fot. Maciej Kluczka

Odkrywamy Camino de Santiago#4: ważne jest spotkanie!

Jaki jest cel pielgrzymki? Koniec drogi – powiedzą jedni. Sama droga – powiedzą drudzy. My z kolei powiemy, że człowiek i spotkanie z nim. I myślimy zarówno o człowieku, którzy pielgrzymuje, jak i o człowieku, którego pielgrzymi spotykają na swojej drodze. 

Kolejny odcinek naszego wakacyjnego cyklu przypada w przededniu uroczystości Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Tak się składa, że w to święto otrzymujemy Ewangelię o Maryi idącej „z pośpiechem w góry do pewnego miasta w ziemi Judy”. Pokonała wówczas ok. 150 kilometrów z Nazaretu w Galilei do Ain Karem w Judei, miejscowości położonej w okolicach Jerozolimy. Maryja wyrusza w drogę, pokonuje pieszo ogromny dystans – pamiętajmy, że była wówczas w ciąży, więc wysiłek był jeszcze większy. Wędruje, a więc pokonuje drogę. Dlatego dzisiaj mamy dla Was parę refleksji właśnie o drodze. 

>>> Odkrywamy Camino de Santiago#1: co warto zobaczyć na Camino frances?

Maryja spotyka Elżbietę 

Pielgrzymowanie w historii wiary nie zaczęło się od Maryi. Było znane znacznie wcześniej. Zresztą, znaczna część Starego Testamentu poświęcona jest drodze – czterdziestoletniej wędrówce Izraelitów do Ziemi Obiecanej. Maryja aż tak długo nie szła. Ale i tak jej wędrówka była niełatwa. Szła, by spotkać się z Elżbietą, swoja krewną. I to spotkanie było najważniejszym celem jej drogi – spotkanie z drugim człowiekiem. Co ważne, szła z Jezusem pod sercem, dlatego o tym wydarzeniu mówi się też jako o pierwszej procesji eucharystycznej. Na naszym Camino też wiele było spotkań z ludźmi. Skupimy się na tych, które najbardziej zapadły nam w pamięć. Niektóre były bardzo krótkie, ale jednocześnie sprawiające wiele przyjemności. Inne – trwały dłużej, dzięki czemu dały okazję na lepsze poznanie drugiego człowieka i siebie samego. Bez tych spotkań Camino byłoby takie ubogie. Spotkanie to istota Camino, nie bez powodu mijający się pielgrzymi pozdrawiają się słowami „buen camino” – co znaczy „dobrej drogi”, „dobrego Camino”.  

fot. archiwum prywatne

Buen camino! 

Jednym z dłuższych spotkań było spotkanie z Arkadiuszem – wolontariuszem w schronisku w miejscowości Villafranca del Bierzo. Już w pierwszej odsłonie naszego cyklu wspominaliśmy, jak bardzo zachwyciła nas ta miejscowość położona w górskiej dolinie między uprawami winorośli. W tamtejszym schronisku panowała niezwykła atmosfera. Przyjął nas tam bardzo serdeczny i kontaktowy Argentyńczyk. Później przyszedł do nas właśnie Arkadiusz. Przy kolacji i oglądaniu meczu Włochy – Hiszpania (w ramach Euro) mieliśmy okazję dłużej porozmawiać. Gdy żegnaliśmy się przed pójściem spać, nie sądziliśmy, że nasze spotkanie mocno się przedłuży. Nazajutrz mieliśmy bowiem dość wcześnie wyruszyć w drogę. Okazało się jednak, że gdzieś w schronisku zapodział się portfel jednego z nas. Po długich i bezowocnych poszukiwaniach postanowiliśmy jednak ruszyć w drogę. Ucieszyło nas, gdy jakieś sześć kilometrów dalej otrzymaliśmy telefon od Arka z informacją, że portfel się znalazł w schronisku. Jeden z wolontariuszy podjechał do nas samochodem i podrzucił zgubę. To było zdecydowanie dobre spotkanie!  

fot. archiwum prywatne

Spotkanie krótkie, ale treściwe 

Na drugim biegunie – jeśli chodzi o czas trwania spotkania – jest spotkanie z mieszkanką O Cebreiro. To mała mieścina położona wysoko w górach. Kamienne domki pokryte strzechą i kościół franciszkanów dają temu miejscu niezwykły, wręcz mistyczny charakter. Po śniadaniu ruszyliśmy w trasę. Automatycznie wybraliśmy drogę w stronę krzyża. „Pielgrzymka? Krzyż na horyzoncie? To na pewno dobry kierunek” – pomyśleliśmy i ruszyliśmy dziarsko przed siebie. Spore było nasze zdziwienie, gdy za około 50 metrów zawołała nas kobieta, która robiła poranne porządki koło swojego domu. „Jesteście pielgrzymami?” – zapytała po hiszpańsku. „Tak, idziemy do Santiago” – odpowiedzieliśmy mieszanką angielskiego i hiszpańskiego. Pani wyraźnie dała nam do zrozumienia, że nie tędy droga. Początek kolejnego etapu Camino Frances zaczynał się z drugiej strony wioski. Uśmialiśmy się! Stwierdziliśmy – proszę się nie obrazić – że „zwiódł nas krzyż”. To oczywiście w przenośni. Przy każdym kolejnym odcinku wędrówki bardzo uważaliśmy na żółte strzałki, które prowadzą pielgrzymów, by nie zboczyli z trasy. Strzałki te zresztą zostały wymyślone właśnie w O Cebreiro. A tu – wystarczył krzyż na szczycie kolejnej góry – by o strzałkach zapomnieć. W sumie… to nawet dobrze o nas świadczy. Krzyż jest naszym drogowskazem! Jednak cieszyliśmy się, że na naszej drodze spotkaliśmy życzliwa kobietę. Dzięki temu krótkiemu spotkaniu zaoszczędziliśmy i czas, i kilka nadprogramowych kilometrów. A każdy pielgrzym wie, że w czasie takiej wędrówki lepiej nie dokładać sobie niepotrzebnego wysiłku.  

>>> Odkrywamy Camino de Santiago#3: Oviedo – tu wszystko się zaczęło

Pomocni seniorzy  

Jeszcze krótko o innym krótkim spotkaniu. Na samym początku naszego Camino spotkaliśmy parę seniorów. Pomogli nam w momencie, gdy wysiadaliśmy z pociągu na dworcu kolejowym w León. Było już wtedy dość późno i chcieliśmy szybko dotrzeć do schroniska (około 22:30 najczęściej zamykają one swoje drzwi). Właśnie ci ludzie bardzo szybko podali nam stronę internetową z kontaktami do schronisk. Dzięki nim sprawnie znaleźliśmy dach nad głową. Tych samych ludzi spotkaliśmy na drugi dzień wcześnie rano, gdy opuszczaliśmy miasto. Mijając się na trasie (każdy z nas w nieco innym miejscu i o innym czasie robił przerwy) wymienialiśmy uśmiechy albo do siebie machaliśmy. Juz później się nie widzieliśmy, to dlatego że w pierwszy dzień zrobiliśmy od razu dwa etapy drogi. Jednak do końca Camino wspominaliśmy tę parę. Także w modlitwie. Zresztą, każdy dzień naszej wędrówki miał swoich „pielgrzymów dnia” – takie osoby, które mijaliśmy co chwilę. Jeden z takich dni przyniósł bardzo rozrywkowego pielgrzyma. Najpierw spotkaliśmy go w schronisku, a potem kilka razy na trasie, gdy szedł, słuchał głośno muzyki i do tego… tańczył! 

fot. archiwum prywatne

Dobre miejsca, dobrzy ludzie 

Ważnymi spotkaniami dla nas były też te, do których doszło w „dobrych miejscach dla pielgrzymów”. Tak nazwaliśmy dwa miejsca na trasie, w których wolontariusze goszczą pielgrzymów. Przyjmują ich kawą, herbatą, sokami, ciastami, płatkami, mlekiem, owocami… Wszystko za donativo – czyli za „co łaska”. Do tego mnóstwo wygodnych kanap, hamaki i Możliwość odpoczynku. Takie miejsce kilka kilometrów przed Astorgą prowadzi od kilkunastu lat David. Mieszka tam przez cały rok. Gdy tam trafiliśmy pomagał mu wolontariusz z Kielc. Od kilkunastu lat mieszka w Hiszpanii w Barcelonie, ale na kilka tygodni przyjechał pomagać Davidowi. Przed Sarią takie „dobre miejsce dla pielgrzymów” prowadzi zaś Ana – sympatyczna dziewczyna z Izraela. Zrobiła nam chyba najlepszą kawę, jaką piliśmy podczas całej pielgrzymki! I poczęstowała przepysznym ciastem! Przyjechała z Izraela, by pomagać ludziom wędrującym do Santiago – niezwykłe! David i Ana zupełnie bezinteresownie dbają o pielgrzymów i w ten sposób stali się jakby elementem drogi prowadzącej do grobu św. Jakuba. Wpisali się w tę trasę. 

Rezolutna starsza pani 

Dogadać się z Hiszpanami nie jest łatwo, ponieważ większość z nich mówi wyłącznie po hiszpańsku i nie znają nawet podstaw języka angielskiego. Mimo to bardzo mieszanymi sposobami jakoś udawało nam się z nimi porozumieć. I te kwestie językowe też miały wpływ na spotkania z ludźmi. Doświadczyliśmy tego zwłaszcza w Finisterrze. Tam przez trzy noce spaliśmy w pensjonacie prowadzonym przez przesympatyczną staruszkę. Była na nas bardzo otwarta i życzliwa – choć totalnie się z nią nie potrafiliśmy dogadać, bo mówiła tylko po hiszpańsku. Barierę udało się przełamać dzięki internetowi i wzajemnej życzliwości. Byliśmy nad morzem kilka dni, więc dla tej pani byliśmy po prostu „dos noches”. A gdy przedłużyliśmy pobyt o jeden dzień zaczęła nas określać jako „tres noches”. W swoim królestwie na parterze pensjonatu miała wszystko – od pamiątek rodzinnych, przez pralki i inne maszyny, aż po stół zapełniony krzyżówkami i sudoku. Takich barwnych ludzi, którzy tak ciepło traktują bliźnich nie zapomina się.  

fot. archiwum prywatne

>>> Odkrywamy Camino de Santiago#2: zawsze miej przy sobie podpaski, czyli kilka rad dla pielgrzymów

Spotkanie z Miłością  

Wisienką na torcie naszych spotkań było przybycie do katedry w Santiago de Compostela. Spotkanie – można rzec – podwójne. Korzystając z okazji (mieliśmy czas i sposobność) przystąpiliśmy do sakramentu pokuty (oczywiście każdy osobno). W jednej z bocznych kaplic katedry spowiedzi udzielał ksiądz z Niemiec. Rozmawiał z wieloma pielgrzymami, o ich duchowym życiu, myślach i intencjach, z którymi pielgrzymowali. Co najważniejsze – miał czas. Trzeba było odstać swoje w kolejce, jednak on przeznaczał na penitenta tyle czasu i uwagi, ile było trzeba. Spowiedź nie była w konfesjonale, ale twarzą w twarz, bez żadnych kratek i innych ograniczeń. Pozbawiało to intymności, ale jednocześnie dawało możliwość nawiązania bliższego kontaktu. Obaj wyszliśmy z tej spowiedzi bardzo wzmocnieni. Była to rozmowa o niekończącej się miłości Boga do człowieka, o miłości, która początek ma już w akcie stworzenia i która trwa wiecznie. I chyba przez całe Camino, przez jedenaście dni wędrówki z León do Santiago powoli się tego uczyliśmy. Spotkanie z człowiekiem to jednocześnie spotkanie z Bogiem. A więc z Miłością. Dopełnieniem tego spotkania była na pewno Komunia święta. A wychodząc z katedry musieliśmy czuć się podobnie jak Maryja, gdy spotkała się z Elżbietą i powiedziała te piękne słowa: „Wielbi dusza moja Pana i raduje się duch mój w Bogu, Zbawicielu moim”. 

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze