Jesteśmy ludźmi całą dobę [MISYJNE DROGI]
Miała 60 lat, już na emeryturze. Nie miała twarzy. Została oszpecona do żebrania pod marketami. Miała powydzierane włosy z głowy, okaleczony nos. Gdy zobaczyłam jej zdjęcie w dowodzie osobistym, byłam zszokowana. Była zupełnie inną kobietą – mówi s. Anna Bałchan SMI. Rozmawia Zofia Kędziora.
Zofia Kędziora: Wykorzystywanie człowieka ma wiele form. To przecież nie tylko prostytucja. Z jakimi historiami się spotykacie?
S. Anna Bałchan SMI: Jedna z kobiet, która do nas trafiła, była z Gambii. Obiecywano jej małżeństwo. Na końcu, jak można się domyślić, zostawiono ją z dzieckiem. Nie znała języka, nie wiedziała jak załatwić formalności. Dzisiaj nie jest już u nas na stałe. Pracuje w hotelu, ale przyjeżdża do nas. Traktuje nas jak rodzinę. Gdy na przykład nie ma z kim zostawić dziecka, zostawia je u nas. Wiesz, pamiętam inną kobietę. Miała 60 lat, już na emeryturze. Ona była oszpecana od żebrania pod marketami. Pan, który się nią „opiekował”, czyścił jej te rany, ale można powiedzieć, że nie miała twarzy, kompletnie okaleczony nos, powydzierane włosy w głowy. Straszny widok. Gdy zobaczyłam jej zdjęcie w dowodzie osobistym, byłam zszokowana. Była zupełnie inną kobietą. Do tego dochodziło oczywiście uzależnienie, dawano jej alkohol i tak dalej. Ponieważ była bardzo oszpecona, była u nas dłużej. Nim odrosły jej włosy, nim przeszła kilka operacji, trzeba było dwóch lat. Jej marzeniem było to, by wyglądać jak człowiek. Cały proces dochodzenia do siebie trwał, to nie było takie proste.
ZK: Utarło się, że ofiarami handlu ludźmi są zazwyczaj kobiety zmuszane do prostytucji. Jak widać, to bardzo różne tragedie.
SAB: Prostytucja wciąż istnieje, tak jak zresztą od zawsze. Natomiast teraz coraz więcej przypadków wykorzystywania ludzi to głównie praca niewolnicza, w gospodarstwach rolnych czy domowych, jako opiekunki „na czarno”, za granicą. Do tego dochodzą jeszcze nielegalne małżeństwa poprzez uwiedzenie lub za pieniądze. Sprzedaż na organy. Każda historia jest tak naprawdę inna, każda osoba przechodzi inny dramat.
ZK: Czym jest właściwie streetworking?
SAB: To praca uliczna. Polega na pracy wśród ludzi ulicy, dzieci ulicy, prostytutek. Chodzi w tym o to, że pracujemy tam, gdzie przebywają ludzie, którzy potrzebują pomocy. Nie wyciągamy ich na siłę, ale proponujemy pomoc, to ważne, by skrzywdzeni sami tego chcieli. Po prostu podchodzimy, mówimy kim jesteśmy i słuchamy tych ludzi, by wiedzieć jaką pomoc możemy im zaoferować. W mieście są miejsca, gdzie można ich znaleźć, tylko trzeba wiedzieć, gdzie szukać. Niektóre miejsca są „standardowe”, przy dworcach, przytuliskach, ale są też inne, ukryte. Dzisiaj mamy zbyt wiele obowiązków, by pracować na ulicy, jednak te osoby trafiają już do nas same. Wtedy otrzymują pomoc prawną i socjalną. Ale prócz tego staramy się im towarzyszyć, pomagać, zapraszać do modlitwy.
ZK: Jak to wygląda?
SAB: Nikogo do niej nie zmuszamy, szanujemy wybór każdego człowieka. Ale staramy się żyć tak, by inni chcieli poznać Chrystusa, który kocha każdego człowieka. To jest właśnie Ewangelia,
to jest życie, a nie mówienie. Jesteśmy ludźmi, 24 godziny na dobę, ale jest też łaska, błogosławieństwo i służba. Jeśli ktoś w ośrodku wraca do Chrystusa, to dzięki Jego łasce, nie dzięki nam. My tylko stwarzamy przestrzeń do tego, by ta relacja mogła zaistnieć, zaiskrzyć. Jest możliwość adoracji Najświętszego Sakramentu, codziennej mszy świętej w parafii i coniedzielnej w ośrodku, czy zwykłej modlitwy, którą staramy się animować. Wiele kobiet znów odzyskuje poczucie swojej godności – jako człowieka i dziecka Pana Boga. My możemy to tylko obserwować. To jest naprawdę piękne.
ZK: Jednak w takich sytuacjach często słyszy się, że „one same są sobie winne”… Czy są jakieś mechanizmy, które sprawiają, że kobiety trafiają na ulice.
SAB: Nawet, jeśli jakaś kobieta tego „chce”, to nie ma świadomości tego, do czego to naprawdę prowadzi. Ktoś oferuje jej pracę w Anglii, dobry „socjal”, pieniądze, lepsze warunki. Gdy tylko przekracza granicę, czar pryska, nie ma nic. Jest kompletnie uzależniona od swojego oprawcy, który każe jej pracować w niewolniczych warunkach. Bo gdzie pójdzie? Kto jej pomoże? Jest zdana całkowicie na siebie. Czasami to też marzenia o wielkiej miłości. W Internecie jest mnóstwo portali randkowych, mężczyźni potrafią rozkochać w sobie kobietę, a potem dochodzi do groźnych sytuacji. Potrzeba wiele czasu na to, by z tego wyjść i się pozbierać. Czy można jednak powiedzieć, że ktoś, kto szuka miłości albo pracy jest dysfunkcyjny? Zło kamufluje się zawsze w imię dobra. Jedna Ukrainka, która do nas trafiła, pracowała za 4 złote na dobę. Nie miała gdzie pójść. Gdy chciała się o coś upomnieć słyszała tylko: „Nie podoba się? To się wynoś”. Bardzo się bała, więc robiła, co jej kazali. Aż w końcu, na ostatkach sił zgłosiła się na policję i trafiła do nas. Czy z tych sytuacji można wyjść? Tworzycie ośrodek, ale czy „istnieje życie” już poza nim. Celem naszego ośrodka jest umożliwienie normalnego życia. Nikt nie jest u nas wiecznie. Trzeba jednak pamiętać, że mechanizm współuzależnienia jest ogromny. Zazwyczaj nasza pomoc trwa 9 miesięcy. Tyle trwa mniej więcej powrót do życia w społeczeństwie. A raczej początek tego powrotu. Wspomniała Siostra, że kobiety, które opuściły ośrodek, często wracają. Tak, szczególnie w święta, ponieważ w tym czasie nikt nie chce być sam. A te kobiety, mimo że żyją już normalnie, nie mają tutaj rodziny. Dlatego przychodzą do nas, pomagają nam. Teraz budujemy przedszkole, na co zresztą wciąż zbieramy środki. Mamy oczywiście swoją kadrę, ale jeśli jakaś kobieta ma talent, który chciałaby wykorzystać, pomaga nam, robimy coś wspólnie. Na tym polega nasza posługa. Na byciu z tymi zranionymi kobietami, pokazywaniu im, że jest Pan Bóg, który je kocha, bezwarunkowo.
>>>Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę<<<
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |