Uczestnicy wyprawy na Przylądku Północnym (Nordkapp) Fot. Arch. NINIWA TEAM

Operacja MIR. Wyprawa NINIWA TEAM [MISYJNE DROGI]

Dla pokoju w Ukrainie i na całym świecie pokonali w ciągu miesiąca prawie 4000 km. Jechali ze św. Mikołajem – patronem pojednania Wchodu i Zachodu.

Czy aby na pewno rowerem da się dojechać na Nordkapp? To pytanie zadawało sobie 23 rowerzystów już od pierwszego dnia wyprawy prowadzącej ku niemal najdalej wysuniętemu na północ punktowi Europy. NINIWA Team udowodniła już 10 lat temu, że się da – podczas Misji BXVI w intencji ówcześnie urzędującego papieża. Dokładnie po dekadzie nowe pokolenie „hardkołowców” obrało ten sam cel, by ofiarować trud drogi w intencji pokoju na świecie, szczególnie w Ukrainie.

>>> Bliźniaczki na Madagaskarze [MISYJNE DROGI]

Podczas jazdy rozmawiamy, poznajemy się nieco lepiej. Jesteśmy z różnych rejonów Polski. Mamy różne doświadczenie podróżowania i jazdy na rowerze. Niektórzy jeżdżą ultramaratony od lat. Inni dopiero niedawno kupili rower z myślą o odbyciu takiej wyprawy. Pośród nas panuje powiedzenie, że ci pierwsi jadą „na kondycję”, a drudzy – „na wiarę”. Łączy nas jednak cel wyprawy – opowiada Michał z Krakowa, dla którego była to pierwsza wyprawa NINIWA Team.

Z dwóch stron przepaść

Operacja MIR trwała przez cały sierpień. Rowerzyści wyjechali z Kokotka bez zaplanowanych noclegów, bez samochodu technicznego czy bagażowego. Cały ekwipunek – nawet ponad 30 kg na osobę – wieźli wyłącznie na swoich rowerach. Jechali przez Polskę, Litwę, Łotwę, Estonię, Finlandię, Szwecję i Norwegię, pokonując nawet ponad 200 km dziennie. Dwudziestego dnia wyprawy, po nocy spędzonej przy drodze pośrodku norweskiego pustkowia, rowerzyści podjęli heroiczną decyzję, by zaatakować Nordkapp. Kiedy o szóstej rano wyruszali w drogę, od celu dzieliło ich prawie 230 kilometrów. Po drodze musieli zmierzyć się z przerażającymi tunelami, zabójczo stromymi wzniesieniami, srogą ulewą i szaleńczą wichurą. Ostatni odcinek był dla nich już istną walką z samym sobą.

Niepewność maluje się na twarzach każdego z nas, ale jedziemy razem, czekając na siebie na podjazdach i motywując się nawzajem. Tempo jest dramatycznie wolne. Wiatr rzuca nami na lewo i prawo. Niektórzy decydują się prowadzić rowery, bo nie są w stanie kręcić w tak wolnym tempie, a opór powietrza stanowi zbyt duże wyzwanie. Ciągle pod górę i ciągle w wietrze zdmuchującym nas z jezdni. Przepaść po lewej i po prawej nie ułatwia zadania. Ściskając kierownice, walczymy ostatkiem sił, ale kilometrów jakby nie ubywa. Wspinamy się dalej, sapiąc, dysząc, jęcząc – przekazywała na bieżąco Klaudia, uczestniczka wyprawy odpowiedzialna za codzienne relacje.

Przegląd roweru na trasie to ważny element wyprawy Fot. Arch. NINIWA TEAM

O północy na północy

Mimo tych wszystkich przeciwności grupa nie ugięła się. Krótko po północy, po 18 godzinach jazdy, rowerzyści w skrajnym zmęczeniu dotarli na Nordkapp. Pod charakterystycznym pomnikiem w kształcie globusa uczestniczyli w niedzielnej Eucharystii – w mroku, otoczeni morzem, na karimatach. „Przyjdą ze wschodu i zachodu, z północy i południa i siądą za stołem w królestwie Bożym” (ŁK 13,29) – znamiennie głosił fragment Ewangelii odczytywany tego dnia w kościołach na całym świecie.

Warto zejść ze swojego wygodnego fotela, żeby usiąść na siodełku rowerowym. Zostawić swój dom, łóżko, szafę, prysznic, lodówkę – i mieć tylko to, co wiezie się na rowerze. Można cieszyć się z tego, co się ma, bez wygórowanych ambicji dotyczących kom-fortu życiowego. Jeżeli jest możliwość, żeby się umyć, popływać, to super. Jeśli nie – to też dobrze. Fajnie jest, kiedy czasami idziemy zjeść do restauracji czy pizzerii, a jak nie, to pijemy ciepłą herbatę i jemy drożdżówki, patrząc na góry i morze. Mamy proste rzeczy, proste jedzenie – i się cieszymy – podsumowywał ze swojego namiotu gdzieś w dalekiej Norwegii lider wyprawy, o. Tomasz Maniura OMI.

Przyjąć trudności

Podczas pierwszej wyprawy na Nordkapp mieliśmy północny, arktyczny wiatr. Teraz wiatr stale wiał z południa, co według lokalnych Lapończyków zdarza się tam raz na 10 lat. Dawało nam to po pierwsze lżejszą jazdę z wiatrem, a po drugie – cieplejsze powietrze. Tym sposobem mieliśmy aż 25 stopni w Wiosce Świętego Mikołaja na linii koła pod-biegunowego i 15 stopni na Przylądku Północnym. Poprzednim razem temperatura sięgała tam najwyżej kilku stopni, a nocami zbliżała się do zera – porównuje o. Maniura.

>>> Polskie wątki uchodźcze na pustyni Kara-Kum [MISYJNE DROGI]

Z perspektywy dekady, jadąc tą samą trasą z podobną liczbą uczestników, można mieć już pewne refleksje dotyczące ich przeżyć. Młodzi z jednej strony mają dużą potrzebę przebywania w bliskości z naturą, ale z drugiej – jest to dla nich trudne, bo na co dzień żyją w świecie dużo bardziej wirtualnym, niż było to 10 lat temu. W internecie wszystko da się wyklikać, a w wyprawowej rzeczywistości trzeba przyjmować pojawiające się trudności. – opowiada.

Ostatni tydzień wyprawy rowerzyści spędzili na spokojnym kręceniu kilometrów wzdłuż malowniczych norweskich fiordów, kierując się do Trosmø, skąd po miesiącu życia na dwóch kółkach odlecieli samolotem do Gdańska. Wyruszyli 1 sierpnia, w rocznicę wybuchu powstania warszawskiego. Wyprawę zakończyli 1 września – w miejscu, w którym 83 lata temu rozpoczęła się II wojna światowa. Jechali w intencji pokoju.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze