fot. cathopic

O. Kasper Kaproń: problem wypalenia w środowisku kapłańskim jest dość częsty [KOMENTARZ]

Dwie informacje katolickich mediów z ostatniego tygodnia. Dwie, które na pierwszy rzut oka, poza wspomnianą rzeczywistością kościelną, nic nie łączy ze sobą. Różne kraje, całkowicie inne problemy. Jest jednak coś co dla mnie osobiście jest pewnym ogniwem spójnym łączącym te dwa wydarzenia” – pisze o. Kasper Mariusz Kaproń OFM.

Franciszkanin, w komentarzu zwraca uwagę na dwa wydarzenia. Pierwsze z Francji. Kapłan diecezji Vannes we francuskiej Bretanii ks. Ivan Brient, którego Franciszek powołał ponad miesiąc temu na biskupa pomocniczego archidiecezji Rennes, zrzekł się tej godności i nie przyjmie sakry biskupiej. I drugie – z Polski. Paulina Guzik, w dwuodcinkowym reportażu śledczym opublikowanym przez „Więź”, opisuje krzywdy psychiczne, duchowe i seksualne wyrządzone młodym dziewczynom przez charyzmatycznego duszpasterza młodzieży, jezuitę Macieja Sz. Poniżej komentarz o. Kapronia OFM.

fot. www.facebook.com/ DioceseDeVannes

Biskup-nominat w liście do wiernych archidiecezji Rennes stwierdził otwarcie, że wcześniej, gdy nuncjusz apostolski zapowiedział mu nominację biskupią, to on wyraził zgodę, odpowiadając na to powołanie „w duchu służby”, szczęśliwy, że może wnieść „wkład w tę nową misję, aby nasz Kościół pozostawał zawsze wierny Ewangelii Chrystusowej”. Później jednak, w momencie przygotowań do uroczystości konsekracji biskupiej przyszła refleksja na przyszłą misją i dały o sobie znać „problemy zdrowotne (…), wzywając mnie do bliższego przyjrzenia się temu zobowiązaniu, po czym po konsultacji [z lekarzem] stwierdzono u mnie alarmujące oznaki początku «wypalenia» (w oryginale burn out)” – napisał w swoim przesłaniu niedoszły biskup.

Przyjmuję za szczere to wyznanie francuskiego księdza, niedoszłego biskupa, i staram się jego osobistą sytuacją umiejscowić w kontekście współczesnego Kościoła. Od wielu lat borykamy się w Kościele Powszechnym z problemem braku powołań. Co prawda podkreśla się o konieczności odpowiedniego doboru kandydatów do święceń i weryfikacji powołania w okresie formacji początkowej, ale rzeczywistość jest o wiele bardziej złożona. Do drzwi seminarium diecezjalnych i do furt wspólnot zakonnych pukają naprawdę różni młodzi ludzie. Wielu szczerze zakochanych w Bogu i pragnących oddać swoje życie na służbę wspólnocie Kościoła, ale także wielu zagubionych, z różnego rodzaju problemami natury psychicznej, a nawet osoby już od samego początku cyniczne, pragnące dobrze urządzić się w strukturach Kościoła. Zadaniem formatorów jest poddać weryfikacji kandydatów i ewangelicznie oddzielić „ziarno od plew”, ale zadanie to nie jest łatwe. I mówię to jako wieloletni formator. Jesteśmy ludźmi i pomimo odpowiedniego zaplecza formacyjnego, pomocy psychologów, robionych testów, itp., zdarzają się pomyłki i zostaje wyświęcona osoba nieodpowiednia. Innym poważnym problemem, także niestety obecnym, jest rozbieżność na linii formator – biskup (lub wyższy przełożony zakonny). Biskupi i wyżsi przełożeni borykają się z problemami personalnymi, na terenie diecezji jest wiele nieobsadzonych parafii, brakuje rąk do pracy. „Żniwo wielkie, ale robotników mało”. Stąd niekiedy delikatne lub mniej delikatne naciski, aby jednak nie być za bardzo rygorystycznym, aby móc wyświęcić odpowiednią ilość kandydatów, ludzi potrzebnych do pracy. Zjawisko może nie tak częste jak jeszcze kilka lat temu, ale niestety ciągle obecne.

fot. PAP/Mateusz Marek

Stąd w strukturach każdej diecezji i każdej prowincji zakonnej mamy ludzi naprawdę szczerze oddanych służbie Bożej i Kościołowi oraz zwykłych leserów i cwaniaków, pragnących dobrze urządzić się, a nawet tych – i to jest o wiele gorsze –, którzy wykorzystują Kościół prowadząc podwójne życie. Na tych pierwszych biskup lub przełożony może zawsze liczyć, stąd spada na nich coraz więcej nowych obowiązków. Tych drugich trzeba tolerować (gdyż usunąć ze stanu duchownego nie jest wcale tak łatwo) i robić wszystko, aby nie doszło do poważnego skandalu.

>>> Prof. Aleksander Bańka: jak długo jeszcze?

Miłosierdzie Boże nie zna granic, lecz nasze ludzkie nie jest jeszcze tak doskonałe. Także wyrozumiałość względem wykorzystujących pracę innych także ma swoje granice. Do tego dochodzą jeszcze medialne informacje o kolejnych skandalach z udziałem duchownych (gdzie cenę za błędy i grzechy niektórych, płacą wszyscy) i w sercu może zrodzić się bunt, zgorzknienie lub też wspomniane na samym początku wypalenie.

fot. Antoni Jezierski

Problem wypalenia w środowisku kapłańskim jest dość częsty i dotyczy on niestety tych najbardziej wartościowych księży. Dobrze, gdy człowiek ma na tyle odwagi, aby móc powiedzieć przełożonemu – tak, jak w przypadku ks. Ivana Brient, nawet samemu papieżowi – otwarte „NIE, nie przyjmę kolejnych obowiązków” i zacznie troszczyć się o własne zdrowie. Znacznie gorzej, gdy problem próbuje rozwiązać się uciekając w używki (najczęściej w alkohol) lub, co już jest tragedią, nie widzi się już żadnej nadziei i problem rozwiązuje się samobójstwem (zjawisko, które powinno zmusić nas do poważnej refleksji).

>>> Michał Jóźwiak: spójrzmy na Kościół od innej strony [KOMENTARZ]

Wspomniałem już o roli mediów. Niestety, po latach współpracy z kilkoma redakcjami, tzw. „Kościoła otwartego” straciłem zaufanie do tego środowiska. Na pewno istnieje spora grupa dziennikarzy szczerze oddanych swojej pracy i sumiennie realizujących powołanie ludzi mediów. W większości jednak dostrzegam w tych środowiskach jedynie pogoń za sensacją i za tym, co współcześnie określa się „ilością kliknięć”. Jakże często osoby te, nie tylko nie są zainteresowane dojściem do prawdy i pragnieniem rzetelnego jej ukazania, ale też w najmniejszym stopniu nie są zainteresowane dobrem ofiar. Dla sporej części dziennikarzy, ofiary przestępstw wykorzystywania stają się jedynie środkiem do zaistnienia w medialnym świecie i wybicia się w środowisku. Jakże często zachowanie publicystów z tzw. Kościoła otwartego jest nie tylko dwulicowe, ale co więcej cyniczne: z jednej strony wskazują na konieczność surowego ukarania (nawet domniemanych) sprawców nadużyć, a z drugiej strony głoszą konieczność tolerancji, a nawet gloryfikują osób mających spore problemy z moralnym życiem. Jest to jednak szerszy i odrębny temat.

fot. unsplash

Wracając do głównego wątku. Złożoność problematyki zobowiązuje mnie do uważnego doboru słów. Mógłbym jednak odnieść się do własnego doświadczenia jako wychowawcy domu formacyjnego i przypadków rozbieżnościach na linii: grupa formatorów – wyższy przełożony. Trudno jednak być mi samemu uczciwym sędzią we własnej sprawie. Mógłbym odnieść się do częstego zjawiska «wypalenia się» duchownych, samemu borykając się z nadmiarem obowiązków i widząc tych, którzy świetnie umieją lawirować w strukturach Kościoła, wykorzystując go nie tylko w tym, co dotyczy grzechów “przeciwko szóstemu przykazaniu”, ale także zwyczajnie, wykorzystując Kościół ekonomicznie (a w tym zakresie, naprawdę trudno wyciągnąć jakikolwiek konsekwencje). Bez wątpienia, struktury kościelne wymagają strukturalnych zmian, ale jednocześnie jakoś nie wierzę tym wszystkim, którzy najgłośniej tych zmian się domagają. Nie dokonają ich bowiem dziennikarscy populiści, ale ludzie święci. Tacy, jak założyciel mojego Zakonu: św. Franciszek z Asyżu. I tych na szczęście w Kościele nie brakuje. Nie brakuje ich także dzisiaj.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze