North Korea Monument to Party Founding

Podeptani ludzie. Świadectwo ukrytego misjonarza. Część 1 

Wyobraź sobie środek wielkiego miasta, most, który oddziela jedną część stolicy od drugiej. Pomimo godzin szczytu ruch nie jest duży, właściwie go nie ma. Tylko od czasu do czasu przejedzie jakiś samochód. Więcej ludzi chodzi piechotą. Nagle rozlega się dźwięk syren. Ludzie zatrzymują się i schodzą na środek mostu. Podjeżdża samochód, z którego wyprowadzają kobietę. Jej twarz jest posiniaczona. Kobieta jest w ciąży, może to już ósmy, albo nawet dziewiąty miesiąc. Policjant w pośpiechu wypowiada jakieś słowa. Po chwili kobieta w ciąży nie żyje. Została publicznie stracona.  

To nie film 

Scenariusz jak z dramatu wojennego. Na myśl mi przychodzi „Wołyń” albo „Róża” – oba w reżyserii Wojciecha Smarzowskiego. Jednak ta historia również wydarzyła się naprawdę. I to nie w czasie II wojny światowej, a zaledwie kilka lat temu w Pjongjang, w stolicy Korei Północnej. Kobieta w ciąży została publicznie stracona, bo stanowiła zagrożenie dla komunistycznego reżimu Kim Dzong Una. Co zrobiła? Była chrześcijanką, a to już wystarczający powód, żeby być traktowanym jako persona non grata.  

W Korei Północnej bóg jest tylko jeden 

Północnokoreański reżim szczyci się od lat, że na terenie tej „azjatyckiej arkadii” nie ma problemu z „zabobonami”. Według oficjalnych danych podawanych przez rząd odsetek osób wierzących jest niewielki, a zdecydowana większość osób, które przynależą do jakiejkolwiek konfesji, i tak znajduje się w obozach koncentracyjnych. W Korei Północnej nie ma miejsca na Boga, gdyż „pierwsze skrzypce” odgrywa wiara w wodza. To nie do pomyślenia, ale mieszkańcy tego kraju są przekonani o nadzwyczajnych zdolnościach i wręcz cudownym pochodzeniu Kim Dzong Una. Każdego dnia partyjna propaganda wtłacza całemu narodowi coraz to nowe wiadomości o tym, jak bardzo wszyscy dookoła są źli i jak bardzo Ukochany Przywódca musi się starać, aby Koreańczycy mogli żyć szczęśliwie w pokoju. Kult jednostki jest ogromny. W całym kraju wybudowano ponad 30 tysięcy posągów wodzów z dynastii Kim, która już od ponad 60 lat twardą ręką rządzi w Korei Północnej. Jedyne bilbordy na ulicach przedstawiają naczelnego wodza. A wszystko po to, żeby obywatele tego państwa zdawali sobie sprawę, że bóg jest jeden i jest nim Kim Dzong Un. 

Życie w ciągłym strachu 

W Korei Północnej ludzie żyją w ciągłym strachu. Służby bezpieczeństwa w każdym momencie mogą dokonać rewizji lub aresztować kogokolwiek. Ojciec Blot (jego tożsamość, ze względu na represje, została zmieniona), w rozmowie z Papieskim Stowarzyszeniem Pomoc Kościołowi w Potrzebie opowiadał o rodzinie chrześcijan, która jednej nocy zniknęła z domu. Podobno jeden z sąsiadów domyślał się, że ta rodzina wierzy w „zakazanego Boga”. Jeden donos najprawdopodobniej zmienił życie tych ludzi w piekło. Za bycie chrześcijaninem grozi nawet kara śmierci, łagodniejszym wyrokiem może być tylko kara pozbawienia wolności i osadzenie na długie lata w jednym z obozów koncentracyjnych.  

Homo homini lupus est 

Człowiek człowiekowi wilkiem – to stara maksyma łacińska, która wpajana jest mieszkańcom Korei Północnej. Tak się wychowuje małe dzieci, aby zawsze były wierne reżimowi komunistycznemu. Wielokrotnie, jak opowiadał o. Blot, dzieci donosiły do władz na swoich rodziców, którzy nie wpisywali się w tzw. kanon poprawnego zachowania. W takich warunkach żyje wciąż około 20 mln ludzi, a w śród nich również spora część chrześcijan. Ci ludzi doświadczają cierpienia nie tylko ze strony rządu, ale również od wszystkich tych, którzy wykorzystują ich tragiczne położenie, żeby się wzbogacić.

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze