Ks. Paweł Płaczek: potrzebna jest przestrzeń dla wolontariuszy – ku nowemu powiewowi ducha misyjnego [ROZMOWA]
Struktury, dzięki którym przygotowujemy wolontariuszy do wyjazdu na lata, są ważne, ale potrzebna jest też przestrzeń, do której wolontariusze będą mogli przyjeżdżać na kilka tygodni albo miesięcy – tłumaczy ks. dr Paweł Płaczek w rozmowie z Anną Gorzelaną.
Może na początku osobiste pytanie: czym dla Księdza tak właściwie są misje?
– Misje to zaangażowanie myśli, pragnień, serca w dzieła, które Kościół podejmuje w krajach misyjnych, w moim przypadku jest to mocno związane z posługą dyrektora Papieskich Dzieł Misyjnych w archidiecezji szczecińsko-kamieńskiej. Moje doświadczenie w krajach misyjnych, szczególnie w Afryce (w Kenii oraz na Madagaskarze) i w Ameryce Południowej (na Kubie) otwiera mi oczy na to, że temat ten jest bardzo istotny, a naturą Kościoła jest misyjność. Każdy człowiek ochrzczony – i ja jako kapłan – powinien w tym kluczu odczytywać swoje zaangażowanie na rzecz misji. Również tak ja to odkrywam i w ten sposób przeżywam powierzone mi misje.
Jedną z form zaangażowania jest budowa w Kenii domu dla polskich wolontariuszy. Jak powstał pomysł na powstanie takiej przestrzeni?
– Był to dłuższy proces, pomysł nie powstał od razu. Kiedy w perspektywie dwóch, trzech lat przyjeżdżałem systematycznie do Kenii, by pomagać materialnie, dostrzegłem, że w każdej wspólnocie misyjnej muszą ze sobą współgrać trzy słowa: woda, edukacja i leczenie.
Na początku myślałem o konieczności zaangażowania jak największej liczby szkół, dzieci i młodzieży w pomoc materialną dla misji, myśląc, że dzięki temu odniesiemy jakiś „sukces”. Ale lata pobytu pokazały mi, że kompletnie nie o to chodzi. Afryka tak mocno potrzebuje wsparcia, że nawet angażując w nie całe nasze diecezje – to zawsze będzie za mało. Z czasem zauważyłem, że mocno brakuje kapitału ludzkiego.
W centralnej Kenii w diecezji Isiolo, w której mimo że finansujemy edukację dzieci, jest problem z leczeniem, gdyż jest szkoła, ale nie ma tam lekarza. Finansując edukację do klasy siódmej, zadajemy sobie pytanie, co z uczniami w klasie ósmej. Zaobserwowaliśmy zjawisko, że dzieci bardzo dobrze się uczą w klasach 1-7, ale gdy przychodzi egzamin kończący siódmą klasę, większość osób nie zdaje egzaminu. Dopiero później odczytałem to w tym kluczu, że uczeń, wiedząc, że zdając egzamin, kończy edukację – specjalnie słabo na nim wypada, by przez to „musieć” powtórzyć ostatni rok.
– Dzięki temu może jeszcze rok chodzić do szkoły i coś z niej czerpać.
Między innymi z tego daru, jakim są ciepłe posiłki. Te obserwacje pokazały mi, że przede wszystkim misjom musimy dać kapitał ludzki – nauczycieli, lekarzy… Potrzeba wolontariuszy, którzy mają czas i chęci, aby się zaangażować i swoim talentem podzielić z uczniami w Kenii.
Drugi aspekt zrodził się we mnie jako owoc wielu spotkań z młodzieżą, która chce się zaangażować w dzieło pomocy misjom. Każdy z potencjalnych wolontariuszy sygnalizował mi jednak, że nie mogą poświęcić na taki wyjazd kilku lat, ale z chęcią pojadą na miesiąc czy dwa. I wtedy przyszła mi do głowy myśl, aby wybudować taki dom, który stworzy warunki dla wolontariuszy, którzy chcą pracować jako nauczyciele, pielęgniarze czy lekarze.
Musimy im stworzyć warunki bytowe – i to nie tylko w kontekście miejsca do spania, ale również jako przestrzeń ich formacji misyjnej. Ważne jest, by wolontariusze po całym dniu działania w sierocińcu, szpitalu czy szkole z tymi ludźmi z biednej, trudnej i zupełnie innej rzeczywistości niż ta, do której są przyzwyczajeni, mogli wrócić do domu z kaplicą, by mogli pobyć razem i wspólnie pomodlić się z innymi wolontariuszami za misje.
W ten sposób rozpala się ducha misyjnego, który szybko nie zgaśnie.
– I gdy wolontariusz wraca do swojego środowiska w Polsce, to ma potrzebę wciąż o tym czasie opowiadać, doświadczenie misji od niego bije. I staje się on misjonarzem w swojej parafii, w swojej uczelni, czy gdziekolwiek, gdzie działa. Dzięki temu duch misyjny jest rozpalany szerzej, co skutkować może zaangażowaniem misyjnym kolejnych osób.
Chciałbym, by ten dom był takim miejscem ewangelizacji, dzięki której więcej osób poczuje się zaproszone do działania na rzecz misji. Czasem bywa, że ktoś się zamyka w swoim obszarze – również posługi misyjnej – tworząc pewną enklawę i nie chce nikogo w tę przestrzeń wpuścić. Marzę, by ten dom, który wkrótce wybudujemy w Kenii, był miejscem otwartym, dzięki któremu w wielu wolontariuszach pobyt na misjach przewartościowuje pewne myślenie. To się będzie działo tam – w Kenii, na miejscu służąc ich formacji, by potem, już po powrocie, Duch Boży mógł ich nadal prowadzić. Wówczas będą oni dzielili się misjami, na nowo rozpromieniając te wartości, które przekazuje Kościół.
Mam wrażenie, że ten dom jest nowym powiewem ducha misyjnego w Polsce. Bo to, że są struktury, dzięki którym przygotowujemy wolontariuszy do wyjazdu na lata – jest ważne, ale potrzebna jest przestrzeń, do której wolontariusze będą mogli przyjeżdżać na kilka tygodni albo miesięcy. I jeśli się „zarażą” tą smykałką misyjną, to będą do tego domu wracać.
Mówiąc o wolontariuszach, ma Ksiądz na myśli głównie ludzi młodych?
– Większość wolontariuszy zgłaszających się do Papieskich Dzieł Misyjnych to są osoby w wieku studenckim. Bywają również starsze osoby, które mają pewien zawodowy etap w swym życiu zakończony i chcą swoje miesiące czy lata życia poświęcić dla dobra innych ludzi. Nie miałem osobiście doświadczenia wyjeżdżających na misje całych rodzin, ale np. matka z córką czy małżeństwa, które już wychowały swoje dzieci. Przedział jest otwarty, ale głównie to są młodzi ludzie.
W ostatnich latach organizowałem też grupy katechetów i księży, którzy wyjeżdżali posługiwać w krajach misyjnych – głównie w Kenii, ale byliśmy również na Madagaskarze u oblatów, budując kościół i szkoły w Befasy. Osobiście jeździłem do Afryki z dorosłymi wolontariuszami, ale nie miałem jeszcze okazji pojechać z młodzieżą, gdyż ten dom jest na etapie budowy. Wiele trudności wiązało się z ta budową – pandemia, inflacja, zamknięcie Kenii i inne czynniki, które niestety przesunęły w czasie otwarcie tego domu.
Młodzi decydujący się na wyjazd na inny kontynent muszą być dobrze przygotowani. Czy faktycznie zawsze są gotowi do pracy wolontaryjnej w zupełnie innym świecie?
– To doświadczenie jest bardzo emocjonalnym przeżyciem dla każdej osoby – to zetknięcie się z biedą, której w Polsce nie ma. Mocno zapada w pamięć także spotkanie z dziećmi, które już w wieku sześciu lat wykazują niesamowitą dojrzałość osobową. Wejście w ich świat, codzienne życie i towarzyszenie im w tej trudnej rzeczywistości pozostawia trwały świat w ludzkiej psychice. Tworzy też pewien bunt wewnętrzny – bo dlaczego dzieci urodzone w Kipsing nie mają dowodów, dokumentów, nie wiedzą, kiedy się urodziły, są anonimowe dla świata?
Doświadczenie braku wody, jedzenia, dostępu do leczenia nie są czymś, wobec czego młody człowiek może przejść obojętnie. Nawet osoby, które decydują się na wolontariat trochę na zasadzie „turystycznej przygody”, przez doświadczenie rzeczywistości afrykańskiej wracają z zupełnie innym spojrzeniem. I ten nasz dom ma być również miejscem przemyślenia, wspólnej modlitwy i podzieleniem się tym doświadczeniem.
Tym bardziej cenne, że są już pierwsi wolontariusze zainteresowani wyjazdem do tego domu.
– Spotkania z nimi i to pełne uwagi zasłuchanie młodzieży zainteresowanej wyjazdem na doświadczenie misyjne jest dla mnie znakiem, że ten dom jest bardzo dobrą i potrzebną dziś propozycją. Dom, do którego wolontariusze będą mogli wracać. Mam pragnienie, aby każdemu wręczać symbolicznie klucz, aby pamiętał, że zawsze tu może wrócić.
Doświadczenie świata misyjnego zapisuje się w sercu na długo. Pewnie właśnie dlatego tak mocno wybrzmiewa temat misji w podręcznikach do religii dla dzieci, których jest Ksiądz autorem?
– Jeżeli ktoś z młodych ludzi nie odkryje misyjności Kościoła, to on tego Kościoła nie poznał. Naprawdę nie możemy już patrzeć w perspektywie: „moja parafia, moja diecezja”, bo gdy przyjdzie perspektywa życia w niebie, Pan Bóg nie powie „gate 5” – tu Kenijczycy wchodzą, „gate 24” – tu Polacy. Staniemy przed Bogiem jako jedna wielka rodzina ludzi ochrzczonych. I o tym trzeba mówić od początku.
Papież Franciszek na początku swego pontyfikatu mówił, że marzy o opcji misyjnej w Kościele, która przeniknie wszystko. Struktury, schematy, a więc i podręczniki. Mając okazję tworzyć podręczniki Wydawnictwa św. Wojciecha w Poznaniu dla pięciolatków, uczniów zerówki oraz od pierwszej do czwartej klasy szkoły podstawowej, nie pozostawiłem semestru, w którym by się nie pojawił temat misyjny.
Zarówno w sposób pośredni, przez promowanie misyjnych świętych i kandydatów na ołtarze, choćby dr Wandy Błeńskiej. Ale również misyjność Kościoła jest przekazywana dzieciom bezpośrednio – w trzeciej klasie uwagę koncentrujemy już przede wszystkim na tematach misyjnych, dzięki czemu wprowadzamy dzieci w świat misyjny, w jego różnorodność i niezwykłość. Bardzo potrzebne jest to dla nas jako Kościoła. I młody katolik, mając od małego pojęcie o misjach, być może kiedyś zaangażuje się w nie bardziej, np. poprzez wyjazd na wolontariat.
Zaangażować w misje może się każdy, a rozpoczynająca się właśnie inicjatywa wielkopostna Misjonarz na Post daje ku temu konkretną przestrzeń.
– Również włączam się w tę akcję! Mam już wylosowanego misjonarza z Kolumbii. Staram się też mocno promować tę inicjatywę, gdyż modlitwa za konkretnego misjonarza jest niezwykle potrzebna. Zarówno im, którzy posługują na różnych kontynentach, jak i nam, włączającym się w modlitwę, przybliżając sobie zarazem tę tematykę misyjną, która przecież dotyczy nas wszystkich.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |