Kościół migrantów [MISYJNE DROGI]
Kobiety są filarem Kościoła na misjach. Tajemnicą ich pracy jest zaufanie, które budzą w innych. W krajach, w których gromadzą się uchodźcy i migranci, bywają jedynymi przedstawicielkami Kościoła, które nie są postrzegane jako zagrożenie.
W lutym 2017 r. w domu zakonnym franciszkanek w Aleppo mieszkało zaledwie pięć kobiet: Francuzka, dwie Polki i dwie Libanki. Wewnątrz ich domu w zachodniej części miasta było zimniej niż na dworze. Kamienne mury domu nie dawały się ogrzać, energia elektryczna z generatora prądu była bardzo droga, wybite odłamkami szyby zasłonięto plastikiem i poklejono taśmą klejącą. – Zawsze, kiedy wybuchało coś w okolicy, miałyśmy szczęście być poza domem – wspominała jedna z sióstr, wskazując na prowizorycznie zreperowane okna, przez które do środka sączył się chłód. Tak naprawdę w domu siostry nie bywały prawie nigdy. Wcześnie rano uczestniczyły we mszy św., jadły skromne śniadanie i ruszały w drogę. Jedna z sióstr szła do pobliskiej parafii koordynować pomoc dla powracających do domów przesiedleńców. Druga biegła do szkoły, gdzie dzieci uchodźcze nie mieściły się w klasach. Trzecia – doglądać zajęć z szycia dla kobiet, które musiały zacząć utrzymywać rodziny pod nieobecność mężczyzn i synów. Cały dzień siostry spędzały otoczone ludźmi, znali je wszyscy. Po powrocie do domu czekał na nie wspólny posiłek, modlitwa i zimny prysznic. I tak dzień za dniem.
Mogły wyjechać, wybrały Syrię
– Byłyśmy tu przez cały czas i teraz też nigdzie się nie wybieramy – powtarzały franciszkanki kolejnym dziennikarzom, którzy przyjeżdżali oglądać to, co zostało z zabytków niegdyś największego miasta Syrii. Prawdopodobnie gdyby tylko powiedziały słowo, siostry zostałyby przeniesione w bezpieczniejsze miejsca, podobnie jak kilku ojców i braci, którzy pracowali w Syrii przez lata, ale wraz z wybuchem wojny opuścili kraj. Obserwując pracę franciszkanek przez kilka dni, można było łatwo zauważyć, że bez tych pięciu kobiet pomoc dla Aleppo, projekty edukacyjne i działania parafii na rzecz uchodźców byłyby całkowicie niemożliwe. Zakonnice były zaangażowane niemal we wszystkie działania humanitarne w mieście, a także w konsultację następnych projektów. Stały się ekspertkami od pomocy humanitarnej, odbudowy zniszczonych budynków, a przede wszystkim od samotności i zerwanych relacji. Sióstr zostało niewiele, więc robiły wszystko. Pod koniec dnia w domu franciszkanek w Aleppo zakonnice gromadziły się w zimnej kuchni, a nad kolacją oczy same zamykały im się ze zmęczenia.
Po pierwsze zaufanie
Odwiedzając zgromadzenia żeńskie pracujące na rzecz uchodźców w różnych częściach świata, można łatwo zauważyć, że franciszkanki w Aleppo nie są wyjątkiem. Są częścią reguły, która warunkuje przetrwanie działań Kościoła misyjnego skierowanych do przesiedlonych i prześladowanych na peryferiach. Tak jak franciszkanki w Aleppo, kobiety konsekrowane i siostry zakonne na misjach z łatwością wchodzą w relacje, tworzą więzi, naturalnie wpisują się społeczności lokalne i włączają w nie migrantów. Szybko robią się „swoje”, bo nie stają ponad innymi, ale w równym szeregu ze wszystkimi gotowymi do pracy. Dzięki temu tworzą tkankę sieci społecznych, które znacznie ułatwiają im pracę na rzecz uchodźców. Nie tworzą ani barier między sobą a miejscowymi, ani między sobą a potrzebującymi migrantami. Otwierają lokalne wspólnoty i tam robią miejsce dla wykluczonych. Tajemnicą ich pracy jest zaufanie, które zjednują sobie nie tylko wśród osób ze społeczności chrześcijańskich, ale przede wszystkim u wyznawców innych religii. W krajach takich jak Syria, gdzie katolicy są tylko jedną z mniejszości, zakonnice i kobiety konsekrowane bywają jedynymi przedstawicielkami instytucjonalnego Kościoła, które nie są postrzegane jako zagrożenie czy osoby promujące konkurencyjną wiarę.
W Maroku migranci pracują dla migrantów
Po lewej stronie nawy głównej katedry św. Piotra w Rabacie siedziało kilku czarnoskórych księży i parę rzędów białych misjonarzy na zmianę w habitach i sutannach. Za nimi stały rzędy pustych ławek. Za to prawa strona nawy głównej była pełna ludzi. Siedziały tam siostry zakonne i kobiety konsekrowane wszystkich kolorów skóry wpatrzone w człowieka w bieli siedzącego przed ołtarzem. Tak wyglądało spotkanie papieża Franciszka z księżmi, zakonnikami i osobami konsekrowanymi w Maroku – kraju, który stał się jednym z głównych punktów tranzytowych dla migrantów w Afryce. – Drogi misji nie wiodą przez prozelityzm, który zawsze prowadzi w ślepą uliczkę, ale przez nasz sposób życia z Jezusem i innymi ludźmi. Zatem problemem nie jest niewielka liczba, lecz bycie bez znaczenia, stanie się solą, która nie ma już smaku Ewangelii, lub światłem, które już niczego nie oświeca – po tych słowach Franciszka burzliwe oklaski rozległy się w prawej nawie katedry. Lewa strona klaskała bez entuzjazmu. Kościół w Maroku to Kościół migrantów pracujący dla migrantów. Z racji zakazu prozelityzmu oraz kar grzywny i natychmiastowej deportacji za prowadzenie publicznej ewangelizacji w kraju rola kobiet, które świadczą pracą i życiem między ludźmi, jest kluczowa dla utrzymania dzieł Kościoła na rzecz migrantów. Zakonnice i kobiety konsekrowane pozostają poza polem rywalizacji między Kościołami chrześcijańskimi i muzułmanami o wiernych w Maroku. Zamiast tego realizują słowa, które Franciszek wypowiedział podczas wizyty w ich kraju: – Bądźcie nadal blisko tych, którzy często są pozostawieni w tyle, maluczkich i ubogich, więźniów i migrantów. Niech wasze miłosierdzie będzie zawsze czynne i stanie się w ten sposób drogą komunii między chrześcijanami wszystkich wyznań obecnych w Maroku: ekumenizmem miłosierdzia.
Po powrocie z misji
W domu Misjonarek Chrystusa w Monachium nastał czas odpoczynku. W przyklasztornym ogrodzie ze słońca korzystało 15 starszych sióstr i trzy uchodźczynie. Większość mieszkanek domu skończyła 80 lat i zakończyła pracę na misjach w Ameryce Południowej, w Afryce i w Rosji. Powróciły do domu generalnego na emeryturę. Trzy uchodźczynie – dwie Erytrejki i Ugandyjka – zamieszkały z nimi w ramach azylu kościelnego, po tym jak groziła im deportacja do kraju pochodzenia. – Przyjmowane przez nas uchodźczynie żyją razem z siostrami. Nie mamy osobnego domu, w którym mogłybyśmy je przyjąć – opowiadała siostra Maria, która pomagała im w nauce języka niemieckiego. Schronienia w ramach azylu kościelnego kobietom zagrożonym deportacją misjonarki udzielały już od prawie czterech lat. – To doświadczenie mieszkania na misjach sprawiło, że zrozumiałyśmy obawy uchodźców przed prześladowaniem w ich rodzinnych krajach – mówiła siostra. – Ponadto jesteśmy z tego pokolenia, które pamięta II wojnę światową i jej skutki. Także z tego powodu nie wahałyśmy się przyjąć uchodźców w naszym domu – dodała. Mimo że wróciły już do kraju, siostry nie izolowały się od świata. Nie przeszkodził im wiek, choroby, mała ilość miejsca i nie zawsze życzliwe spojrzenia sąsiadów. Jak długo byli między nimi uchodźcy, ich misja się nie zakończyła. Siostry zakonne i kobiety konsekrowane po powrocie do domów są żywym świadectwem tego, że strach przed „obcym” nie jest rozwiązaniem, a każdy niezależnie od swojej sytuacji może przyłożyć swoją cegiełkę do budowania pokoju. – Jako osoby wierzące nie możemy poddawać się panice i strachowi – mówiła na pożegnanie siostra Maria. – Moim zdaniem właśnie taka jest rola Kościoła: przypominać, że nie możemy się bać człowieka w potrzebie.
>>>Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę<<<
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |