Siostry do kanałów [MISYJNE DROGI]
Rosyjskie powiedzenie ludowe mówi: Sierota całe życie łzy leje. Albertynki starają się, aby na Syberii tak nie było. Dzieci ulicy odnajdują nawet w kanalizacji.
Znawcy tematu twierdzą, że po wojnach i kataklizmach państwo rosyjskie bardziej dawało sobie radę z dziećmi ulicy niż po zmianie systemu polityczno-gospodarczego w latach dziewięćdziesiątych XX w. (tzw. pierestrojka). Zjawisko osiągnęło wielkie rozmiary i było trudne do opanowania. W samej Rosji mówiono, że symbolem posowieckiej Rosji są „dzieci ulicy”. Podawano różne dane liczbowe: na przykład w 2002 r. informowano, że 1,3 miliona dzieci nie chodzi do szkoły. Nielegalne migracje, często samych dzieci z byłych republik radzieckich z powodu konfliktów zbrojnych i jeszcze cięższej niż w Rosji sytuacji ekonomicznej, zwiększały liczbę dzieci ulicy. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych podaje liczbę 2–2,5 milionów takich dzieci dzisiaj, a niezależni eksperci aż od 3 do nawet 4 milionów.
Trudna przemiana
Zmiana sposobu funkcjonowania państwa zaskoczyła większość społeczeństwa, które nie było przygotowane do radzenia sobie w nowej rzeczywistości społeczno-gospodarczej. dotychczasowy „kontrolowany” porządek zawalił się, a żyć w nowym nie umiano. We wcześniejszym systemie wszyscy mieli obowiązek pracować i praca była, w nowym każdy sam szukał sobie pracy. Upadały wielkie państwowe zakłady, następowała gwałtowna prywatyzacja. Likwidowano wiele miejsc pracy, rosło bezrobocie. Duża część społeczności była zagubiona. Ludzie biednieli, pogarszały się warunki życia. Pesymistycznie patrzyli w przyszłość, w niczym nie znajdowali oparcia. W dodatku poprzedni system wyrwał im wiarę w Boga i chociaż nowa konstytucja dawała całkowitą wolność wyznania, większość już nie wierzyła. Takie realia owocowały rozkładem moralnym i kryzysem podstawowych wartości. degradacja moralna i socjalna bardzo mocno uderzyła w rodziny. Stawały się one dysfunkcyjne i patologiczne. Rodzice w obliczu bezrobocia i biedy uciekali w alkoholizm i narkomanię. Następowała kryminalizacja społeczeństwa, rozprzestrzenianie prostytucji i narkotyków. Wielu ludzi traciło wszystko, łącznie z mieszkaniem. Chore rodziny nie były już ogniskami domowymi. Dzieci nie czuły się w nich bezpiecznie. Obrzydło im pijaństwo rodziców i różnego rodzaju przemoc, jakiej doświadczały.
Prawosławne przystanki dziecięce
Organizacje społeczne, w tym kościelne, zajmują się dożywianiem na ulicy i w stołówkach oraz prowadzeniem ośrodków pobytu dziennego. Kościół prawosławny prowadzi domy dziecka i ochronki, funduje prezenty na święta. Przy zakładaniu tego rodzaju działalności organizatorzy z cerkwi prawosławnej spotykają się z trudnościami z finansowaniem i brakiem pomieszczeń. Trudno jest przejść przez wysoki próg biurokracji, żeby zdobyć państwową rejestrację takiego ośrodka wychowawczego i – co za tym idzie – mieć dofinansowanie z budżetu państwa. Często przy parafiach prawosławnych organizowane są „Przystanki dla dzieci ulicy”, gdzie organizowane są dożywianie i pomoc medyczna oraz wsparcie socjalne i duchowe. Takie „przystanki” pomagają wrócić dzieciom do rodziny, lub załatwiają im pobyt w państwowych ochronkach czy domach dziecka.
Protestanci i młodzi narkomani
Kościoły protestanckie natomiast prowadzą zamknięte ośrodki dla nieletnich toksykomanów i ośrodki dla bezdomnych. Do nich przyjmuje się starsze dzieci (od 14 lat). Prowadzą ośrodki socjoterapeutyczne typu dziennego i szkolenia dotyczące pracy z dziećmi ulicy.
Katolicy, w tym siostry
Kościół katolicki wraz z odnawianiem struktur w nowej rzeczywistości politycznej Rosji uświadamiał sobie potrzebę zajęcia się „dziećmi ulicy”. Właśnie dla takich dzieci przy większości parafii katolickich powstawały świetlice socjoterapeutyczne prowadzone przez siostry zakonne. Te działania to odżywianie, ubranie, mycie, powrót do szkoły, zajęcia różnego typu itp. Z inicjatywy bp. Jerzego Mazura SVd (ówczesnego ordynariusza diecezji wschodniosyberyjskiej) zatroskanego o los dzieci ulicy w usolu Syberyjskim, na tym terenie pojawiła się nasza wspólnota albertyńska, której celem jest posługa nieszczęsnym małym Sybirakom. W 2002 r. objęłyśmy opieką dzieci ulicy i dzieci z biednych, patologicznych środowisk „zagrożone ulicą”. Wraz z pracownikami parafialnej Caritas otwarłyśmy świetlicę środowiskową. Chciałyśmy ułatwić im start życiowy, pomóc w znalezieniu swojego miejsca. W ramach świetlicy udzielałyśmy wsparcia pięćdziesięcioosobowej grupie dzieci i młodzieży do 18 lat. dla młodych narkomanów organizowano zajęcia psychoterapeutyczne prowadzone przez specjalistę, wolontariusza z Polski. dzieci odnajdywałyśmy na ulicach, dworcu, a zimą w kanałach ciepłowniczych. Dla dobra dzieci chodziłyśmy tam wielokrotnie. Pomagamy zgodnie z zasadą gradacji potrzeb według św. brata Alberta: „Biedakowi trzeba najpierw dać jeść, potem dać mu odzież, potem dach nad głową, potem pracę, a na końcu mówić mu o Panu Bogu”.
Nakarmić
Pierwsze, co trzeba było zrobić po zetknięciu się ze zgłodniałymi dziećmi, to dać im jeść. na początku wykupywałyśmy gorące posiłki, potem same je przygotowywałyśmy w naszym albertyńskim domu zakonnym. W miarę potrzeby dodatkowo wykupywałyśmy obiady w szkołach, gdzie dzieci się uczyły. W czasie wakacji brałyśmy najbardziej wygłodniałe dzieci na kilka dni do domu, żeby je „dokarmić”. W indywidualnych wypadkach, zwłaszcza w odniesieniu do wychowanków z rodzin wielodzietnych, dawałyśmy produkty na kolację i na śniadanie przed szkołą. Praktycznie wyglądało to tak, że ten prowiant dostawało najbardziej rezolutne dziecko z gromadki, zanosiło do domu, chroniło przed zjedzeniem przez pijanych kompanów pijanych rodziców, następnie karmiło rodzeństwo wieczorem i rano.
Ubrać
Stan odzienia naszych podopiecznych w początkach pracy był rzeczywiście opłakany. To była syberyjska zima 2001/2002 r. One były w jesiennych butach, w rozerwanych kurtkach, bez rękawiczek i czapek. Wszystko, co miały na sobie, było niezmiernie brudne. Prowadziłyśmy je do miejskich łaźni. Nasza pralka w wynajmowanym mieszkaniu pracowała całą dobę, piorąc to, co jeszcze nadawało się do użytku. Rozdałyśmy swoje zapasy, tzw. zimową wyprawkę na Syberię, którą tu zabrałyśmy. Pisałyśmy do krewnych i znajomych do Polski, prosząc o paczki z używaną odzieżą. W miarę możliwości finansowych kupowałyśmy nową odzież i obuwie. Problem braku odzieży był aktualny w ciągu tych kilkunastu lat naszej posługi i w jakimś zakresie jest aktualny nadal.
Dach nad głową
Brak „dachu nad głową” u większości naszych wychowanków nie polegał na tym, że oni nie mieli gdzie mieszkać. Mieli bowiem swoje adresy, miejsca zamieszkania rodziców. Jednak warunki w tych mieszkaniach czy domach uwłaczały ludzkiej godności. Chciałyśmy podnieść ten standard, a czasami w ogóle go zaprowadzić. Z pomocą Bożą i sponsorów można było wyposażyć rodziny naszych dzieci w łóżka czy wersalki, kuchenki elektryczne, stoły, pralki itp. W miarę potrzeb pomagałyśmy w przeprowadzeniu remontu. Ten „dach nad głową” ma jeszcze inny wymiar, mianowicie stałe zameldowanie dzieci i ich rodzin. W wielu wypadkach meldunku brakowało, co komplikowało szukanie stałej pracy rodzicom, wyrobienie dowodu osobistego dzieciom (w Rosji robi się to w wieku 14 lat), uzyskanie ubezpieczenia zdrowotnego, uregulowania służby wojskowej i wiele, wiele innych, życiowych spraw. Nasza pomoc w tym „dachu nad głową” to wsparcie w zakresie skompletowania potrzebnych dokumentów, opłacenia zaświadczeń itp. w celu uzyskania stałego zameldowania.
Dać pracę
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |