Ewangelia w praktyce [MISYJNE DROGI]
My dajemy wędkę. Chcemy pokazać, że można żyć inaczej – przekonują misjonarze, na co dzień pracujący w miejscach, w których dzieci ciągle jeszcze są wykluczane z edukacji, także tej podstawowej. Praca misyjna to nie tylko bezpośrednie głoszenie Chrystusa, ale również organizacja i prowadzenie różnego rodzaju placówek edukacyjnych. To wyraz ewangelicznej troski o człowieka.
Potrzeby są ogromne. Z danych UNESCO wynika, że na całym świecie dostępu do edukacji po- zbawionych jest 244 mln dzieci. Najwięcej, bo aż 98 mln – w Afryce Subsaharyjskiej. To też jedyny region na świecie, w którym rośnie liczba dzieci wykluczonych z systemu oświaty. Nie lepiej jest w Azji Środkowej i Południowej. Tam z różnych względów nie może uczyć się 85 mln dzieci. W efekcie wiele z nich narażonych jest na liczne niebezpieczeństwa: na styczność z handlarzami ludźmi (m.in. do prostytucji nieletnich), współczesne niewolnictwo (praca za mniej niż 1,5 $ za 12 godzin pracy), rekrutację przez bojówki, wczesne ciąże czy wczesne małżeństwa.
>>> Dzięki mieszkańcom podkarpackiego Rymanowa syryjskie dzieci będą mogły dojechać do szkoły
Edukacja według UNESCO to jedyna skuteczna metoda przeciwdziałania ubóstwu i biedzie. Wykluczenie z systemu edukacji skutkuje wykluczeniem w innych dziedzinach, ono bowiem – jak zauważa papież Franciszek – „dotyka samego korzenia przynależności do społeczeństwa, w którym człowiek żyje, jako że nie jest w nim na samym dole, na peryferiach, lub bez władzy, ale jest poza nim. Wykluczeni nie są «wyzyskiwani», ale są odrzuceni, są «niepotrzebnymi resztkami»”. Kościół, mając na uwadze troskę o tych najsłabszych, robi więc wszystko, by ludzie ci nie odczuli skutków wykluczenia. To wyraz ewangelicznej troski o człowieka.
Troska o edukację
Jednym z takich działań jest troska o edukację najuboższych, która nie tylko – jak podkreśla Franciszek w adhortacji Querida Amazonia – rozwijałaby ich możliwości, ale przede wszystkim ich dowartościowała. Kościół bowiem w toku swoich dziejów umożliwiał ludności dostęp do wiedzy, bez dyskryminacji ze względu na pochodzenie, możliwości ekonomiczne, płeć czy religię. „Kościół wnosi swój wkład w umożliwienie docenienia i wykorzystania darów, jakie Bóg złożył w sercu każdego człowieka” – pisał z kolei Benedykt XVI w adhortacji Africae munus.
>>> Papieskie Dzieła Misyjne – docierają często tam, gdzie nikt nie dociera
O tę troskę bardzo dobitnie upominali się także autorzy dekretu Soboru Watykańskiego II Ad gentes – „O misyjnej działalności Kościoła”. Zachęcali oni wprost, by misjonarze ze szczególną troską poświęcali się wychowaniu dzieci i młodzieży przede wszystkim przez organizację szkół różnego stopnia. Na ten apel od dziesięcioleci odpowiada- ją księża, siostry zakonne i świeccy pracujący na misjach. – Rządy wielu krajów nie traktują edukacji priorytetowo. W tym sektorze dochodzi do wielu nadużyć. Pieniądze, które mogłyby posłużyć dzieciom, są marnowane. Siłą rzeczy szkoły państwowe, często przeżarte korupcją, nie są w stanie się rozwijać. Rozwijają się natomiast szkoły prywatne albo te prowadzone przez Kościół katolicki – mówi o. Piotr Dąbek OFMConv, misjonarz z Ugandy. To tam w Kakooge franciszkanie prowadzą Technikum Zawodowe im. Jana Pawła II. Uczą miejscowych chłop- ców budowlanki, stolarki, ślusarstwa, a dziewczęta krawiectwa czy fryzjerstwa. – Misjonarz, ojciec Bogusław Dąbrowski, który jako jeden z pierwszych franciszkanów przybył do Ugandy, zastanawiał się nie tylko nad tym, w jaki sposób ma tym ludziom głosić Jezusa, ale przede wszystkim, w jaki sposób może dotrzeć do lokalnej społeczności, żeby oni przychylnie patrzyli na misjonarzy. Najlepszą strategią było zbudowanie szkoły o profilu, jakiego na tym terenie nie było – dodaje franciszkanin. – Nie chcemy tym młodym ludziom dawać ryb – tylko wędkę. Chcemy przekazać im takie umiejętności, by w przyszłości sami mogli o siebie zadbać.
Walka z przeszkodami
To, co misjonarze zastają na miejscu, kiedy trafiają na misje, często dalekie jest od tego, co znają ze swoich krajów. – Na wsiach i w buszu szkoły mieszczą się w jakichś małych budynkach, czasem z cegły, gliny, ale bywa, że szkołą jest zwykły szałas, w którym nawet nie ma ławek i krzeseł, a uczniowie siedzą na ziemi – opowiada ks. Jan Marciniak SDB, który w ciągu swojej ponad trzydziestoletniej pracy misyjnej organizował szkoły m.in. w Sudanie Południowym, Ugandzie i w Kenii, gdzie obecnie pracuje, po krótkiej przerwie na pracę w innych krajach. Bywa że szkół w wielu miejscach nie ma, bo zostały zbombardowane, zniszczone w czasie działań wojennych czy przekształcone na szpitale polowe, schroniska dla osób w kryzysie uchodźczym czy składy amunicji. A czasem po prostu lekcje odbywają się „pod chmurką”, a tablice zawiesza się na drzewie. Tam, gdzie to możliwe, misjonarze robią wszystko, żeby szkoła jak najbardziej przypominała tę, jaką znamy z naszej rzeczywistości. – Z różnych miejsc ściągają ławki, tablice, sprzęt, a przede wszystkim troszczą się o tych najbiedniejszych. W szkołach misyjnych, kiedy ktoś zauważy, że dziecko jest biedne, ale zdolne, to zrobi wszystko, by zdobyć pieniądze, by to dziecko mogło się uczyć.
Brak pieniędzy i bieda – to główne przeszkody w dostępie do edukacji. Wielu rodzin nie stać na to, by kupić dziecku choćby wymagany w szkołach mundurek, nie mówiąc już o przyborach szkolnych czy podręcznikach. – Mundurek jest konieczny, on niejako przykrywa biedę tych dzieci. Dzięki niemu wiadomo też, że to są uczniowie – mówi ks. Marciniak. I dodaje, że sam robił wszystko, by pieniądze nie były przeszkodą w dostępie do nauki. – Wysyłałem do domów katechistów, którzy sprawdzali, czy w danej rodzinie dzieci się uczą. Jeśli nie, proponowałem im „adopcję serca”. Z takiej możliwości skorzystało bardzo dużo dzieci – opowiada salezjanin. Tak też robią inne zgromadzenia, chociażby misjonarze oblaci.
W szkołach misyjnych, kiedy ktoś zauważy, że dziecko jest biedne, ale zdolne, to zrobi wszystko, by zdobyć pieniądze, by to dziecko mogło się uczyć.
Czasem przeszkodą są sprawy mentalne, gdy w danym kraju uważa się, że jakaś grupa społeczna (np. Pigmeje w Kamerunie) czy warstwa społeczna (np. najniższa kasta w Indiach) nie zasługuje na edukację.
Zobaczyć radość
Kiedy dopytuję o obowiązek szkol- ny, moi rozmówcy tylko się uśmiecha- ją. Z doświadczenia wiedzą, że żadne służby tego nie kontrolują. A rodzice, szczególnie ci mniej świadomi, to wykorzystują. – Podejście do edukacji zależy w dużej mierze od miejsca i środowiska, w jakim dana osoba żyje. Co innego jest w Kampali, wielkim, niemal europejskim mieście, a co innego w buszu albo nawet w Kakooge, gdzie jest nasza misja. Tam jest totalna bieda. Rodzice wolą, żeby dziecko pracowało w polu, niż żeby poszło do szkoły. Kontrole rządowe w buszu są naprawdę sporadyczne – opowiada franciszkanin. Nie tylko praca fizyczna odciąga dzieci od nauki. Niektóre nie chodzą do szkoły, bo droga jest tak niebezpieczna, że rodzice wolą nie ryzykować. Chłopcy zaciągają się do wojska, a życia uczą się na polu walki. I nie dziwi to nikogo.
Misjonarze wiedzą, że warto walczyć o każde dziecko, bo nagrodą za ten wysiłek jest przede wszystkim radość dzieci. – One chcą się uczyć, bo to jest wyróżnienie – mówi ks. Marciniak. – Nie słyszałem, by narzekały, że mają daleko do szkoły. A niektóre codziennie pokonują pięć czy sześć kilometrów w jedną stronę pieszo. Wychodzą wcześnie rano, żeby się nie spóźnić, bo inaczej dostaną karę. Często przynoszą ze sobą miotły, żeby sprzątać szkołę, czasem motyki, kiedy trzeba popracować na przyszkolnym polu. I choć takie sposoby wychowawcze nam, Europejczykom, w głowie się nie mieszczą, misjonarze podkreślają, że dzieci się nie skarżą. – Jak zapytasz dzieci, czy lubią chodzić do szkoły, to nie otrzymasz negatywnej odpowiedzi – przekonuje o. Dąbek. Należy dodać, że specjalistkami od edukacji są polskie siostry. One wykonują w Azji, Afryce, w tych zakątkach świata, gdzie nie ma wielu szkół, wspaniałą, ewangeliczną robotę.
Najtrudniej zmienić mentalność
O ile można zdobyć pieniądze na nowe budynki czy stypendia dla dzieci, o tyle dużo trudniej zmienić mentalność. Misjonarze doskonale zdają sobie z tego sprawę. Nieraz czuli bezradność, kiedy stawali oko w oko ze starszyzną wioski, w której pracowali. – Wszystko zależy od tego, kto tymi wioskami rządzi. Jeśli jest to człowiek mądry i upatruje w edukacji szansę, to będzie pilnował, by rodzice posyłali swoje dzieci do szkoły. A jeśli wioską rządzą mężczyźni, którzy czas spędzają przy alkoholu, to dla nich edukacja na pewno nie będzie priorytetem. Dla wielu z nich kobiety i dzieci są od tego, by pracować w polu – opowiada o. Dąbek.
>>> Swoje serce zostawiłyśmy w Kazachstanie [ROZMOWA]
W efekcie w wielu miejscach dziewczynki nie są wysyłane do szkół, a nawet jeśli rozpoczną naukę, to szybko zmuszone są ją porzucić. Trudno bowiem pogodzić ją z obowiązkami małżeńskimi czy opieką nad dziećmi. Są takie kraje jak Niger, w których aż 76% młodych obywateli to analfabeci, a spośród dziewczynek tylko 15% potrafi czytać lub pisać. Jest to na tyle istotny problem w krajach misyjnych, że wiele organizacji pozarządowych uzależnia swoją pomoc dla szkół od obecności w nich dziewcząt. – W Kenii, jak się ma dziewczęta w szkole, to jest szansa na większe pieniądze od organizacji pozarządowych. Odczytuję to jako coś bardzo pozytywnego – mówi ks. Marciniak.
Świadomość, że dziewczęta w Afryce czy Azji potrzebują szczególnej po- mocy, jest na szczęście coraz większa. Z myślą o skrzywdzonych seksualnie dziewczętach na przykład księża sercanie prowadzą dom w Cagayan de Oro, na filipińskiej wyspie Mindanao. – Dziewczęta mogą być u nas maksymalnie pięć lat. W tym czasie misjonarze zapewniają im przede wszystkim terapię, ale też edukację. Bardzo istotne jest to, żeby one umiały przebaczyć. Na to nakierowana jest nasza opieka i formacja – mówi ks. Piotr Chmielecki, sercanin.
Klasycznie w misjologii mówi się o trójnogu misyjnym. Tam, gdzie jest misja centralna, budowana jest kaplica lub kościół. One służą do głoszenia Ewangelii bezpośrednio. Pozostałe części trójnogu to mniejsza lub większa szkoła i mniejszy lub większy ośrodek zdrowia. W ten sposób misjonarze ukazują ewangeliczną troskę o człowieka. Ludzie przekonują się, że nam na nich zależy i chcemy, aby byli zatroszczeni, mieli się lepiej – mówi s. Józefa Franke, służebniczka pracująca w Kamerunie. Dlatego tak istotna jest obecność misjonarzy wszędzie tam, gdzie ludzie doświadczają wykluczenia – chociażby z powodu braku dostępu do edukacji, krzywdy, niedostatku. Dzięki ich zapałowi i tworzonym przez nich placówkom młodzi ludzie mogą odzyskać godność, doświadczają ewangelicznej troski o siebie, a nierzadko przerywają krąg dziedziczonej bezradności i biedy.
>>> Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę <<<
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |