fot. Paweł Waligóra

Kenia. Ukryte szczęście [MISYJNE DROGI]

Kobieta w tamtejszej kulturze zajmuje się wszystkim: praca, dom, dzieci, przygotowywanie posiłków i wszystkie inne czynności, których wymaga utrzymanie rodziny.

Wszystko przygotowane. Szczepienia, wstępny plan pracy, bilet, cały sprzęt spakowany, za chwilę wsiadam do samolotu i po prawie 26 godzinach podróży ląduję na lotnisku w Nairobi, stolicy Kenii. Po wyjściu z samolotu daje się odczuć dużą różnicę temperatur: tutaj jest po prostu gorąco. Trzeba wypełnić wniosek o wizę, przejść przez bramki i już po pobieżnej kontroli bagażu zaczynają nas atakować taksówkarze, hotelarze, różnego rodzaju sprzedawcy, naciągacze i Bóg wie kto jeszcze. Każdy z nich ma specjalną ofertę tylko dla mnie. Z pewnością cena jest zawyżona o jakieś 1000% i dzięki temu jest właśnie ofertą specjalną, tylko dla białego przybysza. Ale biały przybysz wcale nie musi być głupi i od razu powinien wiedzieć, że każda cena jakiegokolwiek produktu czy usługi podlega negocjacji, że targowanie się to styl życia, sposób na wypełnienie czasu, którego Kenijczycy mają bardzo dużo mimo tego, że przez cały rok dzień zaczyna się o 6:35, a kończy o 18:36 (z małą, najczęściej kilkuminutową różnicą, zależną od pory roku).

Czas na wszystko

Zapewne każdy słyszał przysłowie, że Europejczycy mają zegarki, a Afrykańczycy mają czas. Może wydawać się to dziwne, że mimo tak powolnego i spokojnego stylu życia, czasu w ciągu dnia wystarcza na wszystko: praca, posiłki, spotkania z ludźmi, czas dla siebie, drzemka, sen – wszystko z wielką starannością i spokojem właściwym tylko tamtejszej ludności.

fot. Paweł Waligóra

Skuteczne zwalniacze

Po nocy spędzonej w Nairobi ruszam do wioski Laare oddalonej o około 200 km na północ od stolicy. I jestem w szoku, bo pierwsze (jak się potem okazało – tylko pierwsze) kilka kilometrów to piękna trzypasmowa droga, której nawet w Polsce byśmy się nie powstydzili. Jedyne, co różni drogi kenijskie od polskich, to tzw. bamsy – wybrzuszenia na drodze zbudowane co kilka kilometrów w celu powstrzymania piratów drogowych. Trzeba przyznać, że sposób bardzo skuteczny, bo jeśli nie zwolnisz do ok. 20 km/h, to możesz trwale, a czasami nieodwracalnie uszkodzić podwozie samochodu. Niektóre z bamsów trzeba mijać, najeżdżając na nie pod kątem. Jeśli to nie pomoże, to wszyscy pasażerowie muszą opuścić samochód i wtedy dopiero możliwe jest wykonanie tego manewru.

>>>Kenia: papież przyjął rezygnację kard. Njue

Nocne mijanki

Godzina 18:00. Robi się szaro i chwilę później zapada ciemna noc. Jazda samochodem w takich warunkach to nie lada wyczyn, bo przy drogach nie ma latarni, a jedyne światło to reflektory samochodów (o ile samochody mają sprawne oświetlenie). Jedne z najbardziej przerażających momentów to te, kiedy mija się samochód jadący z naprzeciwka. Kierowcy często nie zwracają uwagi na to, czy mają włączone tzw. długie światła czy nie. Te kilka sekund, gdy dwa samochody mijają się i ani jeden, ani drugi kierowca oślepieni światłami jadącego z naprzeciwka nie widzi nic przez kilka długich sekund. Wtedy namacalnie czuje się, jak bardzo Bóg troszczy się o ludzi. Po szkole jazdy, w której prowadzenie samochodu ćwiczy się, jeżdżąc zabawkowymi samochodzikami po stole, na którym kredą narysowana jest jezdnia, i tak dochodzi do stosunkowo niewielu wypadków.

fot. Paweł Waligóra

Dzieci jednego ojca

Piękny, słoneczny poranek w wiosce zamieszkałej przez wytrwałych ludzi, położonej 1900 m n.p.m. u podnóża góry porośniętej drzewami i trawą. Na tej wysokości niełatwo pokonać dodatkowe 100 czy 200 m, aby dojść do domu jednej z rodzin, którymi opiekują się siostry orionistki. Mimo to idziemy w górę. Droga prowadząca do domu tej wielodzietnej rodziny z każdą nocną ulewą zmienia kształt i bardziej przypomina tor przeszkód niż drogę. Skręcamy w lewo, w małą uliczkę pomiędzy drzewami mirry i bananowcami. Właściwie to nie jest uliczka, ale rów wydrążony przez wodę. Tutaj nikt się tym nie przejmuje, nikt nie próbuje stawiać oporu siłom natury. Skoro coś się rozpadło, to niech już tak zostanie. Mijamy jedną drewnianą chatkę, potem drugą. Od początku wspinaczki towarzyszą nam dzieci z tej rodziny. Na ich twarzach nie widać zmęczenia drogą, ani kropli potu na ich czołach, o zadyszce nawet nie wspomnę. Im bliżej domu, tym dzieci jest coraz więcej. Wszystkie są z jednej rodziny, z jednego ojca.

Dzieci w szopie

Poważny kontrast – to pierwsza myśl, jaka przychodzi do głowy, gdy rozglądam się po skrawku ziemi, który zamieszkują. Po lewej stronie stoi murowany dom, coś na kształt naszej ogrodowej altany. Ta sama wielkość, prawie to samo wykonanie. Po prawej stoi o połowę mniejszy domek, bardziej szopa. Drewniana, zbudowana ze starych desek i jakiegoś skrawka dziurawej blachy położonej na dach. W środku kilka posłań zrobionych ze starych worków po ryżu. Ryż zjedli, worki zostały praktycznie zagospodarowane. Stoimy przed dwoma domkami i rozmawiamy. To jest jedna wielka rodzina. Mężczyzna ma pięć żon, z każdą z nich po dziesięcioro dzieci. Matki często mają problem z zapamiętaniem, które dziecko jest czyje. Najciekawsze wyszło dopiero później. Mężczyzna około pięćdziesiątki mieszka sam w tym pięknym, jak na wioskowe warunki, murowanym domu z dachem i rynnami. Są nawet okna z firankami. Jego żony wraz z dziećmi mieszkają w tej rozpadającej się szopie. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, jak oni się tam mieszczą.

>>>Kenia: powrót do normalności, po półrocznej przerwie zaczynają działać szkoły

Wszystko na głowie kobiety

Siostra Alicja opowiada mi, że chce im wybudować dom. Szczerze się cieszę, że są tacy ludzie, którym życie innych nie jest obojętne. Koszt wybudowania takiego domu to około 1000 dolarów. Oczywiście nie będzie to willa, ale przynajmniej podczas deszczu będzie sucho i worki po ryżu zamienią się na łóżka. Kobieta w tamtejszej kulturze zajmuje się wszystkim: praca, dom, dzieci, przygotowywanie posiłków i wszystkie inne czynności, których wymaga utrzymanie rodziny. Mężczyzna natomiast, poza płodzeniem dzieci, przygotowaniem i przeprowadzeniem obrzędu inicjacji swoich synów (jeśli ich ma), nie ma żadnych obowiązków.

fot. Paweł Waligóra

Męski sposób na życie

Co ciekawe, mężczyźni w tej wiosce zarabiają całkiem duże pieniądze na produkcji i sprzedaży legalnego w niektórych krajach narkotyku zwanego mirrą. Niestety nie wydają tych pieniędzy na rodzinę. Z drzew mirry starannie zrywa się świeże liście. Żucie łodyg liści mirry powoduje wydzielanie się substancji działaniem zbliżonej do amfetaminy. Niweluje poczucie głodu, rozluźnia, ale też u niektórych przyczynia się do niespodziewanych zmian emocjonalnych, co skutkuje dość szybkim przechodzeniem ze stanu zadowolenia do agresji.

Z drogi

Codziennie przez wioskę przejeżdża biały, terenowy pick-up zapakowany mirrą sporo ponad możliwości. Kierowca ma bardzo mało czasu, żeby dowieźć narkotyk do magazynu. W przeciwnym razie liście zwiędną i cały towar będzie do wyrzucenia. Dlatego też, aby zostać kierowcą takiego samochodu, trzeba mieć spore umiejętności. Oni się nie zatrzymują, nie zwalniają, pędzą z prędkości często ponad 200 km/h bardzo wąskimi i niebezpiecznymi uliczkami. Gdy taki samochód potrąci przechodnia, nie zatrzyma się, jedzie dalej, bo czas goni. Wszystko to dla pieniędzy. Szacuje się, że roczny zysk z handlu tymi narkotykami tylko z Somalią to około 50 mln dolarów. Duże pieniądze, ale niestety w niewłaściwych rękach.

fot. Paweł Waligóra

Edukacja przywilejem

Cała nadzieja w edukacji i formacji młodych ludzi. Na niedzielnej Mszy św., która trwa ponad trzy godziny, można zauważyć jedną lub dwie pary, które trzymają się za ręce, a ojciec rodziny zajmuje się dziećmi. To ewenement: znak, że mężczyzna skończył dobrą szkołę i jest właściwie uformowany. Niestety nie każdy w wiosce ma przywilej skończenia dobrej szkoły. Edukacja jest płatna, a rodzice, a dokładniej matki, przy potomstwie w liczbie od pięciu do dziesięciu, nie są w stanie opłacić szkoły dla każdego. Tych kilka przykładów całkowicie innego podejścia do – wydawałoby się – oczywistych kwestii pokazuje nam, jak bardzo tamten świat jest inny niż nasz. Różnice w mentalności i sposobie życia wydają się być nie do przejścia i samo ich zaakceptowanie przez białego przybysza wymaga nie lada cierpliwości i siły. Kenijczycy, których miałem przyjemność spotkać, zobaczyć, z którymi mogłem wymienić kilka słów, kilka uśmiechów, byli i są uśmiechnięci. W ich głębokich oczach widać radość życia. Mimo ciężkich warunków, ubóstwa, braku wody, lekarstw, czy jedzenia gdzieś głęboko w ich sercach jest ukryte prawdziwe szczęście.

>>>Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę<<<

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze