Fot. pixabay

Misjonarz zza biurka? 

Mam koleżankę, Mariannę. W czasie studiów na dwa miesiące poleciała do Kamerunu jako wolontariuszka. Uczyła dzieci czytać i pisać po francusku, a także używać kredek, bo jak się okazało, nie bardzo wiedziały, co z nimi robić. Po przyjeździe zrobiła wystawę rysunków dzieci i własnych zdjęć. Długo śledziłam przez Internet życie tej kameruńskiej misji i jej kolejne potrzeby. Też, choćby na chwilę, chciałam tak wyjechać, pomagać gdzieś daleko, gdzie – wydawało mi się – jest się bardziej przydatnym niż tu, na miejscu.  Ale nic z tego nie wyszło. W pewnym momencie pogodziłam się z myślą, że nigdzie nie wyjadę, a w misyjności Kościoła – nawet w tym najbardziej dosłownym rozumieniu – można uczestniczyć na różne sposoby, nawet nie wychodząc z domu, albo wychodząc całkiem niedaleko. 

Patronką misji jest św. Teresa od Dzieciątka Jezus, która nigdy nie opuściła rodzinnych stron. Wniosek nasuwa się sam – można być misjonarzem, można mówić o Chrystusie, żyć Jego Miłością w miejscu, w którym się jest, nawet, a może zwłaszcza jeśli jest to zamknięty klasztor. Nie trzeba nigdzie wychodzić i wyjeżdżać. „Zrozumiałam, że Kościół posiada Serce i że to Serce płonie miłością, że jedynie Miłość pobudza członki Kościoła do działania i gdyby przypadkiem zabrakło Miłości, Apostołowie przestaliby głosić Ewangelię, Męczennicy nie chcieliby przelewać krwi swojej… – pisała – Zrozumiałam, że miłość zamyka w sobie wszystkie powołania, że miłość jest wszystkim, obejmuje wszystkie czasy i wszystkie miejsca. Jednym słowem – jest Wieczna! Zatem, uniesiona szałem radości, zawołałam: O Jezu, Miłości moja… Nareszcie znalazłam moje powołanie, moim powołaniem jest Miłość! Tak, znalazłam swoje miejsce w Kościele, a to miejsce, mój Boże, Ty sam mi ofiarowałeś. W sercu Kościoła, mojej Matki, będę Miłością. W ten sposób będę wszystkim i moje marzenie zostanie spełnione!”. 

Marta ma troje dzieci. Najstarsza córka przez lata była kolędnikiem misyjnym w parafii. Jednym z centralnych wydarzeń w życiu wspólnoty było misyjne kolędowanie. W okresie świąt Bożego Narodzenia dzieci przygotowują inscenizacje, stroje i śpiewając, zbierają pieniądze na potrzeby dzieci z krajów misyjnych. „Przygotowanie kolędników misyjnych rozpoczyna się już we wrześniu. Trzeba przygotować stroje, nauczyć się ról krótkiego przedstawienia pozyskać opiekunów, ustalić trasę. Warto pamiętać również o reklamie kolędników i rozwiesić plakaty” – czytamy w komunikacie Kurii. Duszpasterze zachęcają też, by w dzieło włączyły się całe rodziny, wspólnie modląc się w intencjach dzieci z krajów misyjnych.  

Akcja ma także na celu uwrażliwienie dzieci na potrzeby innych, zwłaszcza tych potrzebujących, do których jadą misjonarze. W tym celu przygotowywane są specjalne scenki, inscenizacje, warsztaty, które mają przybliżyć młodym kolędnikom problemy innych. 

„Byłabym naprawdę szczęśliwa, mogąc razem z Tobą pracować dla zbawienia dusz. W tym celu zostałam karmelitanką, a nie mogąc być czynną misjonarką, chciałam stać się misjonarką miłości i pokuty, jak św. Teresa, moja seraficka Matka (św. Teresa z Lisieux) 

Możliwości jest wiele: przelewy, wspieranie konkretnych potrzeb, włączanie się w konkretne akcje, adopcja misjonarza, adopcja potrzebującej rodziny, dziecka, wyjazdy, zbiorki, modlitwa mniej i bardziej zorganizowana czy spontaniczne wydarzenia… „Jest super akcja – czytam  na portalu społecznościowym – koleżanka wyjeżdża na misje do Boliwii w grudniu i zbiera różańce. Tamtejsi ludzie bardzo chcą mieć różaniec i noszą je z dumą, a nam pewnie niejeden zalega w domu – przekażmy je na misje!” 

W ubiegłym roku młoda dziewczyna z naszej parafii chciała wyjechać do jednego z krajów misyjnych. Dzięki uprzejmości księdza proboszcza w jedną z niedziel zbierała pieniądze na ten cel – każdy mógł się dorzucić do jej marzenia.  

W dzisiejszym przesiąkniętym Internetem świecie dużo się dzieje, dużo wiadomo, również o potrzebach misyjnych i o krajach, do których jeżdżą duchowni i świeccy, by nie tylko głosić Ewangelię słowami, ale i czynem. Wielu opowiada o swoich doświadczeniach na blogach i vlogach, wrzucają zdjęcia i krótkie filmy. Może też dlatego zapomina się czasem o słowach i postawie św. Tereski, o tym, że misjonarzem – czyli tym, który opowiada o Chrystusie – można, a nawet trzeba być w środowisku w którym się żyje: w pracy, szkole, rodzinie. A to nie jest takie proste: A Jezus mówił im: :Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony” (Mk 6,5). 

„Na mocy chrztu stajemy się uczniami-misjonarzami, powołanymi, by nieść Ewangelię światu (…) Lud Boży jest ludem-uczniem, ponieważ otrzymuje wiarę i misjonarzemponieważ przekazuje wiarę – mówił papież Franciszek podczas jednej z audiencji generalnych. – I to powoduje w nas chrzest: daje nam łaskę i przekazuje wiarę. Wszyscy jesteśmy w Kościele uczniami, i jesteśmy nimi zawsze, przez całe życie; i wszyscy jesteśmy misjonarzami, każdy w miejscu, które Pan mu wyznaczył. Wszyscy: nawet najmniejszy jest misjonarzem (…).  

Po powrocie z Afryki Marianna znalazła pracę i założyła rodzinę. Mimo że mnóstwo rzeczy wydarzyło się przez te lata, wspomnienia pozostają żywe.  „Zaraz po przyjeździe udało mi się zorganizować duża akcję – wspomina. – Wiedziałam, że do Afryki płynie statek, a na nim kontener z potrzebnymi w Kamerunie rzeczami, a potrzebują tam wszystkiego. Zrobiliśmy zbiórkę na jednej z uczelni. Ludzie przynieśli mnóstwo rzeczy, które potem załadowano na ten statek”. Na pytanie, czy teraz jakoś związana jest z misjami, odpowiada przecząco, choć to nie do końca prawda: „Wtedy, po przyjedzie chodziłam po przedszkolach i szkołach, opowiadałam o moim wyjeździe, o tym co przeżyłam, pokazywałam zdjęcia. Chciałabym do tego wrócić”.  

 

Beata Legutko 

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze