fot. pixabay

Nie gruby – a ogromny. Nie mężczyzna – a kobieta. By klasyki literatury nie obrażały [FELIETON]

„Charlie i fabryka czekolady”, książki o Herkulesie Poirot czy też te, których bohaterem jest James Bond. Wspomniane utwory zmieniane są pod względem współczesnej wrażliwości. Ale czy to na pewno dobra decyzja? A może warto zadać sobie pytanie, czy wszyscy mamy taką samą wrażliwość? I zatrzymać się na chwilę przy słowie „współczesna”. Bo ta dzisiejsza z pewnością nie będzie już taką za kilka lat.  

Przepisywanie książek pod kątem współczesnej wrażliwości. Może to brzmi skomplikowanie, ale realizowanie tego hasła stało się już jakiś czas temu trendem. Ostatnio bowiem coraz częściej zmienia się treść klasyków literatury po to, by nikt nie poczuł się urażony. Skutkiem tego fragmenty niektórych utworów są nie tylko przepisywane, lecz nawet usuwane. Ale czy to na pewno dobra decyzja? 

>>> „Małe opowieści na wielkie dni” – takiej książki jeszcze nie było [ROZMOWA]

Zbadać wrażliwość 

W literackim świecie szerokim echem niedawno odbiło się redagowanie książek Roalda Dahla, by – jak przekonywał jego wydawca – książki te „mogły cieszyć wszystkich”. Skutkiem tego w planach było wprowadzenie zmian w utworach takich jak „Charlie i fabryka czekolady”, „Matylda”, „Wiedźmy” czy też „Fantastyczny pan Lis”. To książki popularne na całym świecie od lat, a postacie w nich występujące są niekiedy ulubionymi bohaterami wielu pokoleń nie tylko czytelników, lecz także widzów, bo przecież niektóre z tych utworów doczekały się ekranizacji. I gdyby nie sprzeciw fanów (w tym również królowej Kamili), to dziś wiele z tych postaci miałoby inną płeć, wagę, rasę czy też inny wygląd, a nawet zdrowie psychiczne.  

Niestety, taka historia nie zawsze kończy się happy endem. Bo książki Dahla ostatecznie wydano w dwóch wersjach. Ale podobne zmiany zaszły już w powieściach o Jamesie Bondzie, a nawet w kryminałach Agathy Christie, także w tych, w których występuje Herkules Poirot. Wszystko po to, by wyjść naprzeciw współczesnym ramom i działać zgodnie z zasadami, które zaproponowali tzw. sensitivity readers, czyli właśnie czytelnicy badający wrażliwość. Tyle że przecież jeszcze niedawno postrzeganie świata tak, jak robili to wspomniani pisarze było zwyczajne. I jak najbardziej mieściło się we współczesnych (na tamte czasy oczywiście) ramach. 

fot. Pexels.com

Łęcka na terapii 

Idąc wspomnianym wyżej tropem, zastanawiam się, do jakiego punktu dojdziemy. Bo przecież utworów literackich, w których na przykład to mężczyźni mają władzę albo też ktoś nazywany jest „grubym” powstało więcej. I w Polsce mamy też przecież tak dobrze znany nam wierszyk pt. „Murzynek Bambo”, który do współczesnej wrażliwości już samym tytułem ewidentnie nie jest dostosowany. A co z Kopciuszkiem? Czy te bohaterkę też wymienimy na mężczyznę, bo dziś tak dużo mówi się o tym, że kobieta nie powinna sama prowadzić domu i stawia się na partnerstwo? Owszem, jestem jak najbardziej za tym, by obowiązki domowe wykonywać wspólnie. Ale kiedyś po prostu było inaczej i było to normalne. Tak jak dziś jest normalne też to, że kobiety chodzą w spodniach. Czy dojdziemy również do takiego absurdu, że wszystkim księżniczkom w bajkach balowe suknie wymienimy na dżinsy? Albo zmienimy charakter Izabeli Łeckiej z „Lalki” i wyślemy ją na terapię, bo zapewne wpływ na jej charakter miało traumatyczne dzieciństwo? Zwróćmy uwagę, że to wszystko wiemy dzisiaj. A dawniej takie wnioski zapewne nie przyszłyby do głowy zbyt wielu osobom. Może więc zamiast pochylać się tak bardzo nad samą wrażliwością, warto przede wszystkim zwrócić uwagę na słowo „współczesna”?  

>>> Dyrektor Instytutu Książki: polski rynek książki boryka się z problemami

Rozumiemy czy nie? 

„Sądzę, że wszyscy tu jesteśmy dorośli i rozumiemy czas i miejsce, w których napisano te książki” – powiedział całkiem niedawno Tom Hanks, zabierając głos w tej sprawie. I w pełni się z nim zgadzam. Bo po to też uczymy się historii, by zrozumieć nie tylko wydarzenia, które miały dawniej miejsce, lecz także ówczesną mentalność. Równie dobrze moglibyśmy przecież z kart podręczników wymazać informacje o walkach gladiatorów. Bo zdarzało się, że kończyły się śmiercią, i to na oczach widzów. A przecież to po prostu część historii tego świata. To fakt historyczny.  

I nie chcę tutaj popadać w jakąś niedorzeczność. Ale faktem historycznym jest też to, że w dawnych czasach również język był inny. Mieliśmy słowa, które dziś rozumiemy nie tak jak wtedy, które, owszem, mogą teraz kogoś obrażać, ale gdy pisano klasyki – takie jak „Charlie i fabryka czekolady” – było inaczej. Główny bohater w tym utworze opisany został przez autora jako „gruby”. W nowej wersji jest po prostu „ogromny”. A co jeśli moją wrażliwość obraża właśnie to słowo i jeśli jednak wolałam poprzednie?  

Rodzi się też tutaj pytanie, czy możemy mówić o czymś takim, jak ogólna wrażliwość. I czy aby na pewno to dobre rozwiązanie, że ktoś inny decyduje o tym, co może nas obrażać, a co nie. Może jednak warto kwestię płci, wyglądu, wagi czy też zdrowia psychicznego bohaterów zostawić autorom i nie naruszać nie tylko ich wizji, ale też praw autorskich?  

Sama piszę książki i nie wyobrażam sobie, by za kilkadziesiąt lat ktoś ingerował w ich treść. Co więcej – z perspektywy osoby, która pierwszą powieść napisała w gimnazjum mogę powiedzieć, że owszem, gdybym pisała ją dzisiaj, pewnie też niektórych bohaterów przedstawiłabym inaczej. Ale tego nie robię. Dlaczego? Bo właśnie tak postrzegałam dziesięć lat temu świat. Dlatego uważam, że usuwanie dialogów, jak w przypadku utworów Agathy Christie, czy też zmienianie opisu bohatera u Dahla to także brak szacunku do autora i do jego wrażliwości. Czy ona ma być mniej ważna od wrażliwości osób, które czytają ich książki? Jeśli tak – to dlaczego? I gdzie jest granica zmian, które można w takich utworach wprowadzić?  

Podpisuję się tutaj też pod słowami Salmana Rushdiego i Michaela Morpurgo, którzy zauważyli, że jeśli wydawcy zaczną zmieniać kontrowersyjne treści w utworach, to możliwe, że „się nie zatrzymają”. Co więcej, PEN America – organizacja zrzeszająca pisarzy i mająca na celu obronę wolności słowa – podkreśliła, że tego typu zabiegi mogą być „niebezpieczną bronią”. Może więc zamiast doprowadzać do sytuacji, w których „walczymy” z myśleniem bezbronnych dziś pisarzy – „powalczmy” sami ze sobą i chociaż spróbujmy zrozumieć, że czasy się zmieniają. I że przecież za kilka lat ktoś może dzisiejsze zmiany uznać za kontrowersyjne i zmienić treść książek jeszcze raz, później jeszcze i jeszcze. I może Charlie nie będzie już chłopcem, a stanie się dziewczynką? A fabryka czekolady zostanie zamieniona na warsztat samochodowy? Czy jeszcze wtedy będziemy mogli mówić o klasykach literatury? Czy też o klasykach współczesnej wrażliwości? Wrażliwości, którą przecież każdy z nas ma inną. I warto dbać o to, by nam jej nie odebrano.  

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze