fot. cathopic.com

O rozterkach teologa i duszpasterza [KOMENTARZ] 

Od wielu lat papież Franciszek domaga się, aby nie pobierać opłat za sakramenty. Jest to słuszny postulat mający, co więcej, swoje oparcie w teologii sakramentalnej. 

Od dłuższego czasu rodzą się we mnie pytania, na które nie potrafię znaleźć konkretnej odpowiedzi. Otóż, do sanktuarium, w którym obecnie pełnię posługę, przychodzą wierni, aby złożyć ofiarę na mszę świętą za swoich zmarłych, ale uczestniczą w niej całkowicie biernie, jako niemi obserwatorzy. Jakże często nawet na „Pan z Wami” nie usłyszy się odpowiedzi. Przybywają z daleka, z odległych wiosek, nauczeni dawną tradycją, że raz do roku trzeba udać się do sanktuarium i tam wspomnieć swoich zmarłych. Na co dzień nie mają żadnego kontaktu z Kościołem, a ich świadomość religijna skończyła się na tym, że kiedyś zostali ochrzczeni i być może, przy kolejnej wizycie misjonarza w wiosce, przystąpili do Komunii świętej. Trudno więc zarzucać im braku jakiegokolwiek przygotowania religijnego. Chociaż, z drugiej strony, jakże te msze święte, które zamawiają, dalekie są od tego, czego naucza Kościół na temat świadomego i pełnego uczestnictwa w Eucharystii. Co więcej, w regionie, w którym mieszkam istnieje kupiecka mentalność pt. „płacę i wymagam”, która w tym konkretnym przypadku wyraża się w fakcie, że przychodzący płacą za usługę religijną i w tej opłaconej celebracji nie ma prawa uczestniczyć nikt spoza danej rodziny i zaproszonych gości, a ksiądz ma wykonać swoje zadanie dobrze i nie wchodzić z takie kwestie jak religijna formacja wiernych. Czy zresztą jednorazowe spotkanie może cokolwiek zmienić? 

Opłaty za sakramenty? 

To właśnie w zetknięciu się z taką rzeczywistością rodzi się wiele pytań. Rodzą się pytania na temat skuteczności naszej posługi misyjnej (jakże często ograniczaliśmy się w tej posłudze jedynie do udzielania sakramentów, nie gwarantując później odpowiedniej katechizacji). Rodzą się pytania na temat takich celebracji, które przekształcają mnie w wykonawcę usług o charakterze religijnym, niszcząc wszelką sakramentalną wrażliwość, ale jednocześnie odprawianych ze względu na szacunek do tych, którzy w swojej prostocie przychodzą i proszą o mszę za swoich bliskich. To wszystko są ważne tematy, ale odniosę się teraz jedynie do kwestii ekonomicznych związanych z taką mszą.  

fot. PAP/Darek Delmanowicz

Od wielu lat papież Franciszek domaga się, aby nie pobierać opłat za sakramenty. Jest to słuszny postulat mający, co więcej, swoje oparcie w teologii sakramentalnej. Weźmy na przykład już taką kwestię jak intencje mszalne. Wiemy przecież, że Eucharystia jest uobecnieniem jedynej Ofiary Chrystusa, złożonej za całą ludzkość (i dlatego nie ma wielu mszy, chociaż jest wiele celebracji). Skoro tak jest – to jak można nadal twierdzić, że tę daną mszę ofiarowuje się za konkretne osoby, skoro wszyscy – zarówno żyjący, jak i zmarli – mają w niej swoje pełne uczestnictwo. 

>>> Granicą inkulturacji jest wierność Ewangelii. O powstawaniu rytu amazońskiego [ROZMOWA]

Jest jednak pewien fakt, który przeszkadza nam zrezygnować z obecnego ekonomicznego systemu utrzymania Kościoła. Jest to przerost strukturalny i obowiązek spoczywający na duchownych – utrzymania nie tylko siebie osobiście, ale także wielu dzieł Kościoła. Zobowiązani jesteśmy do kontynuowania funkcjonującego obecnie modelu, aby móc utrzymać kościelny budynek i kościelne struktury – w tym także, aby móc opłacić obowiązkową składkę na kurię biskupią. I by potem z kolei biskup mógł złożyć ofiarę świętopietrza na Stolicę Apostolską, z czego środki następnie zużyje papież, aby odbyć kolejną podróż apostolską, podczas której – o ironio – przypomni duchownym, aby nie łączyli udzielania sakramentów z przyjmowaniem ofiar. Upraszczam, ale ukazuję, że nie jest łatwo uwolnić się z tego zamkniętego kręgu. 

Konieczna jest rzeczywista przebudowa struktur, tyle tylko, że ciężko znaleźć jakieś konkretne rozwiązanie zgodne nie tylko z nakazami sprawiedliwości, ale także z teologią. Chociaż przecież mamy też model niemiecki lub włoski finansowania Kościoła i jego dzieł. Nie bójmy się rozmawiać na ten temat, przede wszystkim mając na względzie przyszłość Kościoła. Bo my, duchowni, którzy już przekroczyliśmy połowę życia, jakoś dożyjemy. Ale co zrobią ci, którzy za kilka lat wezmą odpowiedzialność za Kościół, a zabraknie już tych, którzy przyniosą intencje za mszę świętą, a chrztów i pogrzebów już nie będzie tyle, co dawniej? 

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze