawione. Chłopaki z seminarium mówili, że wypad do dżungli to wielka wyprawa i trzeba będzie się przedzierać przez roślinność. Może to był żart, ale do tej pory nie jestem pewien. Myślałem, że nożem będę torował sobie drogę. Miałem przygotować dresy i różne środki ochronne na cały tydzień. Podawali mi też leki na jakieś insekty. Nie wiedziałem co połykam, ale zaufałem (śmiech). Finalnie wyglądało to tak, że pływaliśmy łódkami po rzekach, ale jeden ksiądz zabrał mnie do swojego letniskowego domku i przez chwilę miałam okazję wędrować przez dżunglę. Nie spotkałem żadnych niebezpiecznych zwierząt. Ale niebezpieczeństw tam nie brakuje.  

Co masz na myśli?  

– W wielu regionach Kolumbii rządzą gangi produkujące kokainę, ale codzienność jest stosunkowo spokojna. Dżungla jest bogata w owoce, więc jedzenia im nie brakuje. Problem pojawia się, gdy do wioski przychodzi przedstawiciel gangu z karabinem i wymusza pieniądze. Państwo ma ograniczone możliwości, ponieważ nie jest w stanie zapewnić każdej wiosce ochrony w postaci żołnierzy pilnujących porządku. Pływając raz z biskupem po rzece okazało się, że w wiosce, w której byliśmy dzień wcześniej, pojawiło się dwóch chłopaków z karabinami i zastrzelili jedną Indiankę. Na whatsappie dostaliśmy zdjęcie tej postrzelonej kobiety. To był jedyny moment, kiedy zacząłem się zastanawiać czy jestem we właściwym miejscu. Ale uznałem, że skoro Bóg mnie tutaj posyła, to wszystko będzie dobrze. I było.

>>> Radość życia w slumsach

fot. Arch. Emila Kawałko

Różnice kulturowe mogą szokować. 

– Tak. Chocó to region, w którym mieszkają prawie sami czarnoskórzy mieszkańcy i kilka procent Indian. Ci mieszkańcy są potomkami niewolników, których przywieziono do tego miejsca z Afryki. W niektórych wioskach położnych nad rzekami, gdzie nie dało się dojechać samochodami, mieszkańcy mieli prąd od 22:00 do 5:00 rano, a przez resztę czasu go nie było. 

Poza tym podejście do życia Kolumbijczyków jest bardzo pozytywne. Oni nie tylko mówią, że jest dobrze, ale naprawdę wierzą w wypowiadane słowa. Patrzą na pozytywne aspekty życia, cieszą się nimi i chodzą uśmiechnięci. Czynników wpływających na takich stan rzeczy jest wiele. Mają więcej słońca, żyją wolniej i są narodem bardzo muzycznym. Na ulicach widywałem wystawione głośniki, np. przy sklepie z ubraniami. Podczas normalnego dnia z wielkiego głośnika leciała muzyka i było bardzo głośno.  

Zapamiętałem też biskupa i wielu księży, którym towarzyszyłem. Oni byli jak inni Kolumbijczycy – weseli, otwarci, gotowi do pomocy. Dobrze czułem się w ich towarzystwie. Czasami w Polsce spotykam się z poczuciem, że księża są odlegli i między świeckim a księdzem trzeba zachować odpowiedni dystans. A ja mogłem zwracać się do nich po imieniu, żartować, być blisko.  

Trochę jak w rodzinie. 

– Dokładnie.

>>> Elżbieta Polkowska (Misyjne Apostolstwo Chorych): nie mając nic, możemy dać wszystko [ROZMOWA]

fot. Arch. Emila Kawałko

Twój pobyt w Kolumbii obejmował czas Wielkiego Tygodnia. Coś Cię zaskoczyło w liturgii, z którą się spotkałeś? 

– Cały Wielki Tydzień spędzałem w wiosce położonej w środku dżungli. W Wielki Czwartek dotarliśmy wcześniej do kościoła. Nagle wyniesiono długie stoły z zaplecza i przebrania dwunastu apostołów. Zostałem poproszony o zagranie roli jednego z nich.  Po mszy świętej spożywałem wieczerzę w gronie policjantów z pobliskiego posterunku, których zaprosił ksiądz. Oni grali pozostałych apostołów. Wszyscy uczestnicy liturgii nas obserwowali i częstowali się tym, co leżało na stole. Poza Wielkim Tygodniem raz byłem w wiosce Indian i w czasie mszy świętej mężczyźni siedzieli na krzesłach, a kobiety i dzieci na ziemi. Nie mogłem z nimi porozmawiać, bo tylko mężczyźni mówią tam po hiszpańsku. Kobiety nie mają dostępu do edukacji i porozumiewają się w języku swojego plemienia.

>>> Małżeństwo na misjach: Polacy nie doceniają tego, co mają

fot. Arch. Emila Kawałko

Twoja lekcja z misji? 

Nauczyłem się bardziej ufać Bogu.  On jest dobry. Przez Jego zaproszenie, na które odpowiedziałem, wiele moich marzeń zostało spełnionych. W trudniejszych momentach musiałem zaufać Jemu, skupić się na Nim i nie patrzeć na otaczające mnie okoliczności.

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze