fot. Piotr Ewertowski

Misjonarka, która przeżyła wojnę domową w Libii: my w Polsce nie wiemy, co to jest gościnność [REPORTAŻ]

Na misjach doświadczyłam, jak to jest, gdy ktoś cię nawraca „na siłę”. Pewna nieznajoma kobieta usiadła obok mnie w autobusie i próbowała mnie nawrócić na islam. Nie spytała się nawet o moje imię. Było to wyjątkowo bolesne – mówiła s. Anna Łuczak FMM podczas spotkania zorganizowanego przez stowarzyszenie Pomoc Kościołowi w Potrzebie. 

Siostra Anna należy do zgromadzenia Franciszkanek Misjonarek Maryi, założonego przez bł. Marię od Męki Pańskiej w 1877 roku. Spędziła w krajach Maghrebu (Tunezja, Algieria, Libia) 15 lat, pracując wśród ubogich koczowników, zajmując się chorymi siostrami i opuszczonymi dziećmi czy pełniąc funkcję przełożonej domów zakonnych. Przebywała także w Libii w czasie wojny domowej i nie jeden raz otarła się o śmierć. Opowiadała o „misji obecności” polegającej na prostym przebywaniu wśród ludzi bez narzucania czegokolwiek. Nie pojechała ona do krajów arabskich, by tylko dawać, lecz także brać, będąc z tamtejszymi ludźmi na równi. Jest to swoiste apostolstwo przyjaźni. Misjonarka podzieliła się także wspomnieniami z pobytu we Francji i w Kanadzie, które również były dla niej spotkaniem z „innością”. Obecnie realizuje swoją „misję obecności” … w Polsce. Opiekuje się chorą mamą, którą nikt inny z rodziny nie chciał się zająć, i pracuje na pół etatu na oddziale chirurgicznym w jednym z poznańskich szpitali. Miałem przyjemność uczestniczyć w tym wydarzeniu i chwilę z misjonarką porozmawiać.

>>> Radość życia w slumsach

„Chciałam zdobywać świat” 

Siostra Anna wyjeżdżała na misje z młodzieńczym zapałem. Szybko nauczyła się pokory. „Chciałam zdobywać świat, a okazało się, że już nauka języka to prawdziwe wyzwanie” – przyznała. Przed wyjazdem do Afryki, wysłano ją na kurs językowy do Francji. To było jej pierwsze zderzenie z innością, bo jednak Francuzi, choć bliżsi nam kulturowo niż Arabowie, to wciąż inna mentalność. Na dodatek nikt nie mówił tam po polsku, a francuski sprawiał jej trudności. Misjonarkę uratowała miłość do książek. „Wypożyczałam książki dla dzieci i czytałam je ze słownikiem” – powiedziała. Gdy przybyła do Tunezji wyszło na jaw, że jej francuski wciąż wymaga wiele pracy. Po wielu latach, gdy już posługiwała się nim dość swobodnie, poleciała na 3-letnią formację z psychologii do Kanady. Tam się okazało, że odmienny akcent wymaga dalszej nauki. W Tunezji rozpoczęła studia nad kolejnym językiem – arabskim. W Afryce nie tylko nowy język okazał się trudnością, lecz także surowy klimat, komary oraz pikantne i oleiste posiłki. „Ja tu umrę” – myślała podczas pierwszych dni pobytu. Na dodatek inne zakonnice wyraźnie ją przestrzegły, że tam nie wolno odmawiać jedzenia, bo to jest bardzo źle widziane. Siostra Anna z powodów zdrowotnych musiała nauczyć się odmawiać w sposób odpowiedni, co zostało w końcu dobrze przyjęte przez miejscowych.

>>> Emil Kawałko, misjonarz z Kolumbii: musiałem zaufać Bogu, skupić się na Nim i nie patrzeć na niebezpieczeństwa [ROZMOWA]

Duch Święty działa wśród niechrześcijan 

„Boże, ja nawet w połowie nie jestem tak otwarta, dobra i życzliwa!” – miała pomyśleć misjonarka po doświadczeniu arabskiej serdeczności. „W oczach i gestach tych ludzi widziałam działanie Ducha Świętego, mimo że nie byli oni chrześcijanami” – powiedziała. Gościnności w krajach muzułmańskich doświadcza się wszędzie. Ludzie chętnie zaproszą na kawę czy obiad nawet jeśli jesteśmy jedynie współpasażerami w autobusie. W Algierii zakonnice zanosiły paczki do biednych nomadów, którzy rozkładali obóz wokół miasta zimą. „Te kobiety częstowały nas tym, co im przyniosłyśmy. Traktowały nas jak królowe i same zachowywały niesamowitą godność i pogodę ducha mimo trudnego i ubogiego życia” –  stwierdziła z podziwem prelegentka. Pewnego razu misjonarka z powodu pogody utknęła w zamkniętym autobusie na 25 godzin z ludźmi, którzy nie mówili ani po francusku ani po arabsku. Nie można było wyjść nawet do toalety. Nikt nie zabrał ze sobą wystarczającej ilości pożywienia na tak długi czas, bo podróż miała trwać zaledwie dwie godziny. Jednak w autobusie powstała prawdziwa wspólnota. Każdy wyłożył, co miał. Przerodziło się to w biesiadę, do której zaproszono też Polkę. Pośród takich społeczności nie da się ewangelizować inaczej niż przez pokorną „obecność”. „Jak to jest możliwe, że my, chrześcijanie, po 2 tys. lat nie jesteśmy lepsi jako ludzie niż niechrześcijanie. Wszak chrześcijaństwo to tak przepiękna religia! Co widać też w zderzeniu z islamem” – stwierdziła z pewnym smutkiem misjonarka.

>>> Elżbieta Polkowska (Misyjne Apostolstwo Chorych): nie mając nic, możemy dać wszystko [ROZMOWA]

Nie tylko blaski 

Jednak siostra nie zamierzała wybielać muzułmanów i świata arabskiego. „My, siostry z innych krajów, miałyśmy dużo bardziej życzliwe spojrzenie na społeczeństwo, w którym pracowałyśmy. Siostry, pochodzące z krajów regionu były krytyczne” – wspomniała misjonarka, odpowiadając na pytanie jednej z uczestniczek spotkania. Nie zachwycała ich tak muzułmańska gościnność, bo same – jako reprezentantki tego samego kręgu kulturowego – też ją w takim stopniu praktykowały. Dodatkowo doświadczyły brutalnych prześladowań ze strony islamistów jako mniejszość religijna. „Trzeba je więc zrozumieć, bo mi ojca żaden Arab nie zabił” – dodała siostra Anna. Nawróceni na chrześcijaństwo w państwach Maghrebu zazwyczaj się ukrywają, bo grożą im represje, a nawet zemsta ze strony rodziny. Źle traktowane są także kobiety, które zaszły w ciąże przed ślubem. Wiele młodych dziewcząt, które wyjechały do Syrii w trakcie wojny jako „żony” bojowników (a de facto prostytutki), wróciło z dziećmi lub „brzuszkami”. Rodziny uznały, że „zhańbiły” ród. Niemowlęta trafiały do przytułku prowadzonego przez zakon. Tam też siostra przez jakiś czas się nimi zajmowała. „Dzieci te strasznie krzyczały i pragnęły zwykłego ludzkiego dotyku. Naszym zadaniem było je nosić na rękach i przytulać. Po prostu” – wspominała misjonarka. 

„Bomba jest w twoim samochodzie” 

Podczas wojny domowej w Libii siostra Anna miała szansę wrócić do Polski, lecz jako przełożona klasztoru postanowiła zostać. Nie chciała zostawiać ludzi, wśród których prowadziła „misję obecności”. Kilka razy przeżyła bombardowanie. Pewnego razu była akurat sama w domu zakonnym i przez wiele godzin modliła się przed wystawionym Najświętszym Sakramentem, gdy wokół spadały pociski. Misjonarka była gotowa na śmierć. Zmęczona strachem zasnęła w kaplicy. Kiedy obudziła się dwie godziny później, bombardowanie ustało. Przetrwała. Musiała mieć twardy sen, skoro nie obudził jej żaden wybuch. Innym razem samochód, w którym jechała z współsiostrami, został ostrzelany przez żołnierzy Kadaffiego. Do dzisiaj misjonarka odczuwa pewien lęk, gdy przekręca kluczyk w samochodzie, ponieważ zdarzyło się, że podłożono bombę pod jej samochodem. Chciała już wsiąść i pojechać, lecz znajomi ostrzegli ją. „Wielu muzułmanów nas chroniło. Mieli na nas oko” – opowiadała wdzięczna misjonarka.

>>> Kościół w Ameryce Środkowej: migracja jest prawem, a nie konsekwencją presji

Zderzenie z polską rzeczywistością 

Kościół w państwach Maghrebu jest malutki, ale relacje międzyludzkie są tam piękne. Gdy siostra zadzwoniła do biskupa z prośbą o pomoc, bo nie było księdza, który mógłby odprawić w jej klasztorze mszę świętą, ten odpowiedział tylko, że przyjedzie z samego rana. Po powrocie do Polski misjonarka doświadczyła boleśnie podziałów i chłodu, jaki występuje czasem w Kościele w Polsce. Zdarzyło się, że gdy siostra chciała się przywitać z księdzem, ten odwrócił się do niej plecami. W parafii, w której obecnie mieszka, proboszcz nie dał jej żadnej pomocy, mimo że przecież znalazła się w trudnej sytuacji z powodu chorej mamy. Wsparli ją świeccy parafianie. Misjonarka dodała wyraźnie, że nie chodzi o przedstawianie katolików w Polsce w tylko w złym świetle. „Nam po prostu mocno potrzeba zgody i wspólnej rozmowy. Synodalność bardzo by nam się przydała” – podsumowała siostra.

>>> Małżeństwo na misjach: Polacy nie doceniają tego, co mają

Rada dla tych, którzy boją się pójść za głosem powołania 

Po spotkaniu miałem przyjemność krótko porozmawiać z misjonarką. Zadałem jej pytanie o młodych ludzi, którzy rozważają powołanie, lecz obawiają się, że nie podołają, zwłaszcza wobec coraz liczniej ujawnianych skandali w Kościele. „Gdy boimy się, lepiej nie dokonywać żadnego wyboru, bo do tego trzeba być w dobrej dyspozycji” – odpowiedziała siostra Anna. A jak ten strach pokonać? „W tej sytuacji warto pytać siebie o własną wiarę – kontynuowała. – Nie wyobrażam sobie tego, żeby zamknąć się tylko z tego powodu, że inni są słabi. Liczy się przede wszystkim to, kim ja jestem względem Pana Boga, i jakie dobro mogę uczynić. Jeśli mam wiarę w Pana Boga, to z Nim i dla Niego dam radę.” Myślę, że siostra Anna jest dobrym przykładem tego, że z Chrystusem naprawdę można wiele mimo ludzkiej słabości.

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze