Justyna Janiec Palczewska, Fundacja Pomocy Humanitarnej „Redemptoris Missio”

Justyna Janiec-Palczewska, Fot. Zofia Kędziora/MisyjneDrogi

Nie trzeba być bogatym, by pomagać! [MISYJNE DROGI]

Misje wspierają wolontariusze, którzy mają otwarte serca i głowy. To oni wymyślili „Puszkę dla Maluszka”, czy „Opatrunek na Ratunek”.

W Polsce działa wiele organizacji wspierających misje, a każdy kolejny rok to narodziny kolejnych. Jedną z takich organizacji jest Fundacja Pomocy Humanitarnej „Redemptoris Missio”, której pomysłodawcy postanowili stworzyć dla misji profesjonalne zaplecze medyczne.

Studenci, misjonarze i malaria

Wszystko zaczęło się przed dwudziestoma laty w Klinice Chorób Tropikalnych i Pasożytniczych w Poznaniu. Grupa zapaleńców, studentów medycyny, zaczęła odwiedzać misjonarzy leczonych na oddziale szpitalnym. Z  rozmów, jakie prowadzili, wynikało, że na misjach bardzo potrzebna jest pomoc lekarska. Zrodziła się idea pomocy misjonarzom w opiece medycznej nad miejscową ludnością. Studenci medycyny zaczęli wyjeżdżać na misje, a Klinika Chorób Tropikalnych rozpoczęła kursy dla misjonarzy i lekarzy, aby lepiej ich przygotować do wyjazdów misyjnych.

>>> Zimbabwe: dzieci płuczą złoto wzdłuż rzeki Odzi [GALERIA]

Serce i głowy fundacji

Fundacja utrzymuje się z darowizn ludzi dobrej woli z całej Polski. Jest ich blisko trzy tysiące. W Radzie Fundacji zasiadają przedstawiciele środowiska naukowego z Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu i oddany misjom ks. Ambroży Andrzejak. Dzięki otwartości na nowe pomysły fundacja jest jak żywy organizm. Zmienia się, rozwija i pomaga wszędzie tam, gdzie ludziom ta pomoc jest potrzebna. Dzięki pomocy sympatyków fundacji do pracy w szpitalach misyjnych wyjechało blisko 130 wolontariuszy. Naszą niepozorną siedzibę w piwnicy domu parafialnego przy ulicy Grunwaldzkiej 86 w Poznaniu opuszczają tysiące paczek z pomocą humanitarną, środki opatrunkowe, leki. Tu właśnie, w sercu fundacji, w głowach wolontariuszy rodzą się najlepsze pomysły. Wcielanie ich w życie daje im radość i niewyobrażalnie efekty.

Puszka dla Maluszka

Agnieszka była jedną z  wolontariuszek, która zaczęła przychodzić do fundacji na trzecim roku studiów medycznych. Robiła to z takim zapałem, że co roku wygrywała konkurs na praktyki wakacyjne w krajach tropikalnych. Kiedy wyjechała do Kamerunu, często pisała o  swojej pracy na tamtejszej, nowo powstałej porodówce. Choć kobiety początkowo wolały rodzić w domu, po okolicy szybko rozeszła się wieść o białej lekarce, która pomaga przyjść na świat miejscowym dzieciom. Wdzięczne matki zaczęły nadawać noworodkom polskie imiona. Pewnego razu dostaliśmy list, którego wielu z nas nigdy nie zapomni. Agnieszka napisała o dziecku, któremu pomogła przyjść na świat i któremu nie umiała pomóc, bo zwyczajnie nie miała sprzętu, jakim dysponują nasze szpitale… Każdy, kto przeczytał ten list, robił się bardzo smutny. Mimo upływającego czasu nie potrafiliśmy zapomnieć o tym dziecku. Pomyśleliśmy, że wcale tak nie musi być i powinniśmy pozbierać pieniądze i zakupić inkubator do tamtejszego szpitala. Tylko, że pieniądze na ulicy nie leżą, można na niej znaleźć jedynie puszki… Zaczęliśmy je zbierać, a ideą zaraziliśmy wielu podobnych nam ludzi. Jesienią puszek było już tyle, że kupiliśmy nie jeden, a trzy inkubatory, które do dzisiaj ratują życie kameruńskich wcześniaków. Akcję nazwaliśmy „Puszka dla Maluszka”. Nikt z nas nie spodziewał się wtedy, że doczeka się ona tylu swoich edycji i uda się pomóc tylu dzieciom w najbiedniejszych krajach świata.

Foto: Arch. Redemptoris Missio

Ubieramy małych Afgańczyków

Inkubatory zakupione za pieniądze z akcji „Puszka dla Maluszka” zabrali do Afryki polscy żołnierze stacjonujący w Czadzie. Od nich dowiedzieliśmy się, jak bardzo potrzebują pomocy afgańskie dzieci. Żołnierze opowiedzieli nam, że nawet zimą widują bose dzieci biegające po śniegu. Zimy w Afganistanie są naprawdę srogie. Mówili, że chętnie by obdarowali spotkane na patrolach dzieci, ale jedyne, czym dysponują, to jedzenie wynoszone z wojskowej stołówki w bazie. Wróciliśmy z lotniska z myślą, że można by pomóc tym dzieciom. Idea spodobała się dziennikarzom zaprzyjaźnionym z fundacją. Oni zajęli się resztą. Dzięki ich artykułom o sytuacji afgańskich dzieci mogło dowiedzieć się wielu Polaków. Fundację zalały dary dla małych Afgańczyków. Niektórzy przed zakupami przychodzili pytać, co jest potrzebne najbardziej. Kiedy odpowiadaliśmy, że najmniej mamy butów, wracali z parą ślicznych malutkich kozaczków, szczęśliwi, że kogoś te buty bardzo ucieszą. Pewien pan przyniósł swoje dary w walizce, ale walizka była zamknięta, a ręce zdrętwiały mu od panującego na dworze mrozu. Kiedy udało mu się ogrzać ręce i otworzył walizkę, naszym oczom ukazało się kilkanaście par nowych rękawiczek. Najpiękniejsze chwile przeżywamy, kiedy dostaniemy zdjęcia, a na nich uśmiechnięte buzie dzieci trzymających rzeczy, które pakowaliśmy. Nic nie jest w stanie zastąpić takich chwil. W tym roku już po raz czwarty będziemy pomagać afgańskim dzieciom.

Opatrunek na Ratunek

Piszą do nas misjonarze, żeby podziękować za pomoc i poprosić o jeszcze. Najbardziej deficytowym towarem w  misyjnych szpitalach są opatrunki. Ale przecież nikt nie będzie jechał przez całe miasto z jednym opatrunkiem. Postanowiliśmy my pojechać do darczyńców. W poznańskich aptekach ustawiliśmy pojemniki, do których przy okazji zakupów można wrzucać bandaże i wszystko, co służy opatrywaniu ran. Poprzednia edycja akcji zaowocowała ponad toną opatrunków. Z całej Polski napłynęły do Poznania paczki i listy zawierające bandaże i plastry. Naszym zadaniem było jedynie przepakować je do standardowych paczek, obszyć płótnem i posłać do polskich misjonarzy, także oblatów.

Adopcja na Odległość

Choć to może wydawać się dziwne, nie wszystkim rodzicom zależy na tym, aby zapewnić swoim dzieciom choćby podstawowe wykształcenie. W niektórych krajach za naukę trzeba płacić i  choć najczęściej nie są to duże kwoty, to przy ósemce pociech z  niedużej kwoty robi się suma niewyobrażalna, dlatego dzieci z biedniejszych rodzin nie są posyłane do szkół. Takie dziecko bywa bardzo przydatne w domu: zajmie się młodszym rodzeństwem, przyniesie wodę… Tymczasem w szkole dzieje się tyle ciekawych rzeczy! To jedyne miejsce, w którym dzieci mogą się dowiedzieć, skąd się biorą choroby i jak uniknąć zakażenia większością z nich. Tylko dzięki szkole dzieci mogą w przyszłości wyrwać się z biedy, w jakiej od pokoleń tkwią ich rodzice. Dla nas to oczywiste, ale dla przeciętnych kameruńskich rodziców niekoniecznie. Tak powstała idea adopcji na odległość. Ponad 80 kameruńskich dzieci ma swoje adopcyjne rodziny w Polsce, które co roku wspierają je kwotą 100 euro po to, aby mogły się kształcić. W ten sposób wielu polskim rodzinom przybył kolejny członek rodziny w odległym kraju. Aby pomóc na misjach, nie trzeba być bogatym, nie trzeba zasilać kont fundacji dużymi kwotami. Ta pomoc to drobne gesty solidarności z innymi ludźmi. Ale ich suma ma wielką moc dla których jej potrzebują.

>>> Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę <<<

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze