Fot. Krzysztof Błażyca

U podnóży góry Oret [MISYJNE DROGI]

20 listopada mija rok od beatyfikacji Giuseppe Ambrosoliego. Ten włoski misjonarz kombonianin, chirurg i kapłan, pozostawił po sobie w Ugandzie pamięć pełną wdzięczności i silne struktury – szpital i szkołę pielęgniarską. W szkole do dziś doskonali się lokalny personel.

Położone w dystrykcie Agago, na północy Ugandy, u stóp malowniczej góry Oret miasteczko Kalongo urzeka prostotą. Za każdym razem, gdy tu jestem, chłonę zapach czerwonej ziemi i bezkresne, zielone przestrzenie. Te najlepiej widać ze szczytu skalistej, liczącej około 600 metrów wysokości góry, na którą wejście zajmuje niecałe trzy godziny. Urzeka tutejsza „jakże afrykańska” noc z gwiazdami na wyciągnięcie ręki, bo na ulicach brak elektryfikacji, zatem po zachodzie słońca Kalongo stopniowo pogrąża się w mroku, a mroczny zarys góry Oret pobudza wyobraźnię o duchach, które miały zamieszkiwać jej lesiste zbocza.

Codzienność w Kalongo

Pomimo ciemności nie ustają jednak śpiewy, przez kolejne godziny trwają gwarne rozmowy na przydrożnych targowiskach, kobiety przy świecach wciąż sprzedają kasawę, mężczyźni wrzucają raz po raz na ruszt kawałki posiekanego mięsa, a z pobliskiego baru dobiegają krzyki młodzików. Takie jest dzisiejsze Kalongo, nieco już inne od tego z lat 30. XX wieku, kiedy po raz pierwszy przybyli tu kombonianie, aby założyć swoją misję na pograniczu ziem ludów Aczoli i Karimodżongo. Ci ostatni, niechlubnie znani jako dość awanturnicze plemię, toczące od lat krwawe walki o bydło – bo, jak wierzą, wszystkie krowy świata Bóg podarował właśnie im – w ostatnim czasie znów dali się we znaki mieszkańcom Kalongo.

– Dlatego skierowano nasz oddział do Kalongo, abyśmy bronili ludzi przed rajdami Karimodżongo, które się wznowiły kilka tygodni temu. Doszło do kilku ataków, byli ranni – mówi James, młody żołnierz armii ugandyjskiej, z którym w lipcu tego roku wszedłem na szczyt Oret. Obok krzyża, widniejącego nad miastem, znajduje się tam baza wojskowa – czyli cztery szałasy – monitorująca teren. I oczywiście Ja mes, choć zaledwie 24-letni i pochodzący z innej części Ugandy, również zna historię o Ambrosolim, który jako świeżo wyświęcony młody chirurg, trafił tu w 1956 r., po swojej morskiej podróży na kontynent, statkiem o znamiennej nazwie „Afryka”. I tak zaczęła się ta historia…

Fot. Krzysztof Błażyca

>>> Nie wiem, ile mam lat [MISYJNE DROGI]

Afryka ma potencjał

John Baptist Odama, arcybiskup Gulu, który dwanaście lat po śmierci misjonarza (Ambrosoli zmarł 27 marca 1987 r. w Lirze) otwierał w Kalongo jego proces beatyfikacyjny, w krótkim przemówieniu podczas tamtejszych uroczystości nazwał go „darem danym przez Boga”. I jak przypomniał podczas jednej z naszych rozmów, Ambrosoliemu – z którym wszak znał się osobiście – zależało, aby Afryka, choć „pełna podziałów i cierpienia”, jak wyraził to bp Odama, została usłyszana jako ta, która ma swój potencjał i własne możliwości. „Afryka, w którą wierzył ojciec Giuseppe, nie chce tylko być, istnieć. Afryka chce przejąć inicjatywę i poprzez swoją dynamikę ukazać witalność swych liderów, produktywność rolników, twórczą wyobraźnię młodych ludzi i odwagę jej kobiet. Pragnie wykrzyczeć całemu światu, że Afryka jest ziemią przyszłości” – wskazywał bp Odama.

Zrealizowane marzenia

Będąc w dzisiejszym Kalongo widzę, jak niegdysiejsze marzenia włoskiego misjonarza powoli, na miarę lokalnych możliwości, stają się rzeczywistością. Szpital, który Ambrosoli przez lata rozwinął z jednego budynku pierwszej pomocy do liczącego kilkanaście segmentów kompleksowego ośrodka, jest dziś jednym z najlepszych na północy, obsługiwanym przez lokalny personel. Przy szpitalu znajduje się szkoła pielęgniarska, gdzie uczą się dziewczęta z całej Ugandy. Z całej – bo i szkoła cieszy się renomą w całym kraju. Spotykam siostrę Pamelę, która prowadzi szkołę. Sama pochodzi z tego rejonu. Akurat przygotowuje dziewczęta do państwowego egzaminu, na który przyjechała komisja z Kampali. Pamela w młodości pracowała z Ambrosolim, w niespokojnych czasach, jakie targały Ugandą trzy dekady temu. Dziś z dumą wskazuje na kolejne pokolenie dziewcząt, które kończy z dyplomem pielęgniarską szkołę w Kalongo, aby potem pracować dla swoich społeczności. Nierzadko w rejonach, w których tylko one będą wykształconymi pielęgniarkami. – Wiem, że niektóre z naszych dziewcząt pracują nawet na misjach humanitarnych w Demokratycznej Republice Konga – przyznaje. O Ambrosolim, którego misyjna działalność stała się iskrą dla obecnie dokonujących się przemian, biskup Odama powie też, że dał „przykład heroicznej miłości i pokornej służby bliźniemu; to wzór wielkiego i gorliwego misjonarza czasów nowożytnych; przykład księdza i lekarza, osiągnięty dzięki intensywnej duchowości i sumiennemu doświadczeniu; urzekający i przekonujący przykład dla dzisiejszej młodzieży, aby całym sercem naśladować Chrystusa w swoim powołaniu i stanie życia”. On zapoczątkował coś, co potem Ugandyjczycy sami poprowadzili. To jego wychowankowie.

>>> Niewolnica za 10 euro [MISYJNE DROGI]

Fot. Krzysztof Błażyca

Mistrz i uczennica

Jest już po zachodzie słońca, gdy odwiedzam starca Opiyo i jego żonę Celinę Marię. Wieczorne odgłosy Kalongo wypełnia ujadanie psów i „pojękiwanie” bydła, poganianego kijem przez młodego pasterza Karimojong, który zapuścił się na ziemie Aczoli, tym razem na szczęście bez broni. Opiyo i Celina, podobnie jak wielu starszych mieszkańców Kalongo, wspominają ze wzruszeniem włoskiego misjonarza. Mężczyzna przywołuje czas, gdy pracował przy misji i pomagał doktorowi wstawiać drzwi w szpitalu. A starsza kobieta, z wygoloną głową, święcie wierzy, że po ciężkiej chorobie wróciła do zdrowia dzięki Ambrosoliemu. Choć ten już dawno odszedł z tego świata. – On był naszym lekarzem i jego duch jest wciąż z nami. Wierzę, że przebywa w królestwie Boga – mówi staruszka, a jej twarz wypełnia pogodny uśmiech. Uczennicą misjonarza jest też ugandyjska siostra Rosemary Nyirumbe, założycielka organizacji Sewing Hope (Szyjąc Nadzieję). Pochodząca z Gulu zakonnica Najświętszego Serca została w 2014 r. ogłoszona przez „The Times” jedną ze stu najbardziej wpływowych osób świata – za pomoc dziewczętom – ofiarom rebelii, jaka wtedy targała północą Ugandy. Rosemary na początku swej drogi pomagała Ambrosoliemu w szpitalu w Kalongo. – Bardzo wiele mnie nauczył. To on rozpoznał we mnie ten potencjał, którym dziś mogę dzielić się z innymi. Mówił mi: „Nie poddawaj się. Masz dobre oczy. Będziesz zdolna pomagać ludziom, gdy nauczysz się tego, co ci przekazuję. Pewnego dnia będziesz bardzo potrzebna” – wspomina. Potem już sama prowadziła centrum zdrowia, kilkaset kilometrów dalej, w Moyo.

– Wielu przychodziło wtedy z ranami. Dzięki doktorowi Ambrosoliemu miałam doświadczenie na sali operacyjnej. I myślę, że to zszywanie ludzi stało się początkiem późniejszego „szycia nadziei”. Dziś nasz ośrodek się rozwija, dziewczęta nabywają nowych umiejętności, przejmują inicjatywę. To wszystko zaczęło się od doktora Ambrosoliego – przyznaje Rosemary. W czerwcu zeszłego roku jako pierwsza kobieta Aczoli obroniła w USA doktorat. Pracę poświęciła postkonfliktowej sytuacji kobiet w północnej Ugandzie. Ambrosoli spędził na misji w Kalongo ponad 30 lat. Nazywali go w lokalnym języku ajwaka madit, czyli „dobry doktor”. Gdy rok po śmierci misjonarza sprowadzono jego szczątki do Kalongo, ludzie żegnali go jak swojego – tradycyjnymi śpiewami i tańcem bogatej kultury Aczoli.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze