archiwum o. Macieja Jaworskiego

Maciej Jaworski OCD: las skończył się dawno [ROZMOWA]

Temperatury w górach w Burundi spadają w nocy do kilkunastu, czasami nawet do kilku stopni. Wsparcie budowy domów z cegieł – nie z gałęzi, z dachem z blachy, nie z liści – jest pomocą tym, którzy znaleźli się w realnym kryzysie – mówi br. Maciej Jaworski OCD. Rozmawia z nim Emilia Klimasara. 

Emilia Klimasara: A gdybym powiedziała, że wracamy do domu? 

Br. Maciej Jaworski OCD: To pojechalibyśmy do Lipinek, potem na Rakowicką, potem do Rwandy i do Burundi.

I do tych wszystkich domów wracałby Ojciec tak samo? 

Inaczej, bo w każdym spędziłem inną część życia. Wychowałem się w Lipinkach, początki kapłaństwa to Kraków a tu, w Burundi – to wiadomo… 

>>> Biskupi Burundi przeciwni zmianom w konstytucji 

No właśnie nie wiadomo. 

Zakorzeniasz się tam, gdzie budujesz, gdzie dajesz, gdzie jesteś z ludźmi codziennie. 

Ojcowizna to chyba wyjątkowo niemodne słowo. 

Dla mnie to niekończące się kolacje przy jednym stole, przekazywanie tego, co przekazała kiedyś babcia i uzupełnianie historią taty, mamy, siostry, w końcu też i moją – ciągłość. To też dom, asna studnia, szambo, „dzień dobry” do sąsiadów zza płotu, tego samego od kilkunastu lat. 

archiwum o. Macieja Jaworskiego

Musi mieć wymiar fizyczny? Nie jest wyłącznie w sferze wspomnień? 

Fizyczność sprawia, że czujesz się bezpiecznie, u siebie: nie obijasz się o nieznane stopnie, bo potrafisz pokonać je wszystkie po ciemku, doskonale znasz układ klamek, drogę od włącznika światła do łóżka. Bez odniesienia do rzeczywistości fizycznej nie wyrosną emocje, a to one są nośnikiem ojcowizny, któ często się przecież opuszcza. 

A jeśli ktoś ojcowizny nie ma? 

 

Gdy jest taka cisza, to nie wiem, czy przerwało połączenie, czy Ojciec się zastanawia. 

Jestem. Zastanawiam się. Mam teraz przed oczami obraz dziecka z Burundi, które matka wszędzie ze sobą nosi. Jego mikrokosmos jest przecież tam, gdzie ona. Może więc fizyczność domu nie jest konieczna? Może Pigmeje mają ojcowiznę w relacjach? 

>>> Zostajemy w tyle [MISYJNE DROGI] 

Relacjach stałych jak liczba stopni w schodach, rozkład klamek i odległość od włącznika światła do łóżka? 

Tak. Trwałych i tylko dla nich. Może tworzą ojcowiznę, której część materialna wcale nie ma aż takiego znaczenia? Wydaje mi się jednak, że niezależnie od tego, w jakiej jest formie, ojcowizna musi się zrealizować. Musimy przecież wiedzieć, skąd jesteśmy. 

 

***
 

Zgromadzenie Karmelitów Bosych wspiera budowę domów dla Pigmejów – grupy etnicznej, prowadzącej nomadyczny styl życia – na obrzeżach Bużumbury – największego miasta Burundi. Przyznam szczerze, że gdy pierwszy raz to usłyszałam, pojawiło się wiele pytań. Ściąganie Pigmejów do miast jest na pewno dobrze przemyślane? 

Wiem, jak to brzmi i jakie skojarzenia może nieść, ale my ich nie osiedlamy, to nie był nasz „projekt”. Zgadnij, na czym polega paradoks. 

Na czym? 

Że wyróżniając Pigmejów za ich nomadyczny styl życia, nie przyjmujemy do wiadomości tego, że ich migracja może też obejmować obszary wokół miast. A oni tu są. Przychodzą, bo zwyczajnie szukają lepszego życia. Domy z patyków i liści są ładne, ale myślisz, że ciepłe? 

lachetas/freepik.com

Nie sądzę.  

Nie są. Tereny, które dostali na swoje działki leżą około 30 kilometów od stolicy, w górach. A temperatury w górach Burundi spadają w nocy do kilkunastu, czasami nawet do kilku stopni. Wsparcie budowy domów z cegieł – nie z gałęzi, z dachem z blachy – nie z liści jest pomocą tym, którzy znaleźli się w realnym kryzysie. Choć oczywiście – czasami zastanawiam się, czy to nie projekcja, czy oni rzeczywiście chcą się tu osiedlać.  

Chyba warto mieć takie wątpliwości. 

Naprawdę chciałbym, żeby to dobrze wybrzmiało: to nie my – karmelici budujemy im domy. To nie Hermes – szef projektu, świecki – buduje im domy. To nie ja im buduję domy. To oni karczują, drenują i poziomują teren, to oni wyrabiają cegły z błota, przenoszą hektolitry wody. Wspieramy pigmejskich migrantów materiałami, opłacamy kierownika budowy, dajemy know-how, bo domów z cegieł budować nie potrafią. Robimy to jednak dlatego, że o taką pomoc zostaliśmy poproszeni.  

>>> Republika Środkowoafrykańska: 2,5 tys. ludzi schroniło się za murami kapucyńskiego seminarium 

To ważny dla nich moment? Mam na myśli przechodzenie z terenów leśnych do większych wsi i na obrzeża miast? 

Pigmeje wciąż żyją swoją tradycją i mitologią lasu, ale przecież nie pozbawia ich to zdolności do obserwowania świata. Widzą domy, w których deszcz nie kapie na głowę, asfaltową drogę prowadzącą do szkoły, taksówkę, któ można pojechać do lekarza. Lasu jest w ich życiu coraz mniej nie dlatego, że o nim zapominają – ich lasu po prostu już nie ma: wycina się drzewa, buduje drogi, sprowadza turystów. Coraz odważniej, i chyba z nadzieją, patrzą więc w stronę miasta. 

A my w stronę lasu! 

I mam wrażenie, że chcemy ich do niego wepchnąć. Żyjąc na co dzień w aglomeracjach, również afrykańskich, bo to zjawisko widoczne nie tylko w Europie, po prostu za lasem tęsknimy. Nie jestem przeciwko nostalgii za utraconą naturą, ale mamy zupełnie różne wymiary bliskości z nią. Najchętniej przyjechalibyśmy na wieś na kilka godzin, może dni, żeby powspominać, poprzytulać się do drzew i pooddychać świeżym powietrzem. Pigmeje muszą tam funkcjonować codziennie – nie w ekologicznych domach ogrzewanych afrykańskim słońcem, ale w przeciekających szałasach na zimnym klepisku. Busz to nie miejsce na sentymenty, to walka o przeżycie. Projektujemy na Pigmejów nasze nostalgie, podczas gdy oni zastanawiają się, co zrobić, by żyć choć trochę lepiej.   

Ze świadomością tego, co może przynieść życie w stolicy? 

Tak. Ale nie mamy prawa nikomu zabraniać rozwoju.  

Fot. GEMMA CAPDEVILLA

Jak miasto przyjmuje Pigmejów?  

Ostrożnie, ale coraz bardziej życzliwie. Jeszcze kilka lat temu – tak mówią moi współbracia z Burundi – talerz, z którego jadł Pigmej należało zniszczyć i wyrzucić. Nawet jeśli w domu byłby tylko jeden. Teraz to się zmienia, jednak najgorsza dla relacji jest sfera domysłów, podszeptów i niewyjaśnionych sytuacji. 

A Pigmeje? Jak przyjmują miasto? 

Z dużą nieufnością, która wynika z kompleksów.  

Wsie powstające wokół miast są tylko pigmejskie? 

Przeważnie tak, bo to ta grupa poprosiła o wsparcie. Jest też już kilka wiosek, w których są rodziny Hutu lub takie, do których sprowadzają się ludzie wracający z obozów wojennych w Tanzanii czy Rwandzie. Trafili do nich podczas wojen domowych w latach 1993–2005. Jednak wsie-osiedla, które ostatnio budujemy są wyłącznie pigmejskie. 

>>> Fundacja Pomocy Humanitarnej „Redemptoris Missio” rozpoczęła akcję „Bezpieczna Mama” 

Wyróżniają się czymś? 

W porównaniu z pozostałymi, które budowaliśmy – nie. To, że na obrzeżach miast może budzić skojarzenia ze slumsami, jednak slumsy powstają raczej w wyniku migracji indywidualnych. My nie możemy budować domów jednorodzinnych, ponieważ Pigmeje migrują zbiorowo – również po to, aby w miejscu, w którym się osiedlą, od razu powstała wspólnota.  

I dom. 

I ojcowizna. 

Jak wyglądają nowe stare wioski? 

Rodzi się nowa stara wspólnota. Działa na zasadzie SILC [ang. Savings and Internal Lending CommunitiesSpółdzielnie Oszczędnościowe i Pożyczkowe – przyp. E.K.].  Rodziny zrzucają się co miesiąc do wspólnej kasy – na pożyczki, inwestowanie, sytuacje kryzysowe. Uprawiają razem ziemię. Karmel wspiera ich na początku, na przykład opłacając wynajem gruntu na dwa sezony. Członkowie spółdzielni muszą tak gospodarować plonami, żeby wystarczyło i na wyżywienie, i na odłożenie czegoś na kolejne sianie. 

Trochę jak start-up. 

Różnie ludzie patrzą – niektórzy widzą biedę, niektórzy człowieka, który krok po kroku zaczyna sobie układać życie i cieszyć się z niego. 

Który obraz lepiej pokazywać? 

W jakich sytuacjach? 

Zachęcając do wsparcia projektów rozwojowych takich jak ten. 

Łatwiej czy lepiej? Nie proszę o wsparcie projektów, wzbudzając wyrzuty sumienia. Mogę jedynie próbować pokazać prawdziwego człowieka: z jego aspiracjami i marzeniami, ale też z upokorzeniem biedą i porównaniem, które sam na siebie narzuca. Pomoc nigdy nie może wynikać z poczucia winy. 

A z czego powinna? 

Z wdzięczności. To poczucie wdzięczności za ogosławieństwa jest fundamentem najtrwalszych działań. 

A Ojciec? Za co jest Ojciec dzisiaj wdzięczny? 

Puściła mi astma – tlen mi wrócił. Oddycham. I dzięki Bogu za to. 

>>> Boom powołaniowy w Tanzanii: brakuje miejsc w seminariach

*** 

Maciej Jaworski – karmelita bosy. Od 2006 roku pracuje w Rwandzie i Burundi. Autor książekKwemera, czyli wierzyć”, „Wierzyć w nurcie Nilu”, „Kolory ziemi”.  

Inicjatywę wspierania budowy pigmejskich domów na obrzeżach Bużumbury zapoczątkowali w 2009 roku ojcowie biali, odpowiadając w ten sposób na prośbę pigmejskich migrantów. 8 lat później opiekę nad projektem przejęli karmelici bosi. Od momentu rozpoczęcia wsparcia budowy prace koordynowane były przez świeckich, głównie przez Burundyjczyka Hermesa Nijimbere. W ciągu 10 lat wybudował około 600 domów. Na lata  2021-2022 zaplanowana jest budowa kolejnych 150. 

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze