Trzy życia… [FOTOREPORTAŻ]
Co piąta osoba w tym kraju żyje w skrajnym ubóstwie, a analfabetyzm jest na porządku dziennym. Edukacja, na dobrym poziomie, jest szansą na lepszą przyszłość. Pomagają w tym miejscowi oblaci i Polacy. Poznajcie historie trójki dzieci.
Bangladesz to zadziwiający kraj. Piękny kraj. Mało znany w Europie. Niezwykła i zachwycająca przyroda, cudowni ludzie. Gdy chodzisz ulicami największych miast – dostrzegasz, że żyje w nich bardzo dużo ludzi. Jest jednym z najgęściej zaludnionych na świecie państw, statystycznie jeden km² zamieszkuje 1096 osób. Gdyby porównać to z waszym krajem, to na kilometr kwadratowy mieszka tu prawie dziesięć razy więcej mieszkańców. To spora różnica. Niepodległość od Pakistanu uzyskał 26 marca 1971 r. To, co widzisz, chodząc ulicami miast, to bardzo duża dysproporcja pomiędzy biednymi i bogatymi. Statystyki mówią, że nawet dwa miliony dzieci zmuszone są do mieszkania na ulicy. Za każdym z tych dzieci ukryta jest jego historia. Często to dzieci tu pracują za głodową pensję, doświadczają współczesnego niewolnictwa. Szyją ubrania, pracują od rana do wieczora na plantacjach herbaty, sprzedają drobne rzeczy na ulicy czy zajmują się przestępczością. To różna przestępczość, czasem aż taka, o której nie chce się pisać. Są do tego zmuszane… Choć trzeba powiedzieć, że od 2000 r. liczba osób żyjących w ubóstwie (za mniej niż 1,25 $ dziennie) została ograniczona o ponad połowę – z 48,9% w 2000 r. do 21,9% w 2018 r.
>>> Miejscowi święci z sąsiedztwa [MISYJNE DROGI]
Najbardziej opuszczeni
Trochę historii. Jestem oblatem, trafiliśmy tu dokładnie 29 lipca 1973 r. na zaproszenie ks. Amala Theotoniusa Gangually CSC, aby spełnić trzy cele: otwarcie i obsadzenie personelu w Wyższym Seminarium Ducha Świętego, ewangelizacja najuboższych ubogich oraz pomoc w parafiach prowadzonych przez diecezję. Dla nas, oblatów, najważniejszym celem był ten drugi. Mamy przecież być dla najbardziej opuszczonych, najbardziej ubogich. Niektórzy z nas nawet dzielą z nimi życie. W 1975 r. rozpoczęliśmy ewangelizację regionu Sylhet, który jest częścią archidiecezji Dhaka. Mieliśmy wtedy tylko dwie parafie-misje: pw. św. Józefa w Srimongal i pw. św. Tomasza w Mugaipar. W latach 1975-2011 oblaci założyli pięć nowych misji: pw. św. Eugeniusza de Mazenoda w Khadim, pw. św. Piotra w Rajai, parafię pw. św. Patryka w Jaflong, pw. Maryi Niepokalanej w Borelkha i pw. Niepokalanego Poczęcia w Lokhipur. Dzięki solidnej pracy oblatów w regionie Sylhet utworzono nową diecezję w 2011 roku.Ponieważ szybko zauważyliśmy, że najuboższymi z ubogich często są dzieci, szybko otworzyliśmy trzy schroniska dla dziewcząt i trzy kolejne dla chłopców. Oblaci założyli sieć 59 szkół podstawowych we wsiach i trzy szkoły średnie: Liceum Misyjne Narayantola, Liceum św. Jana Pawła II oraz Liceum Misyjne Lokhipur. Trafiają tam najlepsi uczniowie z naszych szkół podstawowych i nie tylko. Gdy wejdzie się do tych szkół, tam wszędzie jest życie, radość. Dodam, że poziom analfabetyzmu w Bangladeszu wynosi trochę ponad 40%.
Rodziny pracują na plantacjach herbaty
Oblaci przybyli do Lokhipur w 1981 r. W tym samym roku założyli Szkołę Podstawową im. Nirmola Shikha Kendhra. Później zmieniła nazwę na: Szkoła Misyjna Lokhipur – jest tu szkoła podstawowa i średnia. Gdy wchodzę do tej szkoły, to widzę uczniów z różnych grup etnicznych. Są Bengalczycy, Garo, Khasi, Uraon, Santal, Patro i Tea-estate. Ich rodzice zarabiają na życie jako rolnicy, pracują na plantacjach herbaty, na polach bogatych właścicieli ziemskich. Uprawiają tam liście betelu, orzechy, warzywa, hodują zwierzęta gospodarskie (kury, kaczki, kozy, krowy). To są spracowani ludzie, zarabiający często mniej niż półtora dolara za cały dzień pracy – od rana do wieczora. Gdybyśmy trzymali się wytycznych ONZ, to możemy mówić o wyzysku, współczesnym niewolnictwie ekonomicznym. Do szkoły przyjmowani są wszyscy, bez wyjątku. Mamy zatem uczniów katolików, członków innych Kościołów chrześcijańskich, muzułmanów i hinduistów. Większość uczniów, którzy są tu dzięki polskiej adopcji misyjnej „Misja Szkoła”, to dzieci miejscowych chrześcijan pracujących na plantacjach herbaty, choć oczywiście nie tylko. Są to osoby najbiedniejsze i zapomniane w społeczeństwie. Rząd nie dba o takich ludzi. Bangladesz jest krajem z większością muzułmańską. Zatem władze zapewniają więcej wsparcia muzułmanom.
Przychodzimy do szkoły
Rano gwar, radość, bieganie – jak to dzieci. Ale i porządek. Widzę ich w salach. Ubrani są w mundurki szkolne. Lekcje trwają od 9:00 do 16:00. Codziennie jest osiem lekcji. Uczą się języka bengalskiego, angielskiego, matematyki, nauk społecznych, religii, geografii, informatyki, fizyki, chemii. Uczniowie mają dwa egzaminy w roku, po ukończeniu pierwszego i drugiego semestru. Od czasu do czasu mają również klasówki i sprawdziany. Szczególnie czas egzaminów oznacza wytężoną pracę. Poza stałymi przedmiotami uczniowie uczestniczą również w zajęciach pozalekcyjnych. Jest dużo sportu, są debaty oksfordzkie, konkursy plastyczne, tworzą wystawy naukowe; dzieci pomagają biednym, a czasem po prostu idą całą klasą na piknik.
>>> W szkolnej ławce [MISYJNE DROGI]
Recepta na zmianę
Po szkole, kiedy uczniowie wracają do domu, angażują się w zajęcia domowe. Pomagają rodzicom w pracach domowych, gotowaniu, pracy w polu, ogrodzie, sprzątaniu, a także znajdują czas na naukę. Są dużym wsparciem dla swoich rodziców. Uczestniczą również w życiu religijnym swojej społeczności. Uczniowie z daleka mieszkają w internatach dla dziewcząt i chłopców. Ich życie jest bardzo uporządkowane. Od rana do wieczora mają swoje stałe programy: nauka, prace fizyczne, modlitwa, uczestnictwo we mszy św. i znów nauka. Pomagają też w parafii. Podczas długich wakacji wyjeżdżają do domów i przebywają z rodzicami. Uczniowie spędzają wakacje na różne sposoby: pozostając w domu, pomaga- jąc rodzicom, odwiedzając krewnych i przyjaciół. Absolwenci szkoły, która jest na wysokim poziomie, wnoszą ogromny wkład w formację wiary, ewangelizację i rozwój różnych swoich społeczności, także muzułmańskiej i hinduskiej. Matura zmienia ich życie. Nie wracają na plantacje herbaciane, wspierają swoje rodziny. Zmienia się ich perspektywa życia.
Marzenie Rimona: lekarz
Spotykam go przed domem rodzinnym. Skromnym domem. Chodzi do siódmej klasy (to odpowiednik pierwszej klasy dawnego polskiego gimnazjum). Przedstawia mi rodzinę, jest ojciec Nicholas Marak i mama Moriom Rema. Nie mają własnej ziemi. Rodzice są rolnikami na plantacji herbaty i zarabiają bardzo mało. Ledwo starcza na utrzymanie rodziny. Wystarczy spojrzeć na ich ręce, by zobaczyć spracowanie. Wiedzieli, że ich odwiedzę, więc ubrali najlepsze ubrania. – Jestem z rdzennego ple- mienia Garo. Jesteśmy z siedmioosobowej rodziny. Urodziłem się jako czwarte dziecko. Mam dwie starsze siostry, jednego starszego brata i jednego młodszego brata. Uczymy się w czwórkę w klasach drugiej, siódmej, ósmej i dziewiątej. Moi rodzice bardzo się starają, aby nas kształcić. Bardzo się cieszę, że uczymy się i że mamy pomoc z Polski – opowiada Rimon.
Polacy pomagają mu w nauce, ale też całej jego rodzinie. Chłopak opowiada mi o swoim marzeniu. Chce studiować medycynę i zostać w przyszłości lekarzem. Przed nim długa droga. Chce też grać w piłkę nożną i czytać książki. Z polskich piłkarzy zna Lewandowskiego – jak wielu tutejszych uczniów.
Marzenie Asri: nauczycielka
Idę do innej wioski, mieszkają tu rdzenni mieszkańcy z plemienia Khasi. Odwiedzam Asri. Ma 14 lat. Nie ma ojca. Shamin Pohtmi zmarł osiem lat temu. Matka dziewczyny to Listina
Lamin. Asri opowiada przed domem, że ma jedną starszą siostrę – Lentshę. Jej rodzina jest bardzo biedna. – Po nagłej śmierci ojca nasza rodzina le- dwie funkcjonuje, nie starcza nam pieniędzy. Moja mama była załamana. Bardzo trudno było jej prowadzić ro- dzinę. Z powodu naszej biedy mama nie mogła posłać mojej starszej sio- stry do szkoły. Lenstha nie mogła się uczyć. Nie mamy własnej ziemi. Moja mama pracuje na plantacji liści bete- lu i zarabia bardzo mało. Z wielkim trudem prowadzi naszą rodzinę – opo- wiada Asri.
Dziewczyna ma ogromne szczęście, że może się uczyć. W tym roku uczy się w szóstej klasie. Marzy o kontynu- owaniu nauki na studiach nauczyciel- skich. Chce pomóc rodzinie.
Marzenie Princa: oficer
Kolejna mała miejscowość. Kolejny dom i kolejna historia, tym razem Bengalczyka. Ma na imię Princ. Choć słowo to oznacza „książę”, to jest to po prostu jego imię. Uczy się w siódmej klasie. – Moim ojcem jest Pritish Sangma, a matką Ann Bendel – przed- stawia swoich rodziców. Ma dwóch braci. – Jestem najmłodszy w rodzi- nie. Najstarszy brat jest na studiach, a drugi jest w seminarium u oblatów. Chce być w przyszłości dobrym misjo-narzem oblatem i służyć Kościołowi i ludziom – opowiada Princ.
Siadamy. Rodzice mówią, że mają trochę ziemi. Ojciec na niej pracuje. Czasami pracuje również na innych polach, aby dorobić pieniądze. Żyją z dnia na dzień. – Mój dom jest bardzo blisko szkoły i kościoła. Kościół prowadzony jest przez misjonarzy oblatów. Lubię tam przebywać. Codziennie staram się chodzić na po- ranną mszę św, bo jestem ministrantem. Jestem aktywnym członkiem grup parafialnych. Uwielbiam grać w piłkę nożną. W przyszłości chcę pójść na studia wojskowe i zostać oficerem, aby służyć naszemu kra- jowi. Cieszę się, że mogę się tu uczyć – kontynuuje chłopak.
To tylko trzy historie. Każdy uczeń naszej szkoły to osobna historia. Pomagamy tutaj spełniać marzenia tych dzieci. Dajemy im szansę na lepsze życie.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |