fot. PAP/Darek Delmanowicz

Misjonarka z Winnicy: uchodźcy muszą znów uwierzyć, że mają kontrolę nad swym życiem

Istnieje coś takiego jak syndrom uchodźcy, który nie pozwala dalej normalnie żyć. Dlatego trzeba mądrze pomagać. Nie można robić za uchodźców wszystkiego. Ci ludzie muszą wiedzieć, że wciąż mają wpływ na swoje życie i nadal mogą o nim decydować. Wskazuje na to siostra Nela Kucak, która jako psycholog pracowała już z ofiarami wojny w Donbasie.

Misjonarka ze Zgromadzenia Sióstr od Aniołów uczestniczy w nocnych dyżurach na dworcu w Winnicy, gdzie specjalnymi pociągami ewakuacyjnymi przybywają uchodźcy z najbardziej ostrzeliwanych miast, w których jest największe zagrożenie życia. Siostry wraz z wolontariuszami utworzyły tam specjalną salę, gdzie bezpiecznie mogą odpocząć przed dalszą podróżą. „Są to głównie matki z dziećmi, które często nie mają ze sobą dosłownie nic” – mówi siostra Nela.

>>> Pomagasz uchodźcom? Koniecznie to przeczytaj

Trauma

„Tam są materace, gdzie ludzie śpią, są zabawki, dziecięce stoliki, krzesła, książki, ołówki i inne rzeczy, dzięki którym dzieci mogą się bawić. Jest miejsce, gdzie wydawane są gorące posiłki, które ludzie przynoszą całodobowo – w dzień i w nocy. Przywożą różne kasze i zupy. Rozdawana jest też pomoc, którą mogą wziąć ze sobą w dalszą drogę – specjalistyczne jedzenie dla dzieci, soki, pieczywo“.

Misjonarka wspomina straumatyzowanych rodziców, którzy uciekając z Irpienia zostali ranni, gdy osłaniali dzieci własnym ciałem. „W sytuacji ostrego stresu, ciągłej traumy, ludzie potrzebują wsparcia psychologicznego, na terapię przyjdzie czas, kiedy zakończy się wojna” – mówi siostra Nela. Misjonarka wskazuje, że uchodźcy potrzebują na nowo uwierzyć, że wciąż mogą decydować o swym losie. „W traumatycznych sytuacjach im się wydaje, że nic już nie mogą. Stają się bezbronni jak dzieci” – mówi siostra Nela.

„Kiedy opuszczają się ręce, kiedy wydaje się im, że są ofiarą, która do niczego nie jest już zdolna, wtedy jest największe niebezpieczeństwo, wtedy można stracić życie. Kiedy przywracamy im poczucie, że w każdych okolicznościach jednak mogę coś wybrać, mogę coś zrobić, to ludzie wytrzymują i dają sobie radę nawet w najbardziej trudnych warunkach – mówi siostra Nela. – Takie rozmowy prowadzę nawet na dworcu, gdzie ludzie spontanicznie podchodzą i zaczynają opowiadać o swoich przeżyciach. Przez różne pytania doprowadzam ich do podjęcia kontroli nad własnym życiem teraz i oni już w zupełnie innym stanie jadą dalej, nawet niektórzy mówią, że kamień z serca im spadł dzięki takiej rozmowie, bo wcześniej nikomu nie mogli tego opowiedzieć. Nawet niektórzy wychodzą z sali już z uśmiechem, nasz dworzec staje się dla nich oazą pośród bólu i cierpienia. Dziękują za te rozmowy także matki. Jedna powiedziała mi, że jej dziecko we śnie po wielu dniach wreszcie znów się uśmiechało, a dawno już tego nie robiło. Chociaż śpią na materacach, na podłodze na dworcu, to dzieci dalej odczuwają swoje dzieciństwo, bawią się, w tej sali słychać ich śmiech, choć jeszcze niedawno byli pod obstrzałami”.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze