Święcenia 2024 , Obra

Fot. Karolina Binek/Misyjne Drogi

Obra: sakrament święceń prezbiteratu i diakonatu u oblatów [+GALERIA]

Kamil Dżalak OMI chciał być lekarzem. Już jako dziecko robił zastrzyki wszystkim pluszakom. Artur Pawlak OMI od najmłodszych lat miał zamiar pomagać ludziom i dlatego postanowił studiować resocjalizację. Kamil Krotosik OMI już w szkole podstawowej mówił, że zostanie księdzem, z czego śmiała się cała jego rodzina, poza mamą.

Dziś ta trójka przyjęła święcenia prezbiteratu w Wyższym Seminarium Duchownym Misjonarzy Oblatów w Obrze. Jak to się stało, że trafili do zgromadzenia? Który z nich poznał oblatów, bo przegrał zakład? Który, będąc w seminarium, kończył studia świeckie? Któremu o oblatach opowiedział Kargul? Zapytała ich o to Karolina Binek.

Kamil Dżalak OMI, Kamil Krotosik OMI i Artur Pawlak OMI to trzech diakonów, którzy 25 maja w Obrze przyjęli święcenia prezbiteratu. Tego też dnia odbyły się również święcenia alumnów oblackiego seminarium na diakonów.

Kielich, który łączy

Święceń prezbiteratu i diakonatu udzielił bp Adrian Put. Na samym początku homilii zwrócił się do młodych oblatów, podkreślając jak ważne było dla niego ich wcześniejsze spotkanie i to, że miał możliwość posłuchania o ich życiu i o ich drodze powołania. Następnie zacytował słowa z Psalmu 16, który można było usłyszeć podczas mszy świętej.

– Moi drodzy, to Psalm niezwykły. To Psalm wyśpiewany przez człowieka, któremu groziło, wielkie, śmiertelne niebezpieczeństwo i możemy wyczytać, że wielokrotnie składał Bogu śluby, prosząc, aby go wybawił od śmierci. Później możemy dowiedzieć się, że dostał to, o co prosił – wspominał biskup.

Kilkukrotnie duchowny podkreślał też znaczenie kielicha w Piśmie Świętym: „To kielich jest tym, co połączy wasze posługi diakonatu i prezbiteratu. Będziecie go wznosili nad ludem i będzie on ceną za moje, wasze i nas wszystkich tutaj zgromadzonych życie. […] Niełatwo podnosi się kielich czyjegoś cierpienia i czyjegoś bólu. A w sakramencie święceń Bóg was zaprosił, żebyście z tym kielichem związali się już na zawsze, do końca, do wasze śmierci”.

Fot. Karolina Binek/Misyjne Drogi

– Muszę wam powiedzieć, że nie jest to proste. Każdy z nas, kto wznosi ten kielich podczas liturgii, musi odpowiedzieć sobie na pytanie, na ile jego życie jest odzwierciedleniem tego, co się w nim znajduje. […] Proszę was, żebyście z tym kielichem związali swoje życie, abyście wiedzieli, za jaką cenę zostaliście odkupieni – dodał bp Adrian Put.

Lekarz dusz

Kamil Dżalak, gdy był dzieckiem, miał wiele pomysłów na swoją przyszłość. Najbardziej jednak chciał zostać lekarzem. Nosił dłuższe, białe koszule, które miały być fartuchem, a od mamy dostał na urodziny pierwszy zestaw lekarski i robił wszystkim swoim maskotkom zastrzyki. Z czasem jednak ważne miejsce w jego życiu zajęła muzyka. Dopiero później pojawiło się powołanie.

– Kamil, który chciał zostać lekarzem, też był już blisko Boga. Tak się złożyło, że mieszkałem bardzo blisko kościoła. Miałem do niego zaledwie 500 metrów i naturalne było w naszym domu bycie blisko ołtarza i liturgii. Byłem ministrantem i lektorem. A później przyszło pytanie, co zrobić dalej ze swoim życiem. Rozpocząłem jednak akademię muzyczną i dopiero w trakcie studiów przyszedł szczególny moment działania Boga w moim życiu, odkryłem w sobie powołanie i zdecydowałem się po czwartym roku przerwać studia, żeby pójść do seminarium – wspomina neoprezbiter.

Rodzina i przyjaciele Kamila byli bardzo zaskoczeni jego decyzją. Tym bardziej, że bardzo dobrze radził sobie na studiach i pracował już jako organista w jednej z podkrakowskich miejscowości. Był jednak przekonany, że Bóg da mu potrzebną łaskę do wytrwania w swojej decyzji: „Szczególnym momentem był dla mnie Rok Miłosierdzia. Wtedy zrozumiałem, że Bóg jest Kimś, kto mnie nigdy nie skrzywdzi i komu mogę zaufać do końca. Choć zrezygnowanie ze studiów dla mnie też było trudnym doświadczeniem. Bardzo dobrze zakończyłem sesję letnią na koniec czwartego roku, więc dla moich profesorów też było dziwne, dlaczego nie chcę kontynuować nauki. Postanowiłem już wtedy dać sobie czas w życiu na rozeznanie swojego powołania. I tak się wydarzyło, że Pan Bóg wszystkie niepewności porozwiązywał w moim życiu i mogłem spokojnie rozpocząć nowicjat na Świętym Krzyżu”.

Zresztą, to właśnie tam Kamil w szóstej klasie szkoły podstawowej poznał misjonarzy oblatów. Nieżyjący już Kazimierz Bielak OMI zaproponował mu wtedy, zupełnie nie wiedząc, że Kamil interesuje się muzyką, żeby zobaczył znajdujące się w sanktuarium organy.

– Gra na tym instrumencie bardzo mi się spodobała. Ojciec Kazimierz dał mi wtedy folder z rekolekcjami powołaniowymi, na które przyjechałem i zobaczyłem funkcjonowanie Kościoła od zupełnie innej strony, nie tylko z poziomu parafii. Poza tym podczas nich bardzo mocno przeżyłem spowiedź. Miałem spotkania z ojcem powołaniowcem, który wiele rzeczy nam wytłumaczył i zafascynowało mnie to, że był szczęśliwym kapłanem. Później jeździłem tam jeszcze kilka razy, bo na tych rekolekcjach doświadczałem spotkania z Jezusem i to na nich odkryłem swoje powołanie i tak postanowiłem dołączyć do misjonarzy oblatów. Chociaż moi rodzice i znajomi księża dziwili się, że nie zdecydowałem się na seminarium diecezjalne, bo miałem zaledwie sześć kilometrów do Tarnowa, w którem się ono znajduje – opowiada mój rozmówca.

Na wzór św. Eugeniusza

Kamila zainteresowała bardzo biografia założyciela oblatów oraz to, co misjonarze robią dla innych. Od nowicjatu miał też możliwość bycia organistą w sanktuarium, a później także w seminarium. Jednocześnie jednak przez cały czas czuł, że coś w jego życiu nie zostało dokończone i trudno było mu zapomnieć o studiach na akademii muzycznej. W związku z tym odbył rozmowę z rektorem oraz z prowincjałem Pawłem Zającem OMI, którzy po dwóch latach studiowania filozofii pozwolili mu na odbycie stażu w Poznaniu i na kontynuację studiów muzycznych. Jednocześnie przez cały czas miał w tym wszystkim wsparcie swoich współbraci, szczególnie Adama Jończaka OMI.

Fot. Karolina Binek/Misyjne Drogi

– Nie chcę być źle zrozumiany, że to jest jakaś ucieczka, ale każdy ze wspólnoty potrzebuje czasem swojej przestrzeni, samotności. To jest nam potrzebne. Dlatego cieszyłem się, że mogłem studiować na świeckiej uczelni. Poza tym, muzyka wręcz wzmacniała moje bycie w seminarium. Była dla mnie kanałem redukcji jakiegoś napięcia. A z kolei bycie jedynym klerykiem na studiach sprawiało, że miałem tam też przestrzeń do ewangelizacji. Choć zdarzały się rozmowy trudne. Na przykład ktoś ze studentów deklarował, że jest ateistą. Ale mogliśmy ze sobą porozmawiać, chociażby na poziomie filozoficznym, przedstawić swoje argumenty i pokazać, że można odkryć Pana Boga chociażby poprzez piękno stworzenia, a nie tylko w przestrzeni kościoła. Nigdy jednak nie narzucałem się na studiach nikomu swoją obecnością i nie namawiałem nikogo do rozmów. Wolałem za to opowiadać o naszym założycielu, którego historia życia jest bardzo ciekawa – wspomina neoprezbiter.

>>> Kamil Dżalak OMI: pieśni wielkopostne pomagają odczuwać współczucie wobec cierpiącego Chrystusa [ROZMOWA]

Podczas naszej rozmowy Kamil podkreśla również, jak ważne w pracy duszpasterskiej jest to, aby pamiętać, że nie to nie księża nawracają ludzi, ale Jezus: „Ja nie staję przed ludźmi i nie mówię im, jak mają decydować w swoim życiu i jak wybierać. W pierwszej kolejności mam zadbać o swoją więź z Chrystusem i dzielić się nią z innymi, jak nasz założyciel”.

Ewangelizacja przez muzykę

Mimo że dokończenie studiów na akademii muzycznej było dla oblata jednym ze swego rodzaju celów w życiu, to – jak sam przyznaje – po nich oraz po roku stażu w Poznaniu, właściwie wrócił do Obry z niczym: „Między innymi ze względu na pandemię, która wtedy trwała, miałem w sobie wiele lęku o to, czy moi przełożeni zgodzą się, abym obronił pracę i zagrał koncert dyplomowy. Był to dla mnie trudny moment, ale też potrzebny. Wówczas oczyściło się we mnie wiele pragnień. Bo muzyka jest czymś ważnym w moim życiu. Ale to nie ona jest najważniejsza. I choć wszystko się udało pozytywnie zakończyć, to i tak dużo bardziej istotne są dla mnie święcenia”.

Kamil, gdy rozmawialiśmy przed tym wydarzeniem, mówił, że ma w sobie wiele pokoju i radości, a jednocześnie zdaje sobie sprawę z tego, jak trudno dziś skupić się na odpowiednim przygotowaniu duchowym do tego dnia.

– Mam również nadzieję, że w przyszłości uda mi się wykorzystywać muzykę do celów ewangelizacyjnych i duszpasterskich. Jeszcze w seminarium myślałem nad duszpasterstwem specjalistycznym dla siebie, nad byciem kapelanem w szpitalu lub w więzieniu, nad byciem z ludźmi doświadczonymi przez życie. Ale nie wykluczam też wyjazdu misyjnego. Przede wszystkim jednak chciałbym być kapłanem autentycznym wśród ludzi, wśród których będę pracować. Zdaję sobie sprawę, że to nie jest łatwe, że czasem może być naprawdę trudno. Ale prawda jest czymś, co nas wyzwoli. Jest dla mnie wartością najwyższą w życiu – uśmiecha się Kamil Dżalak OMI.

Posłuchaj całej rozmowy z ojcem Kamilem poniżej:

Sami swoi

Artur Pawlak OMI już w szkole podstawowej chciał pomagać ludziom. Często starał się rozwiązywać konflikty między rówieśnikami. A po pierwszej Komunii świętej został ministrantem i właśnie wtedy pojawiły się u niego pierwsze myśli o tym, by zostać księdzem.

– Właściwie od drugiej klasy szkoły podstawowej nie przestałem być ministrantem. Byłem nim w gimnazjum i w liceum. Chociaż nie zawsze było tak, że byłem z tego dumny. Pierwszy okres jakiegoś „prestiżu”, że jest się ministrantem, miałem w podstawówce. W liceum znalazłem się w innym środowisku i nawet nie wszystkim przyznawałem się do tego, że jestem ministrantem. Bardziej chodziłem też wtedy do kościoła dlatego, że wszyscy idą. Co więcej – gdyby nie moja rodzina, to nie wiem, czy bym nie zrezygnował wtedy z uczestnictwa we mszy. Dzisiaj natomiast już wiem, że w tamtym czasie brakowało mi relacji z Bogiem. Wierzyłem, że On jest, tylko nie potrafiłem z Nim nic zbudować – przyznaje neoprezbiter, jednocześnie podkreślając, że dzisiaj, z perspektywy czasu, widzi, że Bóg ciągle szukał do niego drogi, tylko on nie chciał się na nią otworzyć. Co więcej – przyszedł nawet w jego życiu czas, kiedy przez trzy lata właściwie był obrażony na Pana Boga. Swoją relację z Nim w tamtym okresie porównuje teraz do pustyni. Ale chociaż bardzo się od Niego odwrócił, wciąż odmawiał różaniec.

– Wtedy zrzucałem na Boga odpowiedzialność za swoje błędne decyzje i niepowodzenia. Obwiniałem Go za to, że nie wszystko działo się zgodnie z moim planem. A jak to się stało, że nagle nasza relacja się polepszyła? Jedna motywacja do tego była zupełnie niedojrzała, a był nią strach. Poza tym doszedłem do takiego momentu, że miałem dwa wyjścia – powrót do Boga albo skończyłoby się to bardzo źle. Wszystko przez to, że miałem doświadczenie nieprzebaczenia i dużej nienawiści. To wszystko mnie wyniszczało. A Pan Bóg w powolnym procesie tak moje życie układał przez pewne wydarzenia, że doszedłem do momentu, w którym stwierdziłem, że chcę wybaczyć. Od tego momentu na nowo obudziły się we mnie myśli o powołaniu. I to dla mnie bardzo mocne doświadczenie tego, że Pan Bóg na serio bierze nasze deklaracje. Bo gdy ja stwierdziłem, że wybaczam, to wybaczyłem. Ale nadal moje emocje nie wygasły do całej tej sytuacji, nadal byłem zły, nadal wszystko się we mnie trzęsło, gdy widziałem poszczególne osoby. Jednak nagle przyszedł do mnie spokój, zostało to zupełnie uleczone i wszystkie negatywne emocje odeszły – wspomina oblat.

Gdy wszystko się zmienia

W życiu Artura kluczowe znaczenie miała jedna z imprez, na której wszyscy byli już bardzo zmęczeni, było późno. On zdawał sobie sprawę z tego, że nie ma gdzie spać i z kim rozmawiać, sięgnął więc po książkę, która znajdowała się na półce. Była to „Chata” Williama Paula Younga, która odegrała szczególną rolę w procesie przebaczenia.

Niedługo później mój rozmówca zdecydował się na spowiedź generalną. Studiował wtedy w Łodzi i iw drodze na uczelnię – codziennie mijał kościół, nie zdając sobie zupełnie sprawy z tego, co to za budynek. Jako pokutę miał wtedy pomodlić się za te osoby, które go najbardziej skrzywdziły i przyjąć w ich intencji Komunię.

Fot. Mateusz Zys OMI/Misyjne Drogi

Wybaczyć innym i sobie

– Po tej spowiedzi dochodziłem do siebie przez kilka dni, bo była ona dla mnie zmierzeniem się z całym złem mojego życia. Jak zrobiłem sobie rachunek sumienia, to miałem świadomość, że Bóg to wybacza. Ale przytłaczające było dla mnie to, jak wiele zła wcześniej wybrałem i trudno było mi to samemu sobie przebaczyć. Gdy już się udało, to znów wróciły do mnie myśli powołaniowe. Doszedłem jednak do wniosku, że nie bardzo pasuje mi to, do tego całego zła z mojego życia. Wtedy toczyła się we mnie jakaś równoległa walka. Ale jednocześnie po spowiedzi postanowiłem zacząć czytać Pismo Święte. Natrafiłem akurat na fragment o wielkim połowie i stwierdziłem, że przecież dobrze wiem, o czym on jest. Aż doszedłem do momentu, w którym Jezus powołuje Piotra, a on mu odpowiada „Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem grzesznym człowiekiem”. A to przecież było moje doświadczenie. I pomimo, że znałem te słowa, to wtedy dotknęły mnie tak mocno, że zacząłem płakać. Niedługo później stwierdziłem jednak, że jestem za stary na pójście do seminarium. Ale miałem tę łaskę, że miałem kierownika duchowego jeszcze przed wstąpieniem do zgromadzenia i to on namówił mnie na rekolekcje powołaniowe w seminarium diecezjalnym oraz na rekolekcje ignacjańskie, które odbywały się w Kaliszu. Miałem tam pokój dwuosobowy. I zanim zaczęło się milczenie i cisza, trwało rozpakowywanie, można było poznać się z sąsiadem. Stałem akurat na korytarzu i podszedł do mnie jakiś chłopak i zapytał, czy nazywam się Pawlak. Potwierdziłem, na co on jeszcze trzy razy zapytał „Ale naprawdę nazywasz się Pawlak?”. Za każdym razem coraz bardziej zdziwiony odpowiedziałem, że tak. Na co on: „No bo ja Kargul jestem”. I okazało się, że przydzielili nas do jednego pokoju. I to właśnie Kargul był u oblatów, opowiedział mi o nich, a ja stwierdziłem, że to może nie być przypadek, że coś takiego się wydarzyło. Zacząłem więc czytać w internecie o charyzmacie oblackim, skontaktowałem się z sekretariatem powołań i wziąłem udział w dwóch lub trzech powołaniówkach. Akurat wtedy kończyłem licencjat z resocjalizacji. Zostawiłem sobie kilka miesięcy na kierownictwo duchowe, na modlitwę i na rekolekcje i mając dwadzieścia pięć lat wstąpiłem do nowicjatu – opowiada Artur.

Czas, który neoprezbiter spędził na Świętym Krzyżu był dla niego bardzo dobry. Miał tam dużo czasu na modlitwę, na czytanie książek oraz na pracę fizyczną. To tam oraz już w seminarium w Obrze doświadczył Boga jako Ojca, który umacniał go we wszystkich chwilach, również w tych, w których pojawiało się w nim zwątpienie. Najtrudniejszym czasem w seminarium była dla Artura pandemia, w trakcie której pełnił funkcję kościelnego. – Ja, jako ten człowiek, który powinien ludzi zachęcać do przyjścia do kościoła, musiałem stać przed nim i nie wszystkich mogłem do niego wpuścić ze względu na limity – dodaje.

>>> Tomek Maruszak OMI: nie wierzyłem, że Bóg istnieje. Dzisiaj jest dla mnie wszystkim [ROZMOWA]

Istotne znaczenie w trakcie studiów miała dla oblata także wspólnota. – Miałem najlepszy kurs w Obrze. Pomimo tego, że różnimy się wiekiem, to byliśmy ze sobą naprawdę zgrani. Konflikty były dla nas budujące i ciekawie było patrzeć, jak wszystkim nam opadają maski, z którymi przyszliśmy jeszcze do nowicjatu. Ja nigdy wcześniej nie miałem tylu okazji, żeby spotkać siebie i żeby spotkać się samemu ze sobą. Przez te wszystkie lata wiele się we mnie zmieniło. A święcenia to dla mnie nowy początek, to krok w kolejne nieznane. Znowu mam jakieś wyobrażenia w związku z tym, jak będzie wyglądało moje dalsze życie. Na pewno chciałbym mieć w swoim kapłaństwie czas dla ludzi, spotykać się z nimi. Chciałbym móc budować z nimi relacje. Spełniałbym się jako misjonarz ludowy, ale też w jakimś duszpasterstwie. Mam też nadzieję, że obowiązki, których będzie dużo, nie odbiorą mi nigdy możliwości spotkania z ludźmi – mówi Artur Pawlak OMI.

Posłuchaj całej rozmowy z ojcem Arturem poniżej:

Kapłaństwo w moim wydaniu

Kamil Krotosik OMI już jako dziecko marzył o tym, by zostać księdzem. Długo jednak ciągnęło go do kapłaństwa „w swoim wydaniu”, które nieco odbiegało od tego Bożego. Niemniej, od najmłodszych lat związany był z zakonem franciszkanów, dlatego też poszedł do szkoły z internatem, którą franciszkanie prowadzą w Wieliczce. O tym, że wstąpi do zgromadzenia, opowiadał od dawna całej rodzinie. A gdy dowiedział się, że ksiądz nie może mieć żony, to rzucił swoją dziewczynę.

– Byłem w tym wszystkim bardzo konsekwentny. I kiedy odpowiadałem na pytania mojej rodziny, czy chcę być księdzem, wszyscy zawsze się śmiali. Oprócz mojej mamy. Traktowała moje słowa poważnie, ale nigdy mnie nie naciskała, żeby pójść w tę stronę. Tymczasem niedawno dowiedziałem się, że każda ciąża mojej mamy była zagrożona. Ja jestem czwartym dzieckiem. Mam brata młodszego o dwa lata. I gdy mama była ze mną w ciąży, dowiedziała się, że właściwie nie może nic dźwigać i za wiele robić. A wtedy pracował u nas tylko tata, nie mieliśmy auta, więc było to duże utrudnienie. Ale kiedy mama się o tym dowiedziała, poszła do kaplicy Miłosierdzia Bożego, która jest w naszym kościele, z płaczem i z bezradnością. I tam wszystkie swoje odczucia oddała Panu Jezusowi i powiedziała Mu, że jeżeli kiedykolwiek pojawiłaby się u mnie jakaś myśl o powołaniu, to nie będzie mi zabraniać. Jednak dowiedziałem się o tym wszystkim dopiero trzy lata temu, przed jej śmiercią. Dzisiaj jestem jej wdzięczny za to, że nie powiedziała mi o tej sytuacji wcześniej. Cieszę się, że to przekonanie we mnie dojrzewało, że rosło we mnie od najmłodszych lat i że nie byłem do niczego zmuszany – podkreśla neoprezbiter.

Jednocześnie Kamil zwraca uwagę, że choć od najmłodszych lat był osobą wierząca, nie oznaczało to, że nigdy nie miał żadnego kryzysu. Sam przyznaje, że wielu rzeczy nie rozumie, chociażby tego, dlaczego jego mama tak szybko zmarła. Wbrew pozorom – w tych wszystkich trudnych doświadczeniach to właśnie wiara daje i dawała mu przez cały czas światło.  

Fot. Karolina Binek/Misyjne Drogi

Bóg w prostocie

Gdy oblat miał szesnaście lat, zaczął się jednak zastanawiać nad tym, czy aby na pewno dobrze odczytał swoje powołanie. Czytał wiele o tym, jak to było w przypadkach innych księży i większość z nich kiedyś odeszła od Boga, nawrócili się i dopiero potem poszli do seminarium. O tej historii opowiada tak: „Zastanawiałem się, czy ja aby na pewno jestem normalny. Ale jeden z księży powiedział mi wtedy, że nie muszę mieć takiej drogi jak wszyscy, że Pan Bóg prowadzi mnie jedną drogą i warto ją odkryć. I wtedy zrozumiałem, że warto doświadczać Boga w prostocie życia i w codziennej wierności. Dzisiaj wiem, że nawracam się każdego dnia”.

Co ciekawe, Kamil nigdy nie myślał o powołaniu misjonarskim. A misjonarzy oblatów poznał, bo… przegrał zakład. Zawsze powtarzał, że nie nadaje się na misjonarza. Bo nie zna języków. Bo, mieszkając na Śląsku, największą zagranicą były dla niego Czechy. Bo nie ma zdrowia. Powodów było wiele. Ale żaden z nich nie przeważył nad decyzją o tym, aby wstąpić do Zgromadzenia Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej.

– Do szkoły franciszkanów poszedłem po to, aby poznać bliżej ich charyzmat i upewnić się w swojej decyzji. Tymczasem okazało się, że pierwszy rok był dla mnie bardzo trudny. Trochę rozczarowałem się tym wszystkim, miałem wiele kryzysowych momentów i stwierdziłem, że to jednak nie moja droga. Miałem nawet odejść z tej szkoły i wrócić do domu. Po rozmowie z przełożonymi doszliśmy natomiast do wniosku, że dobrze będzie, jeśli zostanę. Nie wiedziałem jednak po co. Bo bardzo ciągnęło mnie do domu rodzinnego i do znajomych. Ciągle więc pytałem: „Panie Boże, dlaczego mam tutaj być?”. Ale kiedy byłem na drugim roku, na pierwszy rok przyszedł Norbert Jabłko, który pochodzi z oblackiej parafii w Łebie. To on opowiedział mi o misjonarzach oblatach. Odparłem, żeby dał mi spokój i że na rekolekcje powołaniowe do nich może sobie zapraszać innych, ale nie mnie. Aż w końcu Norbert, chyba w przypływie desperacji, stwierdził, że się o coś założymy i że jak przegram ten zakład, to pojadę na wczasorekolekcje do Łeby prowadzone przez oblatów. Nawet to mnie nie przekonało, ale pewny, że wygram, zdecydowałem się założyć. Życie jednak potoczyło się inaczej. Przyszedł wieczór wyjazdu, godzina dwudziesta pierwsza, byłem już w pociągu nad morze, aż tu dzwoni Norbert, który oznajmił mi, że zapomniał wspomnieć, że jadę właśnie na rekolekcje powołaniowe, ale mam się w ogóle tym nie przejmować. Nie ukrywam, że nie byłem wtedy zadowolony. Dodatkowo, już po samych rekolekcjach miałem dość mieszane pierwsze wrażenie. Ale ojciec powołaniowiec zapytał, czy chciałbym utrzymywać z nim kontakt. Zgodziłem się, wróciłem do szkoły franciszkańskiej i w klasie maturalnej jeździliśmy z Norbertem i z innymi chłopakami na rekolekcje na Święty Krzyż. Powoli więc moja więź z oblatami stawała się coraz silniejsza i Pan Bóg już w tym wszystkim pracował – wspomina Kamil Krotosik OMI.

Oblaci to nie tylko zgromadzenie. To wspólnota, w której dotychczas zupełnie obcy człowiek staje się nagle dla ciebie współbratem. Czy to trudne?

– Najpierw w pokoju byłem z Arturem Pawlakiem, na którego wszyscy mówią „Łysy”. Niemal przez całą pierwszą noc odmawiał różaniec. Byłem pod wrażeniem jego gorliwości, a jednocześnie nieco przerażał mnie ten człowiek. Poza tym miałem też kursowca Mikołaja po szkole wojskowo-sportowej. Czytał akurat jakąś książkę o wojskowości. Pomyślałem, że na pewno będzie ciekawie. Inny współbrat miał dwa metry wzrostu. A wśród nich ja. Na początku był to dla mnie jakiś kosmos i zastanawiałem się, jak ja w ogóle się z nimi dogadam. Na szczęście z czasem okazało się, że można i że jesteśmy w stanie się zgrać – przyznaje neoprezbiter. Podczas naszej rozmowy mówi, że wspólnota to dla niego szczęście i skarb, ale jednocześnie czasem krzyż. To dzięki wspólnocie Kamil może też wzrastać i to od niej otrzymał duże wsparcie, gdy zmarła jego mama: „Pamiętam zaskoczenie w mojej parafii rodzinnej podczas pogrzebu mamy, gdy księża diecezjalni zobaczyli, ilu współbraci przyjechało. Do dzisiaj wspominają to wydarzenie”.

>>> Sławomir Zbierański OMI: chcę ofiarować się Jezusowi już na zawsze

Boże miłosierdzie

Śmierć mamy Kamila była nagła i nieoczekiwana. To doświadczenie jest ważne w jego wierze, ale też ma duży wpływ na obraz Pana Boga, jaki w sobie nosi.

– Kult miłosierdzia Bożego był w mojej rodzinie od zawsze. Przekazała mi go właśnie mama. I łatwo było mi w to wierzyć. I łatwo było mi mówić, że Bóg jest miłosierny. Ale jak to zrozumieć w takiej sytuacji? Zastanawiałem się, czy przez całe życie się myliłem. Dopiero z czasem zrozumiałem, że miłosierdzie Boga jest większe od jakiejkolwiek ciemności. I że polega na tym, że On w tę ciemność wniesie nadzieję i przez nią przeprowadzi – dodaje.

25 maja 2024 r. to dla mojego rozmówcy wyjątkowy dzień. To dzień, w którym spełnia się jego marzenie, w którym wydarza się coś, o czym mówił już od dziecka. Jak to jest wreszcie tego doświadczyć?

Fot. Karolina Binek/Misyjne Drogi

– Święcenia są dla mnie czymś bardzo wyczekanym. Aczkolwiek wydaje mi się, że to nie był mój pomysł, że akurat w tej rodzinie zakonnej zostałem księdzem. To dla mnie niespodzianka, do której Pan Bóg mnie przyprowadził poprzez wszystkie osoby, które spotkałem i poprzez sytuacje, których doświadczyłem. Czuję się z tego powodu szczęśliwy. Ale to szczęście to nie banan na twarzy przez 365 dni w roku. Ono jest takie, że nawet kiedy przychodzą różne trudności i wątpliwości, to jednak one nie wpływają na moją decyzję, że chcę służyć Bogu i ludziom. Mam nadzieję, że uda mi się to robić, że będę mógł być pośród ludzi i dla ludzi. Ale jednocześnie założyłem sobie, że będę słuchał przełożonych i potrzeb Kościoła. Chcę dać Panu Bogu swoją otwartość. Raz już to zrobiłem, wstępując do misjonarzy oblatów i On mnie pięknie w tym poprowadził oraz pokazał, że poszerza moje serce mimo stresów i różnych obaw – podkreśla Kamil Krotosik OMI.

Posłuchaj całej rozmowy z ojcem Kamilem poniżej:

Oblaci

W Polsce oblaci są obecni od 1920 r. Zgromadzenie zostało założone przez św. Eugeniusza de Mazenoda, późniejszego biskupa Marsylii, 25 stycznia 1816 r. w Aix-en-Provence. Obecnie liczy ok. 3400 zakonników, a do polskiej prowincji należy ponad 420 oblatów, prawie 250 pracuje w kraju. Poza polską prowincją zakonną posługuje kolejnych około 100 oblatów pochodzących z Polski. Misjonarze oblaci są zgromadzeniem misyjnym. Ich naczelną służbą w Kościele jest ukazywanie Chrystusa i Jego królestwa najbardziej opuszczonym, niesienie Dobrej Nowiny ludom, które jeszcze jej nie przyjęły i pomoc w odkrywaniu ich własnej wartości w świetle Ewangelii. Natomiast tam, gdzie Kościół już istnieje, oblaci kierują się do grup, z którymi ma on najmniej kontaktu.

Pierwsze obediencje

Artur Pawlak OMI został skierowany jako wikariusz do parafii pw. Niepokalanego Serca NMP w Laskowicach.

Kamil Krotosik OMI został skierowany jako wikariusz do parafii pw. św. Teresy od Dzieciątka Jezus w Siedlcach.

Kamil Dżalak OMI został skierowany jako wikariusz do parafii pw. św. Eugeniusza de Mazenoda w Kędzierzynie-Koźlu

Galeria (16 zdjęć)
Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze