Fot. Justyna Nowicka

Ola Cichocka: Bóg przyszedł do mnie z całą swoją miłością [ROZMOWA]

– Od pierwszej spowiedzi, jako pokutę albo na modlitwie, dostawałam Psalm 139, w którym jest tekst: „Utkałeś mnie w łonie mej matki”. Zastanawiałam się, czy to jest jakaś „regułka kościelna”, skoro tak często do mnie powraca, pomimo tego, że zmieniałam księży, u których się spowiadałam, chodziłam do różnych kościołów. Na dodatek dowiedziałam się, że inni osoby dostawały inne pokuty. Teraz już wiem, co tak bardzo Bóg chciał mi powiedzieć – mówi Ola Cichocka.

Ola pracuje w firmie, w której zajmuje się finansami, poza tym ewangelizuje i regularnie prowadzi rekolekcje, marzy o tym, żeby pojechać do Australii, a przede wszystkim, by dzielić się nadzieją i doświadczeniem Bożej Miłości, które zmieniło jej życie na zawsze.

Justyna Nowicka: Nie masz dosyć opowiadania o Bogu, o swoim doświadczeniu nowego życia, w którym nie ma myśli, że nie chcesz żyć?

Ola Cichocka: – Ostatnio dowiedziałam się o 12-letnim dziecku, które próbowało popełnić samobójstwo. Matka odcięła sznur, a teraz chłopiec walczy w szpitalu o życie. Dużo do mnie dochodzi takich historii o próbach samobójczych, o depresji. Myślę, że nie jest to przypadek.

To prawda. Ostatnie statystyki pokazują, że z roku na rok praktycznie podwaja się liczba prób samobójczych wśród młodzieży.

– Tak, jestem tym przerażona. Kiedy byłam w Rzymie na Kongresie Rodzin, poznałam wielu rodziców, którzy mówili o tym, że ich dziecko próbowało popełnić samobójstwo. Na przykład 18-letni, przystojny chłopak, miał przyjaciół, utalentowany, codziennie rozmawiał ze swoją rodziną, miał z nimi dobre relacje – i popełnił samobójstwo. Kolejnego dnia ksiądz mówi, że nikomu jeszcze o tym nie mówił, ale miesiąc wcześniej jego siostra odebrała sobie życie. Odbieram to wszystko jako znaki, że jest ogromna potrzeba, by dzielić się tym, czego doświadczyłam.

A co było u Ciebie takim przełomowym wydarzeniem?

– Od 12 lat już nie mam takich myśli, ale wcześniej było to bardzo silne. Od dziecka myślałam o tym, że życie nie ma sensu, po co więc cierpieć. Wtedy rozwiązanie wydawało mi się proste: skoro nie widziałam sensu życia, to powinnam zrobić wszystko, żeby nie żyć.

Pamiętam sytuację, kiedy na imprezie urodzinowej ludzie dawali mi prezenty. Niby byłam szczęśliwa – super impreza, znajomi, dostaję prezenty. Mimo to gdzieś w głowie miałam taką uporczywą, powracającą myśl: „Nie chcę żyć, nie chcę żyć, nie chcę żyć”. Byłam przerażona, bo wiedziałam, że ta myśl nie wynika tylko z przyczyn psychologicznych.

Wielokrotnie myślałam o popełnieniu samobójstwa. Gdy byłam w trudnej sytuacji życiowej, to wróciło, podjęłam decyzję, że nie chcę żyć, że to nie ma sensu. Pamiętam, że połknęłam bardzo dużą ilość leków i dla pewności, żeby nie przeżyć, zaczęłam podcinać sobie żyły. W ostatnim momencie zawołałam do Boga, chociaż nawet nie wiedziałam, czy w Niego wierzę: „Boże, jeżeli jesteś, to zabierz mnie z tego świata, bo ja nie chcę już żyć.”.  I w tym momencie zasnęłam. Tabletki były tak mocne, że nie byłam w stanie podciąć sobie żył.

Przeżyłam – i to jest dla mnie cud. Zawsze, kiedy o tym mówię, wzruszam się i płaczę, ponieważ po ludzku niemożliwe było, żebym przeżyła. Bóg dał mi kolejną szansę.

To był przełom?

– Nie. Wtedy moje życie jeszcze się nie zmieniło. Myślałam o tym, że na pewno podejmę kolejną próbę samobójczą, bo nie chciałam żyć.

Mój znajomy w pewnym momencie powiedział: „Ola, chodź ze mną na plebanię”. Zaczęłam się śmiać. Nie mieściło mi się to w głowie. Myślałam, że to jakiś żart. Miałam wtedy bardzo złą opinię o kościele i księżach. Ale poszłam, chociaż w ogóle nie wiedziałam, o co chodzi. To było bardzo zabawne, bo kiedy tam weszłam, zobaczyłam kilku chłopaków w dresach, napakowanych, z tatuażami. Pierwsze, co przyszło mi do głowy, to myśl, że będzie impreza na plebanii. A to byli Piotrek i Jacek z „Wyrwanych z niewoli”.

Pamiętam, że jak wróciłam po tym spotkaniu do domu, zadzwoniła moja przyjaciółka i kiedy rozmawiałyśmy, powiedziała, że od wielu lat nie słyszała, żebym była taka szczęśliwa. I naprawdę tak było. Czułam się bardzo szczęśliwa po tym spotkaniu. Wtedy pomyślałam, że ci chłopacy nie mają nic z punktu widzenia świata i są szczęśliwi. Naprawdę zaczęło mnie to zastanawiać.

Z doświadczenia wiem, że takie zastanawianie się może zrodzić chęć, by to sprawdzić.

– I tak też było. Poszłam na kolejne spotkanie. Usłyszałam świadectwo. Dali mi książeczkę, w której był rachunek sumienia. Gdyby mi nie dali tej książeczki, to pewnie nie poszłabym do spowiedzi, a tak postanowiłam pójść.

Pierwszy raz po wielu latach wyspowiadałam się tak szczerze, z serca. Wszystkie panie w kościele się odwracały i pewnie myślały, co ona tak długo klęczy przy tym konfesjonale. Ksiądz nie powiedział mi nic, co by mnie pocieszyło. Raczej zobaczyłam, jak wielka jest przepaść pomiędzy nim a mną. On oczywiście nie miał takiej intencji, żeby mi to pokazać, ale ja zobaczyłam, że on jest z zupełnie innej rzeczywistości niż ja.

Chciałam już odchodzić, ale ksiądz powiedział do mnie: „Poczekaj, dam ci rozgrzeszenie”. I wtedy, kiedy zrobił nade mną znak krzyża, czułam jakby naprawdę przyszło uwolnienie, jakby ktoś zabrał cały ciężar, z którym chodziłam. Zaczęłam strasznie płakać. Nie wiem, jak długo siedziałam w tym kościele, ale czułam, że coś się zaczęło zmieniać. Powiedziałam wtedy do siebie, że jeżeli ci, którzy chodzą do kościoła mają takie szczęście, którego ja nie mam, to zacznę chodzić do kościoła. Chciałam po prostu spróbować i zobaczyć.

spowiedź spowiednik konfesjonał
Fot. cathopic

Wyszło?

– Oj, zaczęło wychodzić. Cały czas nie wiedziałam, dlaczego cały czas myślałam o tym, żeby nie żyć i dlaczego w mojej rodzinie było tyle śmierci. Mój dziadek, wujek, kuzyn popełnili samobójstwo.

Pewnego dnia mój przyjaciel powiedział mi, żebym się pomodliła za wstawiennictwem Maryi. Ale najpierw przez 40 minut kłóciliśmy się o to, bo mówiłam mu, że nie będę „klepać” różańców. Ostatecznie spróbowałam. Później przeczytałam gdzieś, że było objawienie w Medjugorie i tam Matka Boża mówiła, żeby pościć. No i pościłam po raz pierwszy w życiu. I w tym dniu wydarzył się cud. Dostałam telefon od znajomego, który powiedział, że dzwoniły do niego jakieś siostry, których wtedy w ogóle nie znałam i miały “poznanie”, powiedziały mu, że moja mama dokonała aborcji i próbowała kilka razy mnie usunąć. Byłam w szoku, ciężko było mi w to uwierzyć. Okazało się, że to była prawda, o której nikt nie wiedział.

Bóg pokazał nam prawdę. Przez to, co wyszło na jaw, moja mama mogła się pojednać ze sobą. Zaczęła się nawracać. Pojechała na rekolekcje. To było mocne doświadczenie, w moim życiu nastąpiła totalna zmiana. Cała ciemność, w której byłam pogrążona, odeszła. Chociaż nie wiedziałam jeszcze do końca, o co chodzi.

Do tego od pierwszej spowiedzi, albo jako pokutę, albo na modlitwie, dostawałam Psalm 139, w którym jest tekst: „Utkałeś mnie w łonie mej matki”.  Zastanawiałam się, czy to jest jakaś „regułka kościelna”, skoro tak często do mnie powraca, pomimo tego, że zmieniałam księży, u których się spowiadałam, chodziłam do różnych kościołów. Na dodatek dowiedziałam się, że inni ludzie dostawali inne pokuty. Teraz już wiem, co tak bardzo Bóg chciał mi powiedzieć.

Że zawsze marzył o Tobie…

– Opowiem o pewnym wydarzeniu, które było nieco później. Chłopacy poznani na plebanii zaprosili mnie na rekolekcje z ojcem Antonello i Enrique, którzy przyjechali z Brazylii. Modliłam się tam przed Najświętszym Sakramentem. Pamiętam jak dzisiaj, że ojciec mówił o tym, że idziemy do nieba i to jest jedyny sens naszego życia. A ja wtedy jeszcze cały czas szukałam sensu w moim życiu. Stałam sobie z boku i modliłam się. W pewnym momencie zaczęłam dziękować, w trakcie uwielbienia z moich ust wydobył się mocny głos w nieznanych mi językach – śpiewałam głośno na cały kościół! Normalnie nie umiem śpiewać, fałszuję. Ale w tamtym momencie to było tak piękne, że ludzie podchodzili i pytali mnie co to za piękna pieśń.

A ja czułam wtedy, jakby Bóg przyszedł do mnie z całą swoją miłością. Nigdy wcześniej i nigdy później nie miałam takiego doświadczenia. To trwało może pięć minut, ale wiem, że wtedy spotkałam Boga, spotkałam Jezusa. Ciekawe jest to, że nikt mi nie musiał wtedy nic tłumaczyć. To była też chwila „oświecenia” mojego sumienia, zobaczenia prawdy o sobie. Dotarło do mnie, że wiele rzeczy w moim życiu wymaga zmiany. Przez pięć dni chodziłam później jak nieprzytomna, przepełniona miłością Boga.

To doświadczenie do dzisiaj daje mi nadzieję. Pięć minut adoracji zmieniło moje życie. Później już nic nie było takie samo. Zaczęłam żyć inaczej i do dzisiaj próbuję tak żyć, żeby moim celem było życie wieczne. Chcę się spotkać z Jezusem na nowo.

Wiele osób mówi, że po takich doświadczeniach dosłownie „nie da się” o tym nie opowiadać, nie dzielić się tym, czy jak mówimy w „slangu” ewangelizacyjnym: „nie dawać świadectwa”.

– Tak, ze mną też tak było, nadal jest. Te doświadczenia były tak mocne, że od razu zaczęłam o tym opowiadać ludziom i w ten sposób ewangelizować – w pociągu, na ulicach, wszędzie, gdzie mogłam, zaczepiałam ludzi, opowiadając o tym, co Jezus dla mnie zrobił. Do dzisiaj dzielę się tym doświadczeniem, bo wiem, że Jezus przemienił moje życie.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze