O. Karol Lipiński OMI. Fot. screen z materiału wideo wierszyna.pl. Źródło: oblaci.pl

Karol Lipiński OMI, misjonarz z Syberii: do najbliższego księdza mam 150 km [MISYJNE DROGI]

Przeszedłem różne etapy życiowe i na różne sprawy patrzę inaczej. Tu potrzeba wiele cierpliwości, akceptowania zastanej sytuacji. Muszę starać się zrozumieć kontekst, w  jakim wzrastali ci ludzie czy historię miejscowości. Nie można ostrzej do nich mówić, trzeba serdecznie, bo się wycofają – do tej pory cały czas ktoś ich atakował. Gdy ktoś na drodze chce zatrzymać się i porozmawiać, a w uszy mróz szczypie, to trzeba rozmawiać. I wiele się modlić – mówi o. Karol Lipiński OMI.

O żartach z biskupem, zmarzniętych uszach i telefonowaniu z cmentarza z misjonarzem z Wierszyny na Syberii rozmawia Marcin Wrzos OMI.

Marcin Wrzos OMI: Od ilu lat Ojciec pracuje w Rosji?
Karol Lipiński OMI: – Bardzo długo, bo już trzeci rok. Jestem najdłużej pracującym księdzem w Wierszynie.

>>> Misje zaczynają się od dialogu [MISYJNE DROGI]

Wyjechał Ojciec na Syberię na emeryturze. Niektórzy marzą o spokojnym życiu emeryta w cichym klasztorze…
– Rzeczywiście wyjechałem po siedemdziesiątce – trochę przypadkowo, choć trudno mówić o przypadkach. O Wierszynie słyszałem trzy razy. Najpierw, gdy byłem ekonomem na Św. Krzyżu, odwiedziła nas grupa kolonijna z tej miejscowości. Wówczas przewodniczka grupy, dziś moja sąsiadka, spytała, czy bym tam nie przyjechał, bo nie mają księdza. Odpowiedziałem: „może”. Kolejny raz pytał biskup z Irkucka, Cyryl Klimowicz, też na Św. Krzyżu. Znów powiedziałem: „może”. Trzeci raz, już jako emeryt mieszkający w Kodniu, pojechałem do znajomego w Terespolu na obiad. Zadzwonił biskup Cyryl. Zażartowałem wówczas: „a może biskup by mnie przyjął?”. Okazało się, że w Wierszynie nadal nie ma księdza. Pojechałem.

>>> 7 misyjnych ciekawostek, które Cię zaskoczą

Wierszyna to…
– Wioska zamieszkała przez Polaków. Leży w największej diecezji świata, 32 razy większej od Polski. W dekanacie irkuckim, do którego należy, parafie są oddalone od siebie nawet o 2000 km. Polacy zostali tu wysłani przez cara, by podnieść kulturę rolną Buriatów – rdzennych mieszkańców tych ziem. To nie byli zesłańcy, ale ludzie szukający chleba. Rok temu nasza wioska obchodziła stulecie przybycia Polaków pochodzących z Małopolski, Kielecczyzny i Zagłębia Dąbrowskiego. Car chciał ich rozproszyć, aby trafili do różnych wiosek. Mieszkańcy Wierszyny nie dali się rozdzielić i dlatego zachował się u nas język polski. Oczywiście na początku Buriaci nie byli z tego zadowoleni. Polacy mieszkali w ziemiankach, sami musieli wykarczować miejsce pod domy, na pola. Od razu wybudowali szkołę i  kościół. Księdza nigdy nie mieli na stałe.

Fot: Dawid Omieciński OMI

Zachowali wiarę?
– Księża byli na Syberii do 1928 r. Po rewolucji październikowej zostali wyłapani. Mieszkańcy wioski spotykali się w kościele na modlitwie, jednak w końcu i tego zabroniono. Komsomolcy chcieli zniszczyć świątynię, ale mężczyźni stanęli w jej obronie. Pierwszy kapłan, dzisiejszy biskup senior diecezji drohiczyńskiej Tadeusz Pikus, odprawił tu Mszę św. po 62 latach, w 1990 r. Potem przyjeżdżali inni. Najdłużej na trzy miesiące.

Jak dziś kształtuje się wiara w Ojca parafii?
Podczas kolędy odwiedziłem 111 rodzin, 9 rodzin nie było w domu. Zatem w wiosce jest 120 rodzin. Chodziłem z  ministrantem, który ma 70 lat. Frekwencja na Mszy św. jest niska. Mieszkańcy Wierszyny nie są nauczeni chodzenia do kościoła, a także modlitwy. Nieraz byli prześladowani za to, że ich dzieci mówiły w szkołach, iż modlą się w domu. Czasem po lekcjach buntowały się, że nie będą się modlić, bo pani w szkole powiedziała, że Boga nie ma. W  ubiegłym roku ochrzciłem pięcioro dzieci. W tym roku będzie sześcioro. Raz na dwa miesiące przyjeżdżają siostry służebniczki starowiejskie, które katechizują w języku rosyjskim.

>>> Misjonarz w Maroku: przez dwadzieścia lat ochrzciłem jedną osobę [ROZMOWA] 

A okoliczności przyrody?
– Ostatnia zima była łagodna, poprzednie dwie znacznie zimniejsze. Było nawet –50 stopni. W tym roku miałem tylko dwa dni po –42. Średnio zimą jest –30. Przez kilka dni dzieci nie poszły nawet do szkoły. W całej wiosce zasięg komórek jest w jednym miejscu: na cmentarzu. Nie ma dostępu do Internetu.

Kościół w Wierszynie. Fot. archiwum redakcji

Oblaci najczęściej ewangelizują wspólnotowo. Nie czuje się Ojciec czasem samotny?
– Czasem tak. Byłbym szczęśliwy, gdyby nas było dwóch–trzech. Mógłby też jakiś oblat pracować w okolicy. Do najbliższego księdza mam 150 km. Staram się być na wszystkich spotkaniach z księżmi. Spotykamy się w Wielki Wtorek, gdyż na święta musimy dojechać do naszych parafii.

>>> Misjonarz na Papui: wyzywają nas od szatanów i zarzucają nam, że czcimy Maryję jako boga [REPORTAŻ]

Wyjechał Ojciec na Syberię w wieku dojrzałym, z wieloletnim doświadczeniem współorganizatora Kodeńskich Spotkań Ekumenicznych i doświadczeniem duszpasterskim. Czy to pomaga?
– Na pewno pomaga i procentuje. Przeszedłem różne etapy życiowe i na różne sprawy patrzę inaczej. Tu potrzeba wiele cierpliwości, akceptowania zastanej sytuacji. Muszę starać się zrozumieć kontekst, w  jakim wzrastali ci ludzie czy historię miejscowości. Nie można ostrzej do nich mówić, trzeba serdecznie, bo się wycofają – do tej pory cały czas ktoś ich atakował. Gdy ktoś na drodze chce zatrzymać się i porozmawiać, a w uszy mróz szczypie, to trzeba rozmawiać. I wiele się modlić. Kłopotem jest alkoholizm. Rozpijano ich, bo lepiej rządzi się ludźmi uzależnionymi. Są pozostałości tego stanu rzeczy. Wiek i doświadczenie pomaga w tej cierpliwości i wyrozumiałości. Młodzi często chcą owoców od zaraz, chcą nawrócić na siłę. Tu trzeba inaczej. Potrzeba wiele modlitwy i zaufania bardziej Bogu niż własnym siłom.

>>> Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę <<<

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze