Foto: KRZYSZTOF WALENDOWSKI SVD

Epidemia choroby, ale i głodu [MISYJNE DROGI]

Kraje misyjne zajmują większą część świata. Sama Afryka to olbrzymi kontynent, na mapie którego znajdują się 54 państwa. Każde z nich jest inne, ale można zaobserwować pewną prawidłowość – im biedniejszy kraj, tym mniej odnotowano w nim przypadków zachorowań na Covid-19. Mieszkańców zwyczajnie nie stać na wykonanie testów na obecność koronawirusa. Większość misyjnych państw pozostaje bezradna wobec chorób, które nękają ich obywateli.

Babcia Paulina dzisiaj nie poszła do pracy. Nie była w niej też wczoraj ani przedwczoraj. Od miesiąca pozostaje w domu. Ale ani jej praca ani dom nie są tym, co zwykliśmy nazywać tymi terminami. Bo praca babci Pauliny to żebranie, a dom to rozpadająca się chata. Jakby tego było mało, babcia Paulina nie widzi na jedno oko i jest po amputacji nogi, w wyniku przebytego trądu
straciła też palce. Ale nie traci pogody ducha. Na każdy wyjmowany przez polską zakonnicę podarek reaguje okrzykiem radości. Po chustce, którą dostaje na ramiona, pora na smakołyki dla dzieci. Z babcią mieszka bowiem gromadka wnucząt, które się nią opiekują. Najstarsza dziewczynka nieśmiało bierze do rączki torbę ryżu i suche ciasteczka. Gromada młodszych dzieci pilnie śledzi każdy ruch. Wszyscy żyją z tego, co uda się babci dostać od litościwych ludzi. Tylko, że od dawna nikt im nic nie podarował. Koronawirus, cóż począć…

Afryka jest młoda

Światowa Organizacja Zdrowia ostrzega, że nowy koronawirus może doprowadzić do śmierci nawet 190 tysięcy mieszkańców Afryki, zarazić mogą się nawet 44 miliony osób. Ale Czarny Ląd wymyka się wszelkim szacunkom, gdyż jest kontynentem niezwykle specyficznym. Skutki epidemii są tam inne od tych, których doświadczamy w Europie. W Afryce żyje niewielu 70- i 80-latków, czyli tych, którzy są najbardziej narażeni na śmierć z powodu Covid-19. Ludzie umierają tam często znacznie młodziej. Przeciętny Afrykańczyk ma 20 lat, większość ludzi nie dożywa sędziwego wieku. Należy jednak zaznaczyć, że wielu tubylców cierpi na upośledzenie odporności z powodu AIDS oraz na wiele innych, groźnych dla życia chorób (gruźlica, ciężkie malarie). Nie każdy, nawet ciężko chory Afrykańczyk, zgłasza się do lekarza, bo to wiąże się z wieloma konsekwencjami. Po pierwsze, do medyka (a najczęściej jednak pielęgniarza) w Afryce jest z reguły bardzo daleko.
W najbiedniejszych krajach bywa, że szpitala nie ma w obrębie kilkuset kilometrów. Jeśli jednak ktoś mieszka w większym mieście, to problemem pozostaje kwestia o wiele bardziej
paląca – finanse. W krajach globalnego Południa państwowa opieka medyczna jest pełnopłatna, a ceny są niezwykle wysokie. Aby lekarz zbadał chorego w Kamerunie, to najpierw należy uiścić tzw. opłatę za mydło, którym umyje wcześniej ręce. Płaci się za konsultację, za pobyt w szpitalu i za każdy podany w nim lek. Na pobyt w szpitalu często składa się cała rodzina chorego. Kto zatem trafia do szpitala? Albo osoby, jak na afrykańskie warunki, bardzo majętne, albo bardzo chore – co absolutnie nie daje pełnego obrazu sytuacji.

Foto: Lucyna Hałabis

Zdrowie za pieniądze

W Afryce widziałam wiele lokalnych, państwowych przychodni i szpitali. Muszę ze smutkiem stwierdzić, że były wśród nich takie, które zrobiły na mnie wstrząsające wrażenie. Bez prądu i bieżącej wody, bez materacy na łóżkach, raczej puste niż przepełnione, bo ludzie zgłaszają się do nich, gdy nie mają już innego wyjścia. Takie szpitale, o ile mają jakiegoś fachowca, dobrze sprawdzają się w sytuacjach wymagających szybkiej interwencji chirurgicznej, którą najczęściej wykonuje się bez znieczulenia ogólnego. W przeciętnym szpitalu do dyspozycji lekarza jest nawet specjalny stół
chirurgiczny, który wyposażony jest w pasy do przypinania chorych, gdyby przypadkiem rozmyślili się w trakcie operacji. Ludzie, szczególnie w głębokim interiorze, z usług akademickiej medycyny nie korzystają. I ta tendencja do niezgłaszania się do lekarza jest w przypadku zachorowania na Covid-19 w Afryce mocno uzasadniona. Bo jeśli ktoś nawet nie jest zarażony koronawirusem, to po
kontakcie z tamtejszą służbą zdrowia może zostać nim zarażony. Siostra Patryka Wodzień, polska misjonarka pracująca w Szpitalu Centralnym w stolicy Kamerunu, relacjonuje: „Wczoraj
z pieniędzy podarowanych przez Fundację »Redemptoris Missio« z Polski zakupiłam dla naszego personelu fartuchy ochronne. Chociaż pracuję w największym państwowym szpitalu
w kraju, nie zaopatruje on swojego personelu w odzież ochronną. Widzę, że chorych jest znacznie więcej. Wiele osób zgłasza się do naszego szpitala z objawami typowymi dla Covid-19, takimi jak suchy kaszel, gorączka, utrata węchu i smaku, ale często nie przeprowadza się im testów i odsyła do domu. Tu korzystanie z usług lekarza jest bardzo drogie. Leki i hospitalizacja są tak kosztowne, że niewielu na nie stać, ludzie zwyczajnie rezygnują z leczenia szpitalnego. Najczęściej leczą się tradycyjnymi metodami. Inhalacje z liści papai i trawy cytrynowej to najczęściej jedyna broń do walki z Covid-19”.

Bez lodówek

Obowiązek izolacji nakładany poprzez rządy poszczególnych krajów ma też inne, daleko idące skutki. W gorącym, tropikalnym klimacie nikt nie robi zapasów jedzenia. Afrykańczycy, aby zdobyć pożywienie, muszą wychodzić z domu. Utrzymują się z tego, co uda się im wyhodować i sprzedać. Ale gdzie sprzedać, skoro właśnie zamknięto bazary?

Zapasy się kończą

Pracująca w Republice Środkowoafrykańskiej pasterzanka siostra Eliza Michalak mówi, że choć w ich kraju oficjalnie stwierdzono tylko kilkaset zachorowań na Covid-19, to bieda spowodowana zamknięciem granic przyczyni się do śmierci wielu ludzi. Na nagranym telefonem komórkowym filmie siedzi wśród grupy kilkudziesięciu będących pod opieką misji w Ngaundaye niewidomych i relacjonuje: „Nasz kraj, Centralna Afryka, środek epidemii, przedostatnie miejsce na światowej liście rozwoju gospodarczego. Co to znaczy? Nie mamy nic, nie możemy kupić podstawowych rzeczy – mydła i jedzenia (mąki, cukru, ryżu, soli, oliwy). Czegokolwiek. Wszystko to do tej pory kupowaliśmy w Kamerunie. Teraz mamy sezon zbiorów mango. Ci ludzie, którzy są wykluczeni społecznie, teraz zbieraliby swoje plony i szli do Kamerunu, żeby je sprzedać. Za zdobyte pieniądze mogliby kupić to, czego najbardziej potrzebują. W tej chwili nie mamy takich możliwości. Jesteśmy, czekamy, modlimy się”. Z programu dożywiania korzystają dzieci kobiet, które po urodzeniu straciły pokarm. Matki z potomstwem przybywają w każdą sobotę do miejscowego szpitala. Niektóre z nich przemierzają nawet po 25 kilometrów, bo bez tego pokarmu ich dzieci nie miałyby szans na przeżycie. Mleko w proszku to w Republice Środkowoafrykańskiej towar nieosiągalny. Zatem, jeśli mama traci pokarm, to dziecko zwyczajnie nie ma co jeść. Zakup mleka w proszku jest możliwy tylko w pobliskim Kamerunie. Nie da się tego zrobić, gdy granice są zamknięte… Zapasy powoli się kończą, a perspektyw na nabycie kolejnej partii mleka do rozdania nie ma. Pozostaje tylko czekanie na otwarcie granicy. Cudem siostrze Elizie udało się zdobyć cztery worki mleka, zatem jeszcze przez kilka tygodni dzieci będą miały co jeść.

Foto: EDUARDO VASQUEZ JR. OMI

Afrykańskie dzieci

Wyżywienie afrykańskiego dziecka to dla Europejczyka niewielka kwota. Zresztą, w sprzyjającym klimacie, w kraju o stabilnej sytuacji politycznej, rodziny zwykle radzą sobie samodzielnie. W Lomie – małym kameruńskim miasteczku położonym w lesie – każdy ma jakieś małe poletko, które uprawia, żeby mieć banany, maniok i bataty. I to w zasadzie starcza, ryż nie jest tam podstawowym pożywieniem. Misjonarze przyznają jednak, że to zboże dobrze się sprawdza, bo łatwo je podzielić. Kameruńczycy przeważnie jedzą też warzywne banany, zwane przez polskich misjonarzy plantanami. Dzieci, idąc do szkoły, zastawiają w przydrożnym rowie pułapki na szczury. W szkole siedzą jak na szpilkach, a po lekcjach biegną do pułapek sprawdzić czy coś się w nie złapało. Jeśli tak, to jest to ich szczęśliwy dzień – zjedzą coś, co zawiera białko. Jeśli akurat jest sezon, to udaje się im zebrać na drzewach olbrzymie larwy owadów. Nabijają je wtedy na patyczki i smażą nad ogniskiem. Jedzą też mrówki prażone nad ogniem na kawałku blachy. No i szarańcza też jest bardzo dobra, choć problemy pojawiają się później, bo szarańcza oznacza zniszczone plony. Zmaga się z tym teraz wschodnia część Afryki. W szkołach prowadzonych przez misjonarzy dzieci często otrzymują darmowe posiłki, dla tych z najliczniejszych rodzin te obiady są jedynym posiłkiem zjedzonym danego dnia. Przysmakiem jest lekko przypalony ryż z samego spodu garnka. Ale teraz szkoły są zamknięte, zatem posiłki pozostały tylko pięknym wspomnieniem. Wraz z wprowadzeniem obostrzeń ceny żywności bardzo wzrosły. Na jedzenie przeznacza się teraz każdy grosz, który uda się zarobić.

Siódemka dzieci

Nikt w Afryce nie spodziewał się, że wirus dotrze także tutaj. Mówiono, że gorący klimat zabija ten patogen. Nikt nie spodziewał się też, że obowiązek izolacji będzie miał takie daleko idące skutki. A życie przecież toczy się dalej. Do przychodni na przedmieściach Brazzaville w Kongo dociera 22-letnia Nicol. W domu zostawiła czwórkę swoich dzieci. Jest w zaawansowanej ciąży, jej ogromny
brzuch i bóle porodowe ledwo pozwalają stawiać kolejne kroki. Po kilku godzinach urodziła dziecko, po nim na świecie pojawiło się kolejne. I kiedy personel zajmuje się bliźniętami, zaczyna rodzić się trzeci maluszek. Nicole przyszła tak jak stała, nie zabrała ubranek dla dziecka. Wszystko, co miała, wydała na jedzenie dla starszych pociech. Jest bardzo zmęczona i szczęśliwa, że przeżyła poród, ale gdy patrzy na trójkę swoich niemowląt jej radość miesza się z rozpaczą. W ciągu kilku godzin, niespodziewanie, z mamy czwórki dzieci stała się mamą siedmiorga pociech. Za co ma
wykarmić taką gromadkę, skoro nie ma nawet w co je ubrać? Kto może jej pomóc? W domu czeka czwórka głodnych dzieci, ona wróci z kolejną trójką. Co pocznie? Odpoczywa jeszcze chwilkę, bierze dzieci i wraca. Litościwe siostry znalazły malutkie ubranka i dały mamie swoje zapasy jedzenia, lecz nie wystarczy go pewnie na długo… Wszyscy wokół byli biedni jeszcze przed epidemią, teraz każdy żyje od posiłku do posiłku. W związku z obecną sytuacją z Afryki wycofali się pracownicy wszystkich większych organizacji pomocowych. Pozostali, jak i na innych kontynentach, polscy misjonarze. Państwa europejskie walczą z pandemią u siebie, dlatego też biedne kraje afrykańskie muszą się zmierzyć z tym problemem same. I kiedy czytam raporty Światowej Organizacji Zdrowia przedstawiające kolejne dane, to zawsze stają mi przed oczami konkretni ludzie. Bo jak ma tego dokonać schorowana babcia Paulina i jej wnuczęta, kiedy przy życiu trzyma tę rodzinę tylko nadzieja, że ludzie są jednak dobrzy i nie pozwolą im umrzeć?

Justyna Janiec-Palczewska

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze