Zdjęcie poglądowe, Fot. Piotr Ewertowski

Uboga parafia dla ubogich. „Wychodziłem ewangelizować narkomanów do czwartej nad ranem” [REPORTAŻ]

O Cerro del Cuatro wśród mieszkańców meksykańskiej Guadalajary i okolic krążą mroczne opowieści. 55 lat temu przybył tu młody ksiądz i jedna zaangażowana świecka, którzy zaczęli ewangelizować lokalną społeczność. Nie było tam wówczas nawet kaplicy. Dzięki nim oraz ich następcom udało się zakończyć działalność niektórych gangów, wiele osób wyzwolić z narkomanii, a także wspomóc ubogich i potrzebujących.

Każdy, kto wysiada na lotnisku w Guadalajarze i jedzie w stronę centrum, wschodnich powiatów aglomeracji lub po prostu chce dotrzeć na główną drogę, ujrzy w oddali charakterystyczne wzgórze z antenami. To Cerro del Cuatro – o tym miejscu słyszał tu niemal każdy. Jest to wzgórze, a także nazwa dzielnicy, mieszczące się w Talquepaque w stanie Jalisco. Niewielu jednak chciałoby odwiedzić to miejsce. O wzgórzu tym oraz o znajdujących się na nim dzielnicach krążą niezliczone, mrożące krew w żyłach opowieści – niektóre brzmiące realistycznie, inne wręcz fantastyczne. Prawdą jest, że działają tam gangi i jest niebezpiecznie. Mówi się, że niektóre rejony są pod kontrolą gangów, a policja wjeżdża tam tylko po łapówkę, by chwilę potem niepostrzeżenie zniknąć, przymykając oko na działalność bandytów. To tam przecież w biały dzień zamordowano dwóch ochroniarzy strzegących anten telewizyjnych na szczycie. Co jakiś czas znajduje się tam zwłoki. Kilka dni przed moim przyjazdem nad ranem zastrzelono 25-letniego mężczyznę, kilka dni później w ten sam sposób zmarł inny chłopak – wśród uliczek, którymi się przechadzałem. Inne opowieści głoszą o skarbach ukrytych wśród kamieni i jaskiń na wzgórzu. Są tacy, którzy jeżdżą tam, by je odnaleźć. Krążą plotki o rytuałach satanistycznych. Znajdowano podobno szczątki złożonych w ofierze zwierząt. Inni z kolei mówią o uprawianych tam kultach indiańskich. Ilekolwiek byłoby prawdy w tych opowieściach i legendach, to nie jest to cała prawda o tym miejscu, a zwłaszcza o ludziach, którzy tam mieszkają.

>>> Iść na peryferie – te zakonnice realizują program papieża Franciszka już od ponad 100 lat [REPORTAŻ]

Tajemnica pociąga

Nie ukrywam, że tajemnica okrywające Cerro del Cuatro od początku mnie fascynowała. To miejsce zapraszało, a jednocześnie ostrzegało przed sobą. Byłem w pobliżu już kilka miesięcy wcześniej, robiąc materiał na temat Santa Muerte (Świętej Śmierci). Nie dziwi, że świątynia poświęcona temu kultowi znajduje się w niezbyt przyjaznej okolicy. Wiele dzielnic Tlaquepaque nie sprawia wrażenia zbyt przyjemnych, chociaż historyczne centrum jest naprawdę piękne. Wysiadając z autobusu w pobliżu kaplicy Santa Muerte, ogarnął mnie niepokój. Pomyślałem, że to niezbyt rozsądne, że sam będę chodził po terenie, który od razu zrobił na mnie nieco złowieszcze wrażenie. Meksyk to kraj, w którym w wielu wypadkach nic się złego nie dzieje, nawet w dziwnych miejscach, ale nieprzyjemne sytuacje zazwyczaj atakują znienacka, właśnie wtedy, kiedy już się uspokoiłeś i stwierdziłeś, że różne opowieści o napadach, porwaniach czy morderstwach są trochę przesadzone. Trzeba mieć po prostu oczy dookoła głowy i reagować na każdy pozór zagrożenia. Nie ma miejsca na zastanawianie się, czy to fałszywy alarm. Myślenie wtedy bywa, jakby to ująć, zabójcze.

Cerro del Cuatro/Fot. Piotr Ewertowski

Jednak za torami ujrzałem właśnie Cerro del Cuatro – wspinające się ku górze osiedla, przypominające slumsy i położone wyżej tereny zielone zwieńczone słynnymi antenami. Zastanawiałem się wtedy, gdzie znajduje się Dom Migranta i parafia Naszej Pani Schronienia, która znana jest powszechnie ze swoich działań na rzecz ubogich i migrantów. Dwa wnioski były oczywiste – muszę tam pojechać, ale nie mogę zrobić tego bez przygotowania i zupełnie samemu. Zacząłem więc planować. Znajomi Meksykanie odradzali mi tę wyprawę. Ufam ich zdaniu, lecz należy też dodać, że Latynosi lubią czasem przesadzać i dramatyzować. Taka ich natura. Z faktu, że ktoś gdzieś został okradziony, mogą powstawać niestworzone historie. Kilka miesięcy później siedziałem z proboszczem parafii Naszej Pani Schronienia w jego pick-upie. Jechaliśmy do Cerro del Cuatro.

Nie tak straszne jak je malują

Spotkaliśmy się z ks. Alberto Ruizem w Seminarium Mniejszym w Zapopan. Tam przed laty przygotowywał się do kapłaństwa. Kiedy jako młodzieniec powiedział ojcu, że chce zostać księdzem, to zaniepokojony tata zaproponował mu pewien układ. Powiedział synowi, że najpierw pójdzie na studia, popracuje potem przez kilka lat, a następnie podejmie decyzję jeszcze raz. I rzeczywiście, ks. Alberto skończył architekturę i pracował w jednej z firm w Guadalajarze. Po tym czasie nie zmienił swojej decyzji. Wstąpił do seminarium. Jeśli jego ojciec uważał, że nieco świeckiego, dorosłego życia „przemówi mu do rozumu”, to ten plan nie wypalił. Ks. Alberto całe swoje dorosłe życie spędził w Jalisco, ale pochodzi z Sonory. Rozpoznałem to po akcencie. Musiałem się przyzwyczaić, by móc go w pełni zrozumieć.

Ks. Alberto Ruiz, aktualny proboszcz parafii/Fot. Piotr Ewertowski

– Przyjechałem do Cerro del Cuatro 20 lat temu jeszcze jako diakon i od tego czasu praktycznie nieprzerwanie pracuję w tym miejscu – opowiada ks. Alberto Ruiz, aktualny proboszcz parafii Naszej Pani Schronienia w Cerro del Cuatro. – Wielu wyobraża sobie tę dzielnicę jako miejsce przerażające, ale prawda jest taka, że jest to miejsce piękne, w którym dobrze pracuje się kapłanowi. To miejsce służby ludziom ubogim, a teraz także migrantom. Za dnia jest raczej spokojnie. Wszystko się zmienia nocami. Można powiedzieć, że ci źli za dnia śpią, a pracują nocami – śmieje się mój rozmówca.

Uliczny targ w Cerro del Cuatro/Fot. Piotr Ewertowski

Rzeczywiście, spotkania z ludźmi były tutaj piękne. Doświadczyłem wiele dobra i uśmiechu, ale także widziałem, jak silna jest tu często wspólnota. Ci, którzy przychodzą do parafialnych ośrodków po pomoc, sami też angażują się jako wolontariusze. Budziłem też ciekawość i spotkałem się głównie z życzliwością, kiedy – odpowiednio poinstruowany, gdzie można chodzić – sam wędrowałem po ciągnącym się długo sezonowym markecie czy uliczkach w pobliżu parafii. Myślę, że mieszkańcy takich miejsc cieszą się, kiedy ktoś z zewnątrz, i to jeszcze obcokrajowiec, ich odwiedza. Niestety, adres czasem stygmatyzuje ludzi o wielkich sercach. Nie powiedziałbym jednak prawdy, gdybym nie dodał, że w nieco wyżej położonych uliczkach moja obecność z aparatem i kamerą budziła sporą niechęć, a zainteresowanie moją osobą nie było życzliwe. Ogólny odbiór mieszkańców Cerro del Cuatro jest jednak pozytywny.

Wolontariuszy brak, ale angażują się potrzebujący

Podobne zdanie do ks. Alberto ma Joel Suarez, który zarządza parafialną jadalnią dla potrzebujących. – Pracuję tutaj ponad sześć lat i nigdy nic złego mi się nie przydarzyło – wyjaśnia Joel. – Nie mogę ci powiedzieć, że jest bezpiecznie. Myślę, że niebezpiecznie jest w pewnych godzinach. Nie szukałem tutaj też narkotyków czy jakichś innych podejrzanych miejsc i sytuacji. Kiedy przyjeżdżają wolontariusze, dajemy im rekomendacje, dokąd iść, a dokąd nie. Oni również nie mieli nigdy żadnej złej sytuacji – dodaje.

Joel Suarez/Fot. Piotr Ewertowski

Niestety, w jadalni działającej od ok. 35 lat brakuje wolontariuszy. Niewielu chce tu przyjeżdżać, zwłaszcza regularnie. Problemem jest też peryferyjność Cerro del Cuatro.

– Niestety, nie mamy wielu wolontariuszy, bo jesteśmy w dzielnicy bardzo odległej – mówi Joel. – Dziennie przyjmujemy w jadalni ok. 95-100 osób, ale jest znacznie więcej głodujących, którzy z różnych powodów nie mogą przyjść, czy to z powodu choroby, czy starości. Często ktoś z ich rodziny przyjmuje dla nich posiłek i im zanosi. Z powodu niedoboru wolontariuszy nie jesteśmy w stanie robić tego oosbiście. W soboty pomagają nam niektórzy wolontariusze z Domu Migranta i rozprowadzają żywność po domach. W ciągu tygodnia nie jest to możliwe – zaznaczył zarządca jadalni.

Fot. Piotr Ewertowski

W Cerro del Cuatro żywy jest duch wspólnoty. Dzielnicę dotykają duże nierówności społeczne. Są ludzie, którzy mają pieniądze, inni z kolei są bardzo ubodzy. Niektórzy bogatsi starają się wspomóc swoich biedniejszych sąsiadów. Ci, którzy przychodzą po pomoc, sami chętnie angażują się w działalność pomocową parafii. – Społeczność lokalna mocno nas wspiera – podkreśla Joel. – Jeśli czegoś nam brakuje, to pomagają. Między tymi, którzy korzystają z pomocy pojawił się duch służby i wzajemnego wsparcia. Osoby, które przychodzą po pomoc same się organizują – mają swój komitet, prezeskę i sekretarkę. Działają skutecznie w sytuacjach nadzwyczajnych, na przykład jeśli jednego dnia nie ma kucharki albo innego pracownika lub wolontariusza, zajmują się tym same – tłumaczy.

Ewangelia rozbija gangi

Posiłki w jadalni wydawane są codziennie o godzinie 13. Składają się z dwóch dań, świeżej wody oraz deseru w formie owoców. W środy pomieszczenie, w którym spożywa się posiłki, służy również do rozprowadzania lub wymiany ubrań. Ci, którzy już danej rzeczy nie potrzebują, mogą ją tam zostawić lub tanio sprzedać. Rozmawiając z osobami przychodzącymi po pomoc, zorientowałem się, że wiele z nich migrowało tutaj z innych dzielnic lub wiosek w pobliżu Guadalajary. Jedni korzystają z jadalni dopiero od miesiąca, inni już od dziewięciu lat. Są jednak zgodni, że mimo złej famy oraz pewnego zagrożenia jest to dosyć spokojne miejsce do życia. A może to już po prostu przyzwyczajenie?

Fot. Piotr Ewertowski

– Kiedy przyjechałem tutaj 20 lat temu, pracujący tu wówczas ks. Rafael Uribe Pérez, który przybył do Cerro del Cuatro 55 lat temu, skierował mnie do pracy z narkomanami. Służyłem tak dziewięć lat – opowiada ks. Alberto Ruiz. – Do trzeciej, czwartej nad ranem byłem na ulicy. Towarzyszyłem uzależnionym od narkotyków. Puszczałem muzykę, zachęcając, żeby zbliżyli się do mnie i słuchali słowa Bożego. Szukałem sposobu, żeby porzucili narkotyki. Potem organizowałem dla nich tygodniowe wyjazdy do Bosque La Primavera (Las Wiosny), żeby mogli spędzić swoją detoksykację na łonie natury. Po powrocie prowadziliśmy dla nich 3-dniowe rekolekcje – mówi proboszcz.

Fot. Piotr Ewertowski

Pan Bóg zdziałał tam dużo. Zawsze używa bardzo zwyczajnych sposobów. I zwykłych ludzi. Z pewnością też piękno Lasu Wiosny, który z przyjemnością lubię odwiedzać, zostało przez Niego wykorzystane dla nawrócenia i umocnienia wiary. Wielu narkomanów porzuciło swój nałóg. Niektóre gangi skończyły swoją działalność. Tak działa Ewangelia. Jest ona skuteczna, choć może w codzienności pozornie wielu z nas nie widzi jej owoców, które przecież są. Ewangelia rozbija nawet gangi.

Ubogi Kościół dla ubogich

Jeszcze pół wieku temu małe, ale rozrastające się osiedla były praktycznie pozbawione opieki duszpasterskiej. Wszystko zainicjował ks. Rafael Uribe Pérez, który przybył tutaj 55 lat temu z panią Cuca, kiedy był jeszcze studentem teologii, chwilę przed święceniami.

– Wówczas były tu już domy, ale nie było kościoła, katechez, sakramentów, nic – wyjaśnia proboszcz. – Dlatego po święceniach diakonatu założył tutaj wspólnotę. Zaczęli organizować duszpasterstwo i pomagać mieszkańcom. Ks. Rafael zmarł 13 maja 2020 r. na białaczkę w samym środku pandemii koronawirusa, dokładnie w święto Matki Bożej Fatimskiej. Poza naszą świątynią parafialną mamy jeszcze kaplicę oraz niedokończony kościół Miłosierdzia Bożego – powiedział ks. Ruiz. Innym kapłanem, który był proboszczem tej parafii i uczynił wiele dobrego dla lokalnej społeczności był ks. Ignacio Birgen Buenrostro, poprzednik ks. Alberto.

Kościół Naszej Pani Schronienia w Cerro del Cuatro/Fot. Piotr Ewertowski

– Tych dwóch moich poprzedników nauczyło mnie iść razem z ubogimi, dając im pokorne i głębokie świadectwo dzieł miłosierdzia. Jestem wdzięczny i za ich przyjaźń i braterstwo. To dla mnie prawdziwe błogosławieństwo – dzieli się aktualny proboszcz.

Budynek kościoła Miłosierdzia Bożego jest bardzo charakterystyczny, a z góry widnieje olbrzymi obraz Jezusa Miłosiernego, który zdaje się błogosławić całe Cerro del Cuatro i przyciągać tę dzielnicę do swojego Serca. Nie zostawia nikogo. Potrzebuje jednak narzędzi, którymi może się posługiwać. Czy my, katolicy, jesteśmy gotowi ofiarować Mu swoje ręce i czas, by apostołować i służyć? A może ciągle mamy jakieś wymówki? Tym mniejsze mamy prawo do narzekania na zło w otaczającej nas rzeczywistości.

– Jesteśmy parafią ubogą dla ubogich, ale wspomagają nas inni księża i archidiecezja. Jest to dzieło Kościoła, dzieło miłosierdzia, dzieło Boga – podsumowuje ks. Alberto Ruiz.

Fot. Piotr Ewertowski
Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze