Nie tylko w miejscach sakralnych [ROZMOWA]
Ojciec Adam Klag OFMConv. od 2011 roku posługuje w Ugandzie, gdzie franciszkanie prowadzą szkoły oraz szpitale. O tym, że chrześcijaństwo to przede wszystkim praktyka, a także o wartości modlitwy za misjonarzy rozmawia z nim Anna Gorzelana.
Anna Gorzelana: Jak wygląda Ojca codzienność na misjach?
Adam Klag OFMConv.: – Jestem jednym z trzech franciszkanów w Matudze, razem się modlimy, a także działamy dla świata. W Ugandzie i sąsiednich, biednych krajach, Kościół i inne fundacje pomagają w rozwoju społeczeństwa. Człowiek to ciało, rozum i dusza, dbamy więc, by rozwój dotyczył każdej z tych sfer. Skupiamy się na życiu duchowym, szkolnictwie i szpitalnictwie.
W jaki sposób Ojcowie to robią?
– Wyróżniam trzy przestrzenie, w których realizujemy te obszary: katedra, uniwersytet i klinika. Przede wszystkim chodzi o modlitwę. Już na początku podkreślę, że bez świeckich nie byłoby możliwe głoszenie Ewangelii. Na 20 tys. katolików jest trzech księży. Dlatego to katechiści przygotowują do sakramentów. Ci, którzy już wierzą w Afryce, bardzo się angażują. Dbają o to, aby Kościół się rozwijał, dają świadectwo. Warto dawać świeckim tę możliwość działania we własnym środowisku, nie tylko wtedy, gdy jest to jedyna konieczność.
Co wówczas robią duchowni?
– My, jako zakonnicy, celebrujemy sakramenty i spełniamy pozostałe obowiązki wynikające z kapłaństwa, zaś katechiści przygotowują do tego, „wołają nas” gdy katechizowani są już gotowi. Nieraz jesteśmy proszeni o odprawienie mszy świętej w domach, zresztą tutaj też pogrzeby odbywają się w domach, nie ma cmentarzy, a zmarły jest chowany przy domu.
A jak z pozostałymi obszarami rozwoju?
– Rozpoczynając od umysłu: w Matudze mieści się pięć szkół podstawowych, które prowadzimy, uczymy w nich ok. 2 tysiące dzieci. Mamy też szkoły techniczne, w których uczymy konkretnych zawodów, kształcąc pokolenia, które są przyszłością kraju. Szkoły też kosztują, dlatego jesteśmy bardzo wdzięczni za projekty „Adopcja Serca” oraz „Adopcja na odległość”. Matka Teresa z Kalkuty mówiła, że kto ratuje jedno dziecko, ratuje cały świat i bardzo to dostrzegam w pracy z młodymi Ugandyjczykami.
W Kakooge mamy jedno centrum medyczne, a w Matudze Wanda Health Centre na cześć polskiej misjonarki Wandy Błeńskiej, która w Ugandzie spędziła 40 lat. W tych ośrodkach leczymy na znacznie wyższym poziomie niż większość placówek medycznych w Afryce. Mają tu miejsce operacje, można wykonać RTG, a także różne prześwietlenia.
Katedra, uniwersytet i klinika to trzy filary działalności Kościoła dzisiaj. Księża działają nie tylko w miejscach sakralnych, ale ludzie potrzebują ich w każdej przestrzeni życia.
Gdzieś jeszcze, oprócz tych trzech najważniejszych miejsc, można spotkać misjonarzy w Ugandzie?
– Pomagamy też ludziom oszczędzać, zapewniając parafialnie minipożyczki albo dając możliwość złożenia pieniędzy i odebranie ich z małym „zapasem”. Warto podkreślić, że ludzie pomagają sobie nawzajem, dlatego też często proszą nas o pomoc. Jest to tutaj oczywiście legalna działalność, dzięki której otwieramy tubylcom oczy na to, jak działa ekonomia. Dla osób świeżo nawróconych trudnością może być to, że choć modlić się trzeba, to pieniądze nie spadają z nieba. Uczymy, że trzeba pracować, oszczędzać, inwestować. Oprócz zapewnienia duchowego wzrostu, wraz ze współpracującymi z nami świeckimi, dbamy też o kształtowanie Ugandyjczyków na dorosłych świadomych pewnych systemów działania, np. podstaw ekonomii.
Kościół działa bardzo praktycznie.
– W Polsce może trochę inaczej to wygląda, ale tutaj takie są potrzeby, że ciągle jesteśmy „w terenie”. Choć od trzydziestu lat nie ma wojny, sytuacja dla Ugandyjczyków jest trudna z wielu powodów. Bieda, demokracja jest tylko na papierze, rządzą plemiona. To jedno z najmłodszych społeczeństw, ale pracy nie ma.
>>> Uczyła nie tylko jak leczyć trąd, ale i brak miłości
Trudów jest wiele, ale co jest najpiękniejsze na misjach?
– Najpiękniejsze jest to, że ludzie się nawracają. Odrzucają tutejsze wierzenia, poligamię, która wciąż tu jest bardzo popularna. Nadal jest duży problem z rozwiązłym życiem, np. gdy na terenie naszej parafii jest 20 ślubów rocznie – to jest sukces. Rocznie chrzcimy ok. 600 osób. Niektórzy przechodzą z islamu na chrześcijaństwo, wówczas od razu chcą się zaangażować we wspólnotę Kościoła.
Dużo radości daje też przestrzeń pomocy, gdy możemy np. leczyć tych, których na to w pełni nie stać. Dużą trudnością jest tutejsza bieda, nieraz rodzi się dziecko, a jego rodzice nie mają pieniędzy na ubrania. Ogromnie dziękujemy też ludziom, którzy wspierają misje, gdyż to dzięki ich wsparciu finansowym możemy pomagać lokalnej ludności. Większość osób pije wodę z dachu, cieszymy się, jeśli możemy odmienić choć fragment trudnej rzeczywistości, przez to, że kopiemy studnie głębinowe dla lokalnych społeczności.
Jak jeszcze można pomóc?
– Czasem zdarza się, że przyjeżdżają wolontariusze, szczególnie lekarze, którzy chcą nabrać nowego doświadczenia. Jednak przede wszystkim można pomóc modlitwą. Dla wielu osób to jedyna forma, dzięki której mogą nam pomóc. Jest szczególnie ważna i każdego bardzo o nią prosimy. Żywy różaniec misyjny, ofiarowane cierpienie… Misjonarze potrzebują modlitwy. Pozostali bracia chorują kilka razy w roku na malarię czy tyfus, ja nie choruję – nie wiem, może otrzymuję dużo modlitwy w tej intencji (śmiech). Bardzo za nią dziękuję w każdym razie!
Rozpoczynamy właśnie akcję Misjonarz na Post, która przypomina o modlitwie za misjonarzy.
– Świadomość, że ktoś się modli, jest bardzo ważna. Gdy jestem w Polsce, bardzo proszę rodzinę, znajomych i wszystkich o modlitwę za mnie, gdy wrócę do Afryki. I tę modlitwę później czuję. Tutaj nie ma bohaterów – oni już zginęli na wojnach. Jeden z braci był tu miesiąc i wyjechał, inni są od 30 lat. Pan w różny sposób powołuje, a odczytanie tego jest bardzo ważne i pomaga w tym modlitwa.
Świadomość, że ktoś się za mnie modli, dodaje mi siły, ale też modlitwa sama w sobie po prostu czyni cuda. Czasem mają miejsce sytuacje, które po ludzku naprawdę trudno rozwiązać, a Pan Bóg często daje wtedy potrzebne natchnienie. Zderzamy się tu przecież z zupełnie inną kulturą, spotykamy ludzi, którzy myślą inaczej, pracują inaczej, celebrują radości inaczej, po prostu czują inaczej! Domy mają inne, my jako misjonarze wszystkiego uczymy się tu od początku. Znajomy misjonarz z Ugandy opowiadał mi o parze, która regularnie po niedzielnej mszy św. zostawała długo w kościele. W końcu podszedł do nich z zapytaniem, czy mają specjalną intencję, w której może im towarzyszyć. Oni odrzekli, żeby się nie przejmować, oni zostają w kościele, bo w domu nie mają prądu, a tutaj są gniazdka, więc ładują komórki. Zupełnie inna rzeczywistość, której my, jako misjonarze, musimy się wciąż uczyć i do tego bardzo potrzebujemy modlitwy.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |