Peru. Sztuka na wysokościach [MISYJNE DROGI]

Peru. W 1991 r. w Pariacoto w Peru terroryści ze „Świetlistego Szlaku” zamordowali dwóch polskich franciszkanów: błogosławionych Zbigniewa Strzałkowskiego i Michała Tomaszka. Po drugiej stronie gór Cordillera Blanca, ale w tym samym departamencie Ancash włoski salezjanin Ugo de Censi od przeszło czterdziestu lat uczy Peruwiańczyków sztuki rzeźby i tworzenia witraży.

Chciałoby się wydeklamować, że w tamtej części świata wszystko jest jeśli nie trudne, to przynajmniej skomplikowane. Na przykład dojazd: opuszczasz główną trasę, Panamericanę, w Chimbote. Dusi cię upalne powietrze przesycone odorem ryb pakowanych do metalowych puszek na taśmach produkcyjnych w fabrykach wybrzeża. Nie wiesz, że już za jakieś 200 km zabraknie ci tlenu na
Przełęczy Olimpijskiej (4890 m n.p.m.), że zmarzniesz na sam widok lodowca schodzącego z blisko siedmiotysięcznego Huascarana. A po drodze? Najpierw przeszło 40 tuneli (!) Cañon del Pato
(Kanionu Kaczki), potem niekończące się zakręty Cordillera Blanca. Następnie zjazd z bezludnych zboczy górskich – szybko, szybciej, by zdążyć przed deszczem (po takim deszczu przy ujemnych temperaturach w zeszłym roku zamarzło blisko dwieście tysięcy alpak) i wreszcie uporządkowany spokój rynku w Chacas. Koniec wrażeń. Albo dopiero początek: rozglądasz się. Te starannie
rzeźbione, filigranowe balkoniki domów, barwne witraże i bogata płaskorzeźba wrót kościoła to chyba ostatnie, czego mogłeś się spodziewać po maleńkiej mieścinie wrzuconej w zapomniany zakątek Andów.


Rynek w Chacas

Rynek jest jak zaklęcie, które nie pozwala go opuścić. Środek placu wypełnia pochyły trawnik, który w słonecznej porze dnia pada pod inwazją dzieci i latawców. Jest w tym jakaś czystość, niewinność i pokój, którego może brakuje w setkach chaotycznych peruwiańskich miasteczek. Gdy pada, ludzie znikają, od czasu do czasu pojedyncza sylwetka kobiety z dzieckiem w chuście zarzuconej na plecy przecina rynek. Reszta ukrywa się w jamach sklepów, znika w jednoizbowych jadłodajniach, gdzie szklane, litrowe butelki coca-coli stoją na wąskich półkach wysoko zawieszonych na ścianie. Oddzielone godnym odstępem kilkunastu centymetrów przypominają sportowe trofea. Górska pogoda błyskawicznie przechodzi z deszczu z powrotem w słońce i znów grube ściany domów inkrustowane drewnianymi balkonami i zielonymi okiennicami biją po oczach blaskiem świeżo odmalowanej bieli. Największy z budynków stoi na rogu rynku, zaraz obok kościoła: to główny warsztat spółdzielni rzemieślników Don Bosco.

Witraże i suszarka 
do włosów

Nie wiedziałem, że witraże można suszyć suszarką do włosów. Leoncio przekonuje, że jak najbardziej, ale tylko te maleńkie, z których robi się pamiątki, breloczki. Do większych kompozycji, wykonywanych przez chacaskich artystów na zamówienia kościołów we Włoszech czy w Stanach Zjednoczonych, podchodzi się z poważniejszym arsenałem narzędzi. A szkła? Muszą być drogie, sprowadzane z daleka – dopytuję, a żywe oczy Leoncio ukryte pod daszkiem szarego kaszkietu zdają się mówić, że oczywiście. Do niedawna kolorowe szkiełka importowano, ale w ostatnim
roku otwarto w okolicy hutę szkła.


Andyjska różnorodność

Działalność spółdzielców z niespełna dwutysięcznego Chacas zadziwia różnorodnością: bo warsztat witrażu i huta to dopiero początek. Idziemy na piętro. Po prawej stronie schodów zostawiamy
w dole kilkumetrowy pień, który powoli zaczyna przypominać potężnego Chrystusa Ukrzyżowanego: pojedzie do RPA – rzuca Leoncio i szarpie zdecydowanie klamkę drzwi warsztatu. Obszerne pomieszczenia wypełniają rzędy figur, projektów i narzędzi. Brąz drewna dominuje: farby nakładane są w innej sali, w następnym warsztacie. Właściwie wszystkie prace to figury świętych: ich ciała, stopy, ręce. Misterium dopełniają skupienie, cisza i smugi światła kreślone przez promienie słońca, które wystrzelają spomiędzy andyjskich szczytów i wpadają przez gigantyczne okna budynku. Coś jakby być w fabryce świata, warsztacie ludzkości.

Ksiądz anarchista 
i marzyciel

Peruwiański noblista Mario Vargas Llosa napisał o nim: anarchista i marzyciel, ale pomimo tego: człowiek czynu. Urodzony w 1924 r. – czyli dziś już przeszło dziewięćdziesięcioletni Ugo de Censi Scarafoni to włoski salezjanin, który w 1976 r. objął funkcję proboszcza parafii w Chacas. Znał własną słabość: góry. Urodzony w Alpach, nie mógł bez nich żyć, dlatego ulokował się na wschodnich zboczach Andów. W Chacas nie było wówczas proboszcza. Do miasteczka raz w tygodniu przyjeżdżali księża z Huari, a kościół znacznie podupadł. Ugo chciał wyremontować zabytkową świątynię, ale specjalista sprowadzony w tym celu z Cuzco ocenił, że trwałoby to lata, a kosztowało — miliony, których maleńka parafia nie miała. Rozwiązanie? Jeśli nie mamy czym opłacić armii specjalistów z zewnątrz, stwórzmy specjalistów spośród mieszkańców Chacas.


Początek

Zgłosiło się dziewiętnastu chłopaków z ubogich rodzin: taki był początek szkoły rzeźby i stolarstwa w Chacas. Spośród pierwszych uczniów wyłonili się pierwsi lokalni nauczyciele. Ich działalność wzmocnili wolontariusze, których charyzmatyczny o. Ugo organizuje w ramach fundacji Operacja Mato Grosso (OMG), powstałej jeszcze w czasie pracy włoskiego misjonarza w Brazylii.

Działalność edukacyjna

OMG w Chacas objęła kolejne pokolenia uczniów i rozszerzyła się na inne, nierzeźbiarskie dziedziny, by dać jak największej liczbie mieszkańców zapomnianego i zubożałego regionu konkretny fach i źródło utrzymania. I to się udało: emigracja z regionu do stolicy znacznie zmalała, a samo Chacas urosło trzykrotnie.


Szeroka działalność

Dziś w warsztatach tworzenia witraży, rzeźby czy krawiectwa i innych instytucjach założonych przez fundację i wspieranych przez 350 wolontariuszy w całym departamencie Ancash uczy się około 15 000 uczniów. Wielu z nich po zakończeniu edukacji staje się spółdzielcami Don Bosco, by wspólnie wyrabiać dzieła sztuki i meble na eksport, a także sery czy jogurty ze spółdzielczych farm przeznaczane na rynek regionalny i krajowy. Część zysku ze sprzedaży rozdzielana jest między wykonawców. Kolejna część przeznaczana jest na działalność społeczną: szpital, dom dziecka czy ośrodek dla dzieci ulicy, który otwiera się właśnie w Chimbote. Reszta rozdzielana jest po równo między wszystkich członków spółdzielni. Trudno wymienić wszystkie projekty będące częścią kolosalnego dzieła ojca Ugo i OMG w peruwiańskich Andach. Oprócz szkół rzeźbiarskich powołano do życia szkołę pielęgniarstwa, dwie lokalne elektrownie, systemy irygacyjne i farmy komunalne, szkołę przewodników górskich i schroniska na andyjskich szlakach, mleczarnie, warsztaty tkackie, spółdzielnie rolnicze, domy opieki dla osób starszych, szkoły renowacji sztuki kolonialnej i projektowania mebli. Żaden z tych obiektów nie należy do fundacji OMG ani do ojca Ugo. Wszystko przekazywane jest ludności lokalnej, spółdzielcom, administracji publicznej czy miejscowym parafiom. „Nic nie należy do OMG – podkreśla salezjanin – wszystko jest dla najuboższych”.


Z najmłodszymi

„Chciałbym być dzieckiem” — mówi także o. Ugo. I rzeczywiście: w swoim posłannictwie misyjnym nie zapomina o najmłodszych. To dla nich przecież zakładał pierwszy warsztat rzeźbiarstwa. Świadomy jednak, że nie dla wszystkich starczy miejsca przy dłucie, zorganizował całą sieć szkół w regionie, hospicjum dla dzieci, a także przedszkola w trudnych miejscach, takich jak slumsy fabrycznego Chimbote. I chyba także bardzo poważnie traktowane śluby ubóstwa okazały się skutecznym lekiem na pojawiające się grupy przestępcze, także „Świetlisty Szlak” – nastające na życie i działalność włoskich misjonarzy i wolontariuszy w Chacas. No bo jak im dokuczyć, co im zniszczyć, jeśli nic do nich nie należy? Niestety, dwóm osobom odebrano życie. Ale społeczna rewolucja ojca Ugo w peruwiańskich Andach poszła już za daleko, by można było ją zatrzymać i zastraszyć ludzi. Rozlała się na niezliczone rodziny, na tysiące członków spółdzielni, na setki artystów rzeźbiarzy, którzy na wysokości kilku tysięcy metrów pracują nad sztuką – dosłownie i w przenośni – z najwyższej półki.

>>>Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę<<<

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze