Fot. Archiwum prywatne ks. Tadeusz Faca

W Boliwii nie posypaliśmy głów popiołem

„Posypmy głowy popiołem…” – słowami tej pieśni prawdopodobnie modliliśmy się w wielu polskich kościołach na rozpoczęcie Wielkiego Postu. Nic nie wiem o tym, żeby była ona przetłumaczona na język hiszpański, a nawet gdyby okazało się, że jednak jest, to jej pierwsze słowa nieco odbiegają od boliwijskiej rzeczywistości. 

W parafii pw. św. Jana XXIII na obrzeżach Santa Cruz de la Sierra i także w wielu innych okolicznych parafiach obrzęd związany z popiołem wygląda nieco inaczej niż w Polsce. Zamiast posypania głowy, kapłan do popiołu dodaje trochę wody, a następnie otrzymaną „papką” czyni znak krzyża na czołach wiernych. Towarzyszy temu jedna z dwóch formuł, identycznych jak w Polsce, oczywiście przetłumaczona na język hiszpański. Przyznaję, że po pierwszym zdziwieniu, jakie wywołał widok wiernych z ciemnym, dużym krzyżem na czołach, zdałem sobie sprawę z tego, że ta forma wielkopostnego znaku jest jednak trwalsza i wyraźniejsza. Być może wiemy z doświadczenia (ja to zaobserwowałem jako ten „posypujący”), że otrzymany na głowę w polskim kościele popiół za chwilę znika między włosami, zsuwa się z głowy przy lekkim pochyleniu, nie mówiąc już o czapkach używanych często w dniu zimnego, polskiego Popielca. Oczywiście to naturalna rzecz, raczej nie pozbywamy się tego znaku z głowy specjalnie. Jednak w Boliwii znak uczyniony na czole jest dość widoczny i pozostaje na nim trwale, aż zmyje się go, używając, jakby nie patrzeć, minimum siły. To oczywiście tylko znak, ma wyrażać i przypominać inną, o wiele głębszą rzeczywistość, ale niewątpliwie bardziej rzuca się w oczy, kiedy podczas rozmów po mszy świętej (co jest dość popularnym zwyczajem w Ameryce) każdy na czołach stojących obok osób widzi wyraźnie coś, co przypomina o rozpoczętym właśnie w Kościele okresie. Ani lepsza, ani gorsza forma wielkopostnego gestu, ale dająca do myślenia i niepozwalająca o sobie zapomnieć wraz z zakończeniem Eucharystii. 

>>> Boliwia: święto, które łączy [+GALERIA]

Fot. Archiwum prywatne ks. Tadeusz Faca

Symbol mający znaczenie 

Popielec to też dzień, w którym do kościołów przychodzi wiele osób. Trochę podobnie jak w Polsce – sporo wiernych uczestniczy wtedy, kiedy modlitwie towarzyszy jakiś zewnętrzny znak – kreda 6 stycznia, popiół na początek Wielkiego Postu czy palma tydzień przed Wielkanocą. Być może przyczyny tej frekwencji w Boliwii są jeszcze inne. Pierwsza może być taka, że w celebracji tego zewnętrznego znaku może wziąć udział każdy. Myślę, że w kraju, w którym wiele osób ma nieuregulowaną sytuację małżeńską (związki bez sakramentu małżeństwa), a co za tym idzie, nie może przyjmować Komunii świętej, możliwość przystąpienia do jakiegoś aktu w Kościele ma dla nich duże znaczenie. Druga przyczyna może być taka, że widzę wśród Boliwijczyków ogólne przywiązanie do wszelkich znaków – np. niezwykle cenią sobie pokropienie wodą święconą, nieraz proszą o indywidualne błogosławieństwo, zdarza się, że noszą różańce na szyi. Idąc tym tropem, gest związany z popiołem może więc mieć dla nich dość duże znaczenie.  

Droga krzyżowa 

Nieodłącznym elementem przeżywania przygotowania do Paschy są nabożeństwa drogi krzyżowej. I tutaj też zdarzają się różnice między parafiami, ja jednak opowiem, jak to wygląda w naszej. Otóż, każda piątkowa droga krzyżowa odbywa się „w terenie” – modlimy się, chodząc po naszych osiedlach. Oprócz krzyża i pochodni niesiemy obrazy przedstawiające kolejne stacje drogi krzyżowej oraz plastikowy stół, na którym w czasie rozważania można postawić konkretny obraz. I w związku z tą formą modlitwy przeżyłem kolejne wewnętrzne zadziwienie – czy nie lepiej pomodlić się w kościele, „na spokojnie”, zamiast maszerować nieoświetlonymi i nieutwardzonymi uliczkami, które z racji częstego o tej porze roku deszczu bywają pełne kałuż? Kolejny raz musiałem uszanować miejscową tradycję, ale później dostrzegłem jej niewątpliwy atut – forma świadectwa. Osiedla na obrzeżach miasta w piątek wieczorem zdecydowanie nie roją się od ludzi, ale jednak można tam spotkać trochę mieszkańców. Z mniejszą lub większą ciekawością przyglądano się nam, słuchano, jedno dziecko podeszło blisko, żeby zobaczyć obraz z aktualną stacją, a innym razem jedna uczestniczka drogi krzyżowej zaprosiła do modlitwy panów siedzących na zaparkowanych obok motorach. Dołączyli się do niej tylko na chwilę, ale widziałem, że czynili znak krzyża, a później zareagowali pozytywnie, gdy, odchodząc, podałem im rękę. Nie wiem, na ile spotkanie z modlącą się grupą ludzi okaże się ziarnem wydającym plon, ale na pewno stało się ziarnem zasianym. 

>>> Boliwia: krzyk i kara śmierci

Fot. Archiwum prywatne ks. Tadeusz Faca

Budzenie się do życia 

Naszą troską jest liczba uczestników tego nabożeństwa. Wiadomo, że nie chodzi o ilość, ale jednak pojawia się duszpasterskie zmartwienie niewielką grupką ludzi przychodzących na drogę krzyżową. Wydaje się, że duch pokutny może być w Boliwii czymś mniej zrozumiałym niż w Polsce. Myśląc o tym, zacząłem się zastanawiać także nad jeszcze jedną rzeczą i jej ewentualnym znaczeniem – nad pogodą. Czas Wielkiego Postu to w Boliwii czas końca lata i początku jesieni. Z tym, że tutaj między tymi dwiema porami roku zdecydowanie nie ma takiej różnicy jak w Polsce – marzec i kwiecień w Santa Cruz to czas trochę mniejszych, lecz ciągle wysokich temperatur (około 30 stopni w ciągu dnia), którym towarzyszą deszcze, a co za tym idzie, wilgoć powietrza. Mieszkańcy tego departamentu mają takie warunki od dziecka, więc raczej są do nich przyzwyczajeni, ale rodzi się we mnie pytanie, czy jednak okresu pokuty nie przeżywa się łatwiej w aurze innej niż upały oraz wilgotne, pełne komarów powietrze. Może coś w tym jest, a może tylko ja mam takie wrażenie, ponieważ sam nie mogę się przyzwyczaić do takiego tła Wielkiego Postu i wydaje mi się, że pogoda à la polski lipiec i sierpień to nie są korzystne warunki na czas refleksji i wytężonej pracy nad sobą. Przy tej okazji odkryłem też pewną rzecz, na którą w Polsce raczej (a może w ogóle?) nie zwracałem uwagi. Klimat panujący w naszej ojczyźnie sprawia, że w miarę jak postępujemy w czasie postu i zbliżamy się do Paschy, przyroda akurat… budzi się do życia. Choć pogoda potrafi płatać różne figle, typu śnieg w Wielkanoc, to jednak zdecydowanie częściej jest tak, że zaczynamy Wielki Post w chłodzie, a Wielkanoc świętujemy w czasie rozpędzającej się wiosny. Pan Wszechświata niedługo wstanie z grobu, my przeżywamy okres nawrócenia, zbliżając się do Boga przez sakramenty, słuchanie słowa i wielkopostne praktyki, a jednocześnie w przyrodzie także następuje przebudzenie i wszystko jest nowe, piękne i pełne życia.  

I tak przeżywanie w nowych realiach znanych od dawna etapów roku liturgicznego to swoiste wyzwanie, przypominające, że dla Jezusa żadne warunki zewnętrzne nie mają znaczenia i zawsze przychodzi z tą samą mocą. Tu niektóre detale są trochę inne niż w Polsce – ani lepsze, ani gorsze, ale na pewno pozwalają szerzej spojrzeć na to wszystko, z czym wiąże się czas Wielkiego Postu. 

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze