Materiały Prasowe, fot. Barbara Skorupa

O prowadzeniu chóru gospel, czyli jak pomóc marzeniom [ROZMOWA]

Z Jolantą Mitko, żoną Piotra, mamą Adasia i Benka, kobietą wielu talentów i zdolności, która – jak sama mówi – żadnej pracy się nie boi, rozmawia Beata Legutko. 

Beata Legutko: Jolu, od 12 lat dyrygujesz chórem, który sama założyłaś. 

Jolanta Mitko: –  Jestem Matką Dyrygentką – tak na mnie mówią – katowickiego chóru Gospel Sound. 

Dlaczego akurat muzyka gospel? 

– Po raz pierwszy zetknęłam się z tą muzyka ponad 20 lat temu. Zauroczyła mnie wtedy radość i energia, która płynęła z tego, co się dzieje na scenie. Nostalgia też jest absolutnie potrzebna do spotkania z Panem Bogiem, ale ja mam duszę zdecydowanie gospelową. Wychowałam się na muzyce gospel wykonywanej przez Amerykanów i Anglików. Jestem dzieckiem warsztatów gospel w Polsce, w pewien sposób też wychowanką o. Lecha Dorobczyńskiego, który założył jeden z pierwszych chórów gospel w Polsce. Od tego się zaczęło. Odpowiadając na pytanie – dlaczego gospel – przez tę żywiołowość, entuzjazm i spontaniczność, przez ramy, z których można swobodnie wychodzić, w uwielbianiu Pana Boga. 

Chór działa w Katowicach, ale – jak wspomniałaś – wszystko zaczęło się w Przemyślu? 

– Tak, w Przemyskim Chórze Gospel. Chór został założony przez o. Lecha Dorobczyńskiego OFM, obecnie proboszcza parafii pw. św. Antoniego w Warszawie. 25 lat temu ojciec Lech był na II Warsztatach Gospel w Krakowie z rodziną Państwa Rudawskich (m.in. z ich nastoletnią córką Gabi Gąsior – dzisiaj znaną w muzycznym świecie). Zakochali się w muzyce gospel i postanowili założyć chór. Dołączyłam do nich na drugiej próbie i śpiewałam przez kilka lat. Potem, kiedy przeprowadziłam się do Katowic, miałam pragnienie, żeby robić coś – powiedzmy – dobrego dla świata. W miarę czysto śpiewałam, miałam bardzo dobry słuch i znałam wszystkie głosy do wielu piosenek, które śpiewaliśmy. Kiedyś, jeszcze w Przemyślu, miałam okazję dyrygować chórem i się okazało, że w miarę to ogarniam (śmiech). Dlatego pojawiła się myśl: może założyć w Katowicach chór gospel? 

>>> Papież: muzyka jak życie, wymaga harmonii i kreatywności

Czy masz jakieś wykształcenie muzyczne?  

– Nie, mam talent od Pana Boga. Nie jestem absolwentką szkoły muzycznej. Kiedy już byłam dyrygentką naszego chóru, zaczęłam czuć braki w wykształceniu muzycznym. Zaczęły mi przeszkadzać. Żeby pójść muzycznie do przodu, zapisałam się do CSM – Centrum Szkolenia Muzyków i Liderów Uwielbienia. To miejsce dla ludzi, którzy chcą posługiwać muzycznie w Kościele, a nie są profesjonalistami. Uczyłam się od podstaw nut, akompaniamentu, harmonii. Dzięki temu trochę nadrobiłam i mogłam sama np. grać sobie na pianinie podczas rozśpiewek. 

Materiały Prasowe, fot. Barbara Skorupa

A z wykształcenia jesteś? 

– Pedagogiem specjalnym i niepraktykującym już hotelarzem. Muzycznie – jestem pasjonatem, amatorem, ale profesjonalistą, na miarę swoich możliwości. To, co robimy jako chór, staramy się robić najlepiej, jak potrafimy. 

Od Twojego pierwszego chóru w Przemyślu do dzisiaj minęło prawie ćwierć wieku, to dużo czasu. 

– Przez te lata często się przeprowadzałam, w Katowicach znalazłam się w 2009 r. Wiedziałam, że chcę śpiewać. Znalazłam sobie chrześcijański zespół S.P.A.M., nie był gospelowy. Pewnego razu pojechałam z koleżanką z zespołu – Natalią – na warsztaty gospelowe do Osieka. To było miejsce, do którego jeździłam lata temu z przemyskim chórem. Wróciły wszystkie wspomnienia, ludzie, energia… Wtedy, na tym festiwalu, zapytałam Natalię, czy gdybym założyła chór gospel, to chciałaby w nim śpiewać. Odpowiedziała „No pewnie!”. Już miałam pierwszą osobę. Drugim chętnym był chłopak – Michał, który grał na pianinie i był liderem zespołu S.P.A.M. Też się zgodził, powiedział: „Spoko, nie grałem gospel, ale możemy spróbować”. Miałam już pierwszych chętnych, ale nie miałam pewności, czy to jest moja droga. Któregoś dnia siedziałam sobie w ławce, w moim parafialnym kościele w Bogucicach, i pojawiła się we mnie myśl, żeby podejść do księdza, który odprawiał mszę świętą.  Po liturgii poszłam do zakrystii i powiedziałam: „Szczęść Boże, jestem Jola i mam taki pomysł, żebyśmy tu założyli chór gospel”. Ksiądz rzekł: „OK, zapytam proboszcza”. Proboszcz mnie jeszcze dopytał o kilka rzeczy i się zgodził. Tak się zaczęło. Byłam więc ja, Natalka, Michał z zespołu i jeszcze jedna koleżanka – Ania. Ksiądz proboszcz przedstawił mnie też parafialnej scholi. To była grupka kilku dziewczyn, młodych i – w moim odczuciu – nieśmiałych i spokojnych. A mój temperament to jest wulkan. Podczas pierwszego spotkania, kiedy poprosiłam je, żeby coś zaśpiewały, pomyślałam „OK, jeśli tu ma być chór gospel, no to Panie Boże działaj…”. To była końcówka września, początek października 2010. 

Materiały Prasowe, fot. Barbara Skorupa

Czyli początki nie były łatwe… 

– Ale Pan Bóg działał. Opowiem pewną historię. Pracowałam w hotelu na recepcji. Było nas 11 recepcjonistów. Pewnego dnia podczas mojej zmiany dzwoni telefon, odbieram i słyszę: „Dzień dobry, dzwonię z Chrześcijańskiego Stowarzyszenia Akademickiego i szukam dla naszych instruktorów gospel hotelu, w którym mogliby przenocować w ramach barteru, np. za zamieszczenie logotypu na plakacie”. Mówię: „Nie no, to jest niemożliwe, co ja teraz słyszę, bo ja właśnie założyłam chór gospel, a pani mi mówi, że będą warsztaty gospel w Katowicach?”. Ona odpowiada: „Tak”. Szybciutko poprosiłam o ofertę i pobiegłam do dyrektora. Udało się wszystko załatwić, w dniu przyjazdu gości byłam w pracy i osobiście mogłam ich przywitać. Byłam przekonana, że po tych warsztatach przyjdą do naszego chóru nowi ludzie. W tzw. międzyczasie drukowałam plakaty, chodziłam po mieście, od parafii do parafii, i pytałam, czy mogę je powiesić. Na próby, które mieliśmy już regularnie, czasem przychodziło pięć, czasem sześć osób. Przychodzili i odchodzili. Próbowałam też metod bardziej bezpośrednich. Znów historia z hotelu. Kiedyś byłam na recepcji i przechodził obok chłopak, kelner. Nie znałam go i zawołałam znienacka: „Ej, a może byś się przywitał?”. Popatrzył na mnie dziwnie. Pod koniec zmiany musiałam iść do kadr, a tam był ten sam chłopak! Od razu (bo to było pierwsze pytanie kierowane do nowo poznanych chłopaków) zapytałam: „Śpiewasz?”. On powiedział „Śpiewam. A co?”. Powiedziałam mu o tych warsztatach gospel, i że szukam głosów męskich do chóru. Zachęcałam go: „Przyjdź, może ci się spodoba”. On na mnie patrzył jak na wariatkę. Wtedy poszedł do kadr złożyć wypowiedzenie, to był jego ostatni dzień w pracy. Ale po tej przypadkowej rozmowie przyszedł na warsztaty i w naszym chórze śpiewa do dziś! 

>>> Jakub Koza: nasza muzyka porusza wierzących i niewierzących [PODKAST]

Czy wtedy gospel był już w Polsce znany? 

– Tak. Działały różne chóry i już w przestrzeni internetowej można było posłuchać zespołów TGD czy Gospel Rain. Na tych warsztatach w Katowicach było sporo ludzi, około setki. Umówiłam się wtedy z organizatorkami – jedna z nich potem śpiewała w naszym chórze – że będę mogła zostawić ulotki naszego chóru i że nasz chórek będzie mógł zrobić mini performance w przerwie warsztatów, taką quasi reklamę. I tak się stało. Po tych warsztatach na próbę przyszło do nas 20 nowych osób. To był 4 stycznia 2011 r. Tę datę podajemy jako początek naszego chóru Gospel Sound. 

Skąd nazwa? Jak wyglądało zaplecze chóru na początku? 

– Nazwa z czasem przyszła sama. „Dźwięk Ewangelii”. Pierwsze logo zrobił nasz pianista. Już teraz nie jest używane, przeszliśmy zmianę identyfikacji wizualnej, ale wspominam je z sentymentem. Kiedy zaczęliśmy spotykać się i grać w miarę regularnie w Bogucicach ks. dr Jan Morcinek, proboszcz, bardzo nas wspierał. Powiedział: „Pani Jolu, chciałbym wam na ten moment rozruchu zakupić sprzęt”. Mieliśmy dzięki niemu pierwsze nagłośnienie. W 2015 r. założyliśmy stowarzyszenie, dużo graliśmy i mogliśmy ten sprzęt od parafii wykupić.  

Materiały Prasowe, fot. Strefa Zero

Czy widzisz jakieś kamienie milowe w funkcjonowaniu chóru? 

– Zdecydowanie pierwszy koncert urodzinowy (i kolejne też). Przez pięć lat, w okolicach stycznia, graliśmy tzw. koncerty urodzinowe. Na początku sezonu dawałam ludziom teksty, nuty, jeśli były dostępne, nagrania całego repertuaru i przez dobrych kilka miesięcy uczyliśmy się utworów na te koncerty. Pierwszy koncert urodzinowy to było wielkie wow. Śpiewałam jeszcze wtedy w zespole S.P.A.M., a tam był kompletny zespół muzyczny – pianista, perkusista, basista, gitarzysta, saksofonista. Napomknęłam im kiedyś: „Może chcielibyście grać w Gospel Sound?”. I był taki czas, że grali z nami. Trzeci koncert urodzinowy był przełomowy. Byliśmy już w miarę spójni nie tylko wokalnie, ale też wizerunkowo – w końcu sprawiliśmy sobie jednolite stroje. Przed tym koncertem zaprosiliśmy do współpracy choreografki, przygotowaliśmy zatem kilka spójnych ruchów. Intensywnie się spotykaliśmy, każdy miał swój mikrofon – to był bardzo duży przeskok – a ja zaczęłam robić przesłuchania. Wcześniej śpiewał ten, kto chciał. Trzeci koncert urodzinowy w 2014 r. był bardzo profesjonalny. Kolejne lata to zmiany muzyków, kilka przełomów – graliśmy kolędy w aranżacji naszego drugiego pianisty Artura, a potem własne utwory. Początkowo komponował tylko Artur Wypich do tekstów chórzystek, później, w wyniku dłuższej współpracy, także Gabi Kapczuk. Powoli zaczęliśmy też nagrywać studyjnie nasze piosenki. Pierwsze nagranie zrobiliśmy w 2017 r. Pod koniec 2022 r. wydaliśmy album „Wszechmocny” z autorskimi utworami. Wszystkiego – w związku z nagraniami i produkcją płyt – musiałam, musieliśmy się po drodze nauczyć. 

Jesteś więc nie tylko matką dyrygentką. 

– I tak, i nie. Przez kilka lat prawie wszystko robiłam sama, bo myślałam, że tak należy, miałam wysokie poczucie odpowiedzialności i potrzebę kontroli. Taka zosia samosia. W końcu zmądrzałam i zaczęłam prosić o pomoc chórzystów oraz delegować zadania. Często jestem zapalnikiem, motorem, ale bez członków chóru i stowarzyszenia (które zresztą zlikwidowaliśmy w tym roku) i ich zaangażowania nic bym sama nie zrobiła. Na przestrzeni lat popełniłam masę błędów. Także paskudnie zachowując się wobec ludzi, członków chóru. Miałam dobre intencje, przynajmniej tak mi się wtedy wydawało, ale nie miałam świadomości, że mój pomysł na rozwiązanie jakiejś sprawy nie jest dobry, nie jest życzliwy względem drugiego człowieka. W roku 2019, po jednym z kryzysów w zespole, aplikowałam do chrześcijańskiej Szkoły Liderów, żeby mieć miejsce, z którego mogę czerpać. Czułam, że przyszedł moment, w którym nic z siebie nie mogę dać chórzystom. 

Gospel Sound jest rzeczywistością, w której dorastam, dojrzewam, uczę się relacji w byciu, w pracy z ludźmi. My, jako zespół, naprawdę potrafimy góry przenosić, choć czasem prowadzenie zespołu to dla mnie poligon na różnych płaszczyznach. To miejsce szlifowania charakteru – chórzyści nie raz wprost mi powiedzieli to czy tamto – prosto, między oczy. Konfrontowałam się z tym, nie zawsze było przyjemnie, ale dzięki temu mogę wzrastać jako człowiek.  

Materiały Prasowe, fot. Strefa Zero

Jak przetrwaliście pandemię? 

– Podczas pandemii byłam w ciąży, musiałam na siebie „uważać” i osobiście lockdown mnie tak bardzo nie dotknął. Ale wiedziałam, że jak czegoś nie zrobimy, to chór nam się „rozlezie”. Przez pierwsze trzy tygodnie odwoływałam próby, ale potem spotykaliśmy się online. Na początku każdy się dzielił tym, co u niego, większość była przybita sytuacją, ale czułam, że musimy robić próby. Urodziłam w sierpniu, we wrześniu miał się zacząć sezon. Stery na pewien czas przejęła chórzystka, Kinga, i organizowała śpiewanie online na zmiany, bo nie było technicznie możliwe wspólne śpiewanie wszystkich naraz. Prowadziliśmy uwielbienia przez Zooma. Jak już można było oficjalnie wyjść, to spotykaliśmy się w salce, w maseczkach i przyłbicach. Udało się nam przetrwać. A co ciekawsze, w pandemii wypuściliśmy dwa kawałki i nagraliśmy klip do piosenki „Obietnice”.  

Po pandemii organizowaliśmy w Katowicach warsztaty gospel – zbiegły się z premierą naszej płyty. Byłam pewna, że ludzie potrzebują być razem, że będą zainteresowani uczestnictwem. Bardzo się pomyliłam, niska frekwencja nas zaskoczyła. Poza tym, ja już nie byłam wolną singielką, ale żoną i mamą dwóch maluchów, kilka dziewczyn z chóru też założyło rodziny. Mieliśmy coraz mniej przestrzeni na zajmowanie się formalnościami, zmieniliśmy formułę funkcjonowania i zamiast koncertów gospel zaczęliśmy prowadzić uwielbienia. Zlikwidowaliśmy Stowarzyszenie Gospel bez Granic, bo cel, dla którego zostało powołane, przestał właściwie istnieć 

Obecnie prowadzimy uwielbienia w wielu miejscach, regularnie w kościele pw. MBNP i Klubie Wysoki Zamek w Katowicach. Śpiewamy po polsku, pieśni uwielbienia i nasze autorskie, które „nadają się” do modlitwy. W tej chwili na próby przychodzi 11–15 osób. Mówię już o nas zespół, a nie chór, choć śpiewamy w trzy- lub czterogłosie. Na próby zwykle spotykamy się w naszym w domu. Cieszę się, że moje dzieci widzą modlących się ludzi. To tez dla mnie ułatwienie logistyczne.  

Materiały Prasowe, fot. Strefa Zero

Gospel nie jest muzyką ściśle katolicką… 

– Zgadza się. Chciałam założyć chór ekumeniczny. Na samym początku śpiewały z nami trzy protestantki, które nauczyły mnie jak widzieć to, co nas łączy, a nie dzieli. Kiedy planowałam wyjazdy, to zależało mi na tym, żeby zawsze była msza św., ale organizowaliśmy to tak, żeby była rano lub wieczorem, nie w środku dnia. Przez długi czas grał też u nas na basie syn pastora z kościoła zielonoświątkowego. Graliśmy koncerty w kościach zielonoświątkowych i baptystycznych. Przez wszystkie lata, przez które byliśmy przy parafii w Bogucicach, mieliśmy przydzielonego opiekuna – księdza, przez chwilę był nim ks. dr Adam Palion, ekumenista archidiecezjalny. Jako chór nauczyliśmy się skupiać na tym, że śpiewamy dla tego samego Boga, niezależnie od tego, jakiej denominacji jesteśmy. W tym momencie w zespole są tylko katolicy. 

Czy możecie powiedzieć, że jesteście wspólnotą, nie tylko chórem? 

– Dobre pytanie. Przez lata wydawało mi się, że tak jest. Na każdej próbie się modlimy, modlimy się też za siebie nawzajem. Wiem, że jakbym czegoś potrzebowała, to mogę się zwrócić do ludzi z chóru i mi pomogą. Ale teraz, wiedząc co o wspólnocie mówi Pismo Święte, nie uważam nas za wspólnotę. Jestem liderem zespołu, ale nie jestem liderem wspólnoty. Natomiast mam świadomość i widzę, ile dobrych i pięknych rzeczy się wydarzyło dzięki temu, że ten chór istnieje i jak skuteczna może być wspólna modlitwa. 

Przecież to tu znalazłam męża. Najpierw w chórze śpiewała jego siostra i była dziewczyna. W 2011, po uwielbieniu w kościele, Piotr podszedł do mnie i powiedział: „Cześć, chciałbym z wami śpiewać”. I został. W grudniu poszliśmy z kilkoma osobami z chóru na sylwestra, gdzie on by DJ-em. Tańczyliśmy chyba tylko raz. Ale od słowa do słowa… umówiliśmy się na kurs tańca. Zaczęliśmy chodzić, trochę tych zajęć było. Po dwóch miesiącach zostaliśmy parą, w sierpniu się oświadczył i w maju 2013 r. mieliśmy ślub. Kilka lat później chórzyści skutecznie modlili się o potomstwo dla nas. To jest niesamowite, jak Pan Bóg działa w zwyczajnej codzienności! 

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze