Modlitwa za Koreańczyków 

Od wtorku nie mogę o nich przestać myśleć. Ciągle widzę ich twarze, łzy spływające po policzkach.  

Dziennikarz powinien raczej na chłodno podchodzić do wydarzeń, o których czyta, pisze, mówi i które się relacjonuje. W tym przypadku jednak trudno było zupełnie bez emocji myśleć o tym, co wydarzyło się na Półwyspie Koreańskim. Na zdjęciach, które publikowaliśmy na naszym portalu i w przekazach telewizyjnych z Korei Północnej mieszały się radość ze spotkania po latach i smutek. Smutek, bo towarzyszyła temu świadomość, że to przecież tylko na chwilę.  

We wtorek w Parku Narodowym Gór Kumgang (Gór Diamentowych) w Korei Północnej (we wsi Panmundżom położonej w strefie zdemilitaryzowanej) rozpoczęło się spotkanie członków rodzin rozdzielonych w wyniku wojny koreańskiej w latach 1950–1953. Z możliwości spotkania skorzystało ponad 170 rodzin. Było to możliwe dzięki poprawi relacji między obiema Koreami.  

Każda rodzina, każde spotkanie to osobna historia ludzkiego dramatu. Najbardziej dotknęła mnie historia matki i syna. Oboje już – można powiedzieć – w podeszłym wieku. Kobieta ma teraz 92 lata i uściskała syna po raz pierwszy po… 68 latach. Zgubili się w tłumie tysięcy uciekających przed wojną ludzi. On miał wtedy trzy lata, został z ojcem na północy, ona z córką przedostała się na południe. Przez lata nie wiedziała, czy przeżyli. „Codziennie, gdy się budziłam, szłam z córką na pole, siadałam na kamieniu i płakałam, płakałam każdego dnia przez cały rok” – powiedziała agencji Reuters Lee Keum-Seom. 

Zastanawiam się, jak ja bym zachował się tej sytuacji. Czy dałbym radę? Aż trudno sobie wyobrazić, jak wielkie to muszą być emocje. I jak trudne. Bo jak może się czuć matka, która całe życie myśli i tęskni za synem? Bo jak może czuć się syn, który całe życie przeżył bez matki, choć w sumie nie byli daleko od siebie? Przecież na pewno wiele razy chciał się do niej przytulić, zapytać o radę. Jakże to okrutne. Bo czy wyobrażacie sobie, Drodzy Czytelnicy, być przez praktycznie całe życie oddzielonym od matki, syna, córki czy ojca? 

Lee Keum-Seom i jej syn, fot. PAP/EPA

Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że oddzielały ich nie jakieś warunki obiektywne, których człowiek nie jest w stanie przezwyciężyć (śmierć, choroba, konieczna daleka emigracja zarobkowa, podziały społeczne, rodzinne). Oddzielał ich mur – granica ludzką ręką uczyniona. Mur między światem (państwem) totalitarnym a światem demokratycznym (niekiedy nazywanym „wolnym”). I choć o wadach tego pierwszego świata nie muszę mówić, o tyle ten drugi też nie jest krainą wyłącznie mlekiem i miodem płynącą. To jednak ta granica wyznaczona przez reżim sprawiła, że tysiące ludzi cierpią. Cierpią, bo nie mogą żyć razem, bo zabrano im jedno z największych i zarazem podstawowych praw człowieka – prawo do życia w rodzinie, z bliskimi, prawo do budowania swojej przystani. A sprawił to człowiek, który zamiast biblijnego „czynienia sobie ziemi poddanej” na chwałę Bożą i ludzi, zaczął z ludzi właśnie robić swoich poddanych. To on wyznaczył granicę, której przekroczenie w jedną lub drugą stronę często kończy się tragicznie. To on – nie wiadomo skąd wywodząc tak silną władzę – zdeterminował życie tysięcy ludzi. Mówiąc: człowiek nie mam na myśli akurat tylko tego czy innego przywódcy reżimu z Pjongjangu (choć oczywiście też), ale człowieka, ludzi którzy nie raz w historii szli podobną drogą.  

Z głowy nie może mi wyjść obraz matki i jej syna. I gdyby oboje mogli zostać już ze sobą na resztę dni? Nadal byłaby to trudna sytuacja, ale przynajmniej nie tak okrutna i bolesna. To spotkanie było jednak zaplanowane tylko na… 11 godzin. To nie jest „happy end”, to tylko szczęśliwa krótka chwila. Chciałoby się powiedzieć: „mikrochwila”, gdy porównany ją z całym życiem. Rodziny, które spotkały się w tych dniach, wiedziały, że to ich ostatnie spotkanie. Większość tych ludzi to przecież osoby starsze (powyżej 80. i 90. roku życia). Nawet nie wszyscy – mimo wcześniejszego umówienia – mogli skorzystać ze spotkania. Nie wszystkim pozwoliło na to zdrowie. Przez te kilka dni codziennie, kilka razy dziennie, wracałem myślami do tych wydarzeń. Pomyślałem: „co ja, tysiące kilometrów od Półwyspu, mogę dla tych ludzi zrobić. Jeśli nie mogą od lat – a przynamniej nie mogą za dużo – światowi przywódcy, to, co ja mogę?” Pomyślałem jednak, że mogę się za nich modlić. I dla nich. 

Z pomocą Matki Boskiej Częstochowskiej  

Postanowiłem, że przez miesiąc od ostatniego dnia ich spotkania (to jest od 26 sierpnia) będę ich powierzać Bogu i Maryi w dziesiątce różańca oraz w Litanii do Serca Jezusa. Wszyscy wiemy, jak wielką moc ma różaniec i jak piękne wezwania (między innymi o pokój serc i Miłosierdzie Boże dla świata) ma Litania do Najświętszego Serca Jezusowego. Znamienne jest też to, że rodziny pożegnają się ze sobą 26 sierpnia – w polskim kalendarzu kościelnym to przecież Święto Matki Bożej Częstochowskiej. „Do dzieła więc!” – pomyślałem. Pragnę wzbudzić w sobie kilka intencji. O to, by mimo tej rozłąki, kolejnego rozstania poczuli w swych serca spokój, by wiedzieli, że ich miłość w końcu przezwycięży granicę ludzką ręką uczynioną. Bo przecież czytamy u świętego Pawła o tym, jak wielka jest miłość, większa niż śmierć. Będę się modlić, by uwierzyli, że już niedługo mają szansę spotkać się tam, gdzie tych wszystkich granic nie ma. Będę modlić się też o pokój i choć to teraz wydaje się mało możliwe – o pojednanie obu narodów. Ta sytuacja pokazuje, jak polityka potrafi być okrutna, choć lepszym słowem byłaby tu pewnie „władza”. Polityka powinna być pracą i misją na rzecz dobra wspólnego. Decyzja tak naprawdę jednego człowieka (szerzej – jednego obozu władzy) powoduje cierpienie tylu ludzi, tylu rodzin. Będę modlić się o to, by w przyszłości świata (jeśli nadal będzie dane mu istnieć) takich przywódców, takich władców zastąpili ludzie z innym myśleniem, którzy dobro człowieka będą stawiać na pierwszym miejscu. Wiem, że te myśli i te intencje (szczególnie ta ostatnia) to coś na kształt ideału, czegoś, co trudne jest na tym świecie (często określanym jako „padół łez”) do osiągnięcia. Nie powinno to jednak zniechęcać do modlitwy. Ja zaczynam już w sobotę. Czytelniku? Czytelniczko? Dołączycie?  

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze